Pełen charyzmy bohater, niosący pozytywne przesłanie, pokazany głównie w działaniu - to rzadkość w polskim kinie, które przyzwyczaiło nas do bohaterów pomnikowych, cierpiących, naznaczonych i ograniczonych przez politykę. "Bogowie" Łukasza Palkowskiego to pełna ciepłego humoru opowieść o trzech przełomowych latach z życia Zbigniewa Religi, z wielką kreacją Tomasza Kota. Od dziś do zobaczenia w kinach.
- Pojęcia nie mam dlaczego producenci to właśnie mnie wybrali do reżyserowania tego filmu. Ja sam nigdy w życiu bym siebie jako reżysera nie wskazał – mówił nam po premierze filmu na Festiwalu Filmowym w Gdyni Łukasz Palkowski.
Z kolei autor scenariusza i zarazem współproducent filmu Krzysztof Rak pytany o to, opowiada: - Szukaliśmy reżysera, który ma ten rodzaj dobrej, pozytywnej energii, jaki uosabiał profesor Religa. I, co ważne, takiego ducha buntownika, który robi swoje bez względu na wszystko inne. Łukasz to właśnie ma.
Wydaje się, że to był właśnie klucz do sukcesu, jaki odniósł film. "Bogowie" zgarnęli w Gdyni wszystkie najważniejsze nagrody. Oprócz Złotych Lwów, także za scenariusz i dla samego Tomasza Kota. Film zdobył także Nagrodę Dziennikarzy oraz Nagrodę Publiczności.
Przez ponad 5 minut po projekcji widzowie nagradzali film owacjami na stojąco. Taka zgodność gustów jurorów, dziennikarzy i widzów zdarza się w polskim kinie niezmiernie rzadko.
Buntownik z wyboru
Przywykliśmy przez lata do tego, że bohater polskiego kina nieustannie cierpi za miliony – niby działa, ale nic mu nie wychodzi, wszyscy rzucają mu kłody pod nogi, póki zrezygnowany w końcu się nie podda. Za sprawą "Bogów" pojawia się ktoś całkiem inny i bardzo "niepolski", komu znacznie bliżej do bohaterów znanych z amerykańskiego kina. Taki, co nie odpuści, póki nie dopnie swego, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych, a przeszkody sprawiają, że chce mu się jeszcze bardziej. W dodatku istniał naprawdę, my znaliśmy jego historię, a teraz mamy okazję przyjrzeć się jej z bliska.
Śledzimy więc losy 40-letniego wówczas adepta kardiochirurgii, który właśnie wrócił z Ameryki i nie uznaje przeszkód. Nie obchodzi go ani brak akceptacji podwładnych, ani atmosfera strachu wokół, wynikająca z trwającego jeszcze stanu wojennego (film dzieje się w latach 1983-1986). Chce jedynie ratować ludzkie życie i za wszelką cenę przeprowadzać w swoim kraju przeszczepy serca. Nie słucha, co mówią inni, dla których taki przeszczep jest świętokradztwem.
Palkowski pokazuje jak w świadomości Polaków ten organ był zmitologizowany. - W tym kraju serce to relikwia - mówi Relidze przełożony, nie chcąc nawet słyszeć o operacji przeszczepu. - Nie, to tylko mięsień - odpowiada bohater filmu i po kolei eliminuje wszystkie przeszkody, które stają mu na drodze.
Nie idzie na ustępstwa, łamie procedury i przepisy, często utrudniające ratowanie pacjenta, wchodzi w "układy"- w dobrym rozumieniu tego słowa - z absolutnie każdym, kto może pomóc osiągnąć cel. Dopinając budżet kliniki w Zabrzu (świetne sceny, w których oglądamy, jak na kompletnym gruzowisku, Religa i jego zespół zaczynają pracę), nie dzieli ludzi. Wejdzie w układ nawet z partyjnym kacykiem, gdy ten obiecuje pomoc. Bo cel jest zbożny, choć sam bohater w Boga nie wierzy. Przeciwnie, robi wszystko, by zdążyć przez Bogiem i nie dopuścić, by zabrał kolejnego pacjenta.
Życiowa rola Kota
Mimo świetnego scenariusza i takiej samej reżyserii, nie byłby jednak ten film tak prawdziwy i przejmujący, gdyby nie Tomasz Kot. To jego życiowa rola, choć dotąd sądziliśmy, że była nią postać Ryszarda Riedla w "Skazanym na bluesa".
