Władze Sopotu pozwały do sądu spółkę, która prowadzi w centrum miasta klub nocny. Samorząd twierdzi, że działalność lokalu negatywnie wpłynęła na wizerunek kurortu. Pozwana firma odrzuca te argumenty.
Rozprawa w tej sprawie odbyła się w czwartek przed Sądem Okręgowym w Gdańsku. Po raz pierwszy spór między samorządem sopockim a Agencją Reklamowo-Marketingową "Event" (prowadzącą dawniej klub striptizerski "Cocomo") sąd rozstrzygał w marcu 2015 r.
Na zaocznym posiedzeniu, bez przesłuchiwania stron, ocenił, że roszczenia miasta są bezpodstawne. W kwietniu 2016 r. Sąd Apelacyjny w Gdańsku po zażaleniu powoda uznał, że sąd niższej instancji musi się ponownie zająć sprawą.
"Działanie klubu narusza renomę Sopotu"
Jak wyjaśnił w czwartek pełnomocnik miasta Sopot, Roman Nowosielski, z treści poprzedniego pozwu samorząd wycofał wezwanie właścicieli klubu nocnego do zaprzestania działań, które miały - zdaniem powoda - charakter nieuczciwej konkurencji. - Sąd Apelacyjny uznał bowiem, że gmina nie jest klasycznym podmiotem prowadzącym działalność gospodarczą. Podtrzymujemy natomiast w pozwie stanowisko, że działania lokalu naruszały renomę i dobry wizerunek miasta – wyjaśnił. Władze Sopotu domagają się przeprosin od agencji "Event" za dotychczasową działalność na terenie miasta i zapłaty na cel społeczny (La Strada – Fundacja Przeciwko Handlowi Ludźmi i Niewolnictwu – PAP) 25 tys. zł.
- Mieliśmy wiele skarg w mailach od turystów zagranicznych, którzy twierdzili, że zostali oszukani w lokalu. Na przykład zamiast rachunku na drinki na 180 zł mieli do zapłaty dużo więcej, kilkadziesiąt, a nawet 100 tysięcy złotych. Otrzymywaliśmy też dużo sygnałów od mieszkańców, że kobiety z różowymi parasolkami nachalnie zaczepiają mężczyzn, namawiając ich do wejścia do lokalu. Często działo się to w ciągu dnia, kiedy w okolicy często spacerują rodziny z dziećmi - zeznawała przed sądem jako świadek rzecznik prasowa Urzędu Miejskiego w Sopocie, Magdalena Czarzyńska-Jachim. Jej zdaniem, tego rodzaju działalność lokalu stała "w jawnej sprzeczności z polityką promocyjną miasta, gdzie organizowane są ciekawe imprezy kulturalne i sportowe". - Niweczyło nam to dobrą opinię miasta wśród obcokrajowców - podkreśliła.
"Na lotniskach też jest drożej"
Pełnomocnik agencji "Event" Grzegorz Małek powiedział dziennikarzom, że zarzuty miasta Sopot są bezzasadne. - Nie ma mowy o żadnym naruszeniu dóbr osobistych. Nie można się też zgodzić z zarzutem zawyżonych rachunków za usługi, równie dobrze mogłoby to dotyczyć lokali na lotniskach, gdzie też jest drożej, a poza tym nie ma dla nich alternatywy i klient zmuszony jest tam zapłacić dużo więcej. Gmina przedstawiła tylko wycinek działalności lokalu, sprzedawane były bowiem bardzo różne usługi i produkty, a nie tylko alkohol - wyjaśnił adwokat. Pełnomocnik agencji wyjaśnił, że spółka "Event" nie ma już w Polsce żadnego klubu. Miasto twierdzi jednak, że najemcą lokalu po "Cocomo", w którym teraz działa inny klub, jest pozwana spółka. - Obecny klub działa już bardziej dyskretnie, nie ma tej nachalności i wyciągania kasy od ludzi - przyznał Nowosielski.
Rachunki na kilkadziesiąt tysięcy złotych
Według "Gazety Wyborczej", która pisała wiele razy o działalności Cocomo, w kraju było prowadzonych wiele śledztw dotyczących tego klubu. Wszystkie historie są podobne. Mężczyźni twierdzą, że wypili kilka drinków, zapłacili za striptiz, a dobę później obudzili się z rachunkami na kwoty średnio od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Postępowania kończyły się zwykle umorzeniami z powodu brak dowodów. Obsługa zapewniała, że rachunki klienci płacili dobrowolnie, w klubach jest monitoring, a ceny drogich drinków i szampanów znajdują się w menu.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl
Autor: aa / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: archiwum/ Wikipedia (Tommy Jr)