Palkowski wyznał, że kandydatów do tej roli było kilku, ale po spotkaniu z Kotem, odpuścił sobie dalsze przesłuchania. - Dostałem dokładnie to, czego szukałem. Po prostu wygrał w przedbiegach – wyjaśnia. Chodziło o to, by Kot zagrał profesora, którego znaliśmy i pamiętamy, jednocześnie nie imitując go. Reżyser opowiada, że gdy po okresie przygotowań do roli umówili się, że z całego zestawu min i gestów profesora, które aktor przyswoił, biorą trzy postawy, trzy gesty i trzy miny. I nic więcej.
- Mieliśmy z Tomkiem przegadane to tak, że ja pilnuję na planie i kiedy tylko zobaczę, że pojawia się choćby cień przerysowania, przerywamy zdjęcia. I mówię czego ma być mniej. Bo to miała być interpretacja Religi w wydaniu Tomka Kota, a nie kopiowanie go - wyjaśnia.
I to udało się znakomicie. Aktor upodobnił się do Zbigniewa Religii, genialnie naśladując jego ruchy, mimikę, sposób chodzenia. Córka profesora przeżyła ponoć szok, gdy zobaczyła wychodzącego z ich domu Kota – szedł tak, że była pewna, iż to jej ojciec.
Kot zrobił jeszcze znacznie więcej: wyposażył swojego bohatera w empatię i życzliwość dla świata, z jakiej słynął profesor.
I wreszcie najważniejsze, tak nietypowe dla polskiego kina: Religa nie jest w tej biograficznej opowieści herosem. Jest człowiekiem pełnym sprzeczności – idealistą i judymowskim społecznikiem, a jednocześnie cholerykiem, czasami nie do zniesienia dla swoich współpracowników. Sceny, w których podczas operacji zwalnia połowę personelu, by tego samego dnia z powrotem zatrudnić, są autentyczne. Twórcy dopisywali je po spotkaniach z profesorami Andrzejem Bochenkiem i Marianem Zembalą. Słabości bohater ma zresztą znacznie więcej. Klnie jak szewc, pali jak smok i "pije jak artysta" - według słów reżysera - gdy umierają mu na stole kolejni pacjenci, po pierwszych przeprowadzonych przez Religę przeszczepach.
- Stawianie pomnika w ogóle nie wchodziło w grę. Nie podjąłbym się robienia tego filmu, gdyby miała to być postać jednowymiarowa, ideał bez skazy – opowiada Palkowski. I dodaje: - W kinie, im mocniej rzucisz bohaterem o ziemię, tym łatwiej go podnieść pod samo niebo w finale i jego sukces jest większy.
Jasno o ciemnym czasie
Z opowieści o trzech latach życia i pracy profesora Religii łatwo można było zrobić kolejną, łzawą opowieść o Polsce lat 80. Pokazać jej siermiężność, skupić się "na ciemnej stronie mocy". W pierwszej wersji scenariusza w filmie były zresztą ujęcia z czołgami na ulicach, ale twórcy z nich zrezygnowali, skupiając się na działaniach samego bohatera.
Religa, który pod koniec życia stał się politykiem, wówczas, w latach 80., był wyłącznie kardiochirurgiem, poświęcającym się w stu procentach ratowaniu ludzkiego życia. Stoi ponad podziałami, porzucając uprzedzenia, politykę, religię w trosce o dobro pacjenta. W jednej ze scen przepędza prześladujących jego personel esbeków: - Was też ktoś musi leczyć – rzuca do nich, jakby mimochodem.
Dla potrzeb filmu aktorzy odtwarzający główne role uczestniczyli w wielu operacjach kardiochirurgicznych, dzięki czemu sprawnie posługiwali się narzędziami chirurgicznymi, szyjąc na fantomach w scenach operacji. - Jednego z kolegów tak to wciągnęło, że zaliczył już swoją 45. operację i nie ma zamiaru przestać - zdradza Palkowski. - Bo też jest to fascynujący widok i można się od niego uzależnić – dodaje.
Ale to także film o cenie, jaką Zbigniew Religa zapłacił za swój wielki sukces – Palkowski pokazuje nie tylko jak pije i upada, by raz, drugi i trzeci znowu się podnieść, ale również jak tęskni za rodziną, która została w Warszawie, gdy on budował w Zabrzu klinikę. Bo wbrew przewidywaniom nie jest to wcale opowieść o sukcesach przyszłego profesora kardiochirurgii. Tę historię znaczą głównie klęski i to one popychają akcję do przodu. Mądrość rodziny profesora, która pozwoliła pokazać twórcom człowieka z krwi i kości bez idealizowania go, to jeden z elementów, które złożyły się na sukces tego filmu. Bez niej byłaby to zapewne zupełnie inna, nie tak już fascynująca i prawdziwa opowieść.
Autor: Justyna Kobus//kdj / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: mat. dystrybutora