Obecna wizyta amerykańskiego niszczyciela na Morzu Czarnym nie jest niczym niezwykłym. Jednostki US Navy wpływają tam regularnie od wielu dekad, ale współczesne rejsy są jednak bardzo spokojne. Te z okresu zimnej wojny obfitowały w ostre spotkania z Flotą Czarnomorską. W 1988 roku doszło nawet do taranowania Amerykanów.
Obecnie na Morzu Czarnym przebywa jeden okręt US Navy, niszczyciel rakietowy typu Arleigh Burke, USS Truxtun. Oficjalnie jego rejs był już dawno temu zaplanowany. Niszczyciel miał przeprowadzić wspólne manewry z flotami Bułgarii i Rumunii oraz odwiedzić porty w tych państwach.
Wizyta USS Truxtun na Morzu Czarnym została jednak nadzwyczajnie przedłużona. Oficjalnie w celu przeprowadzenia dalszych ćwiczeń. Nie ma jednak wątpliwości co do tego, że prawdziwą przyczyną jest napięta sytuacja na Krymie. Pentagon przyznał to motywując przetrzymanie na Morzu Śródziemnym lotniskowca USS George H. W. Bush.
Odwiedziny na podwórku ZSRR
Wizyta USS Truxtun na Morzu Czarnym jest jednak bardzo "kulturalna" w porównaniu z tym, co US Navy i Flota Czarnomorska robiły niegdyś. Amerykański niszczyciel nawet nie zbliża się do wybrzeży Rosji czy Krymu. Podczas zimnej wojny obie strony poczynały sobie zdecydowanie bardziej agresywnie. Na porządku dziennym było niebezpieczne manewrowanie blisko przeciwnika i namierzanie się systemami uzbrojenia, co jest traktowane na morzu jako czyn wyjątkowo agresywny. Doszło nawet do celowego taranowania Amerykanów przez okręty radzieckie.
Wizyty US Navy na Morzu Czarnym mają długą tradycję. Za czasów ZSRR Flota Czarnomorska miała duże znaczenie. Jej polem działania było głównie Morze Śródziemne i Ocean Indyjski. Morze Czarne było traktowane przez Moskwę jako własne morze wewnętrzne, akwen do ćwiczeń i tranzytu na szersze wody. Amerykanie nie chcieli pozwolić Rosjanom czuć się zbyt pewnie i od czasu do czasu Morze Czarne odwiedzali.
Wizyty małych zespołów okrętów miały znaczenie propagandowe, oraz wywiadowcze. Na pokładach jednostek wpływających na Morze Czarne dodatkowo okrętowano ludzi wywiadu z aparaturą do zwiadu elektronicznego. Rosjanom było to bardzo nie w smak, wobec czego każdy amerykański okręt wpływający na Morze Czarne dostawał "eskortę" w postaci okrętu radzieckiego. Flota Czarnomorska za każdym razem dawała do zrozumienia, że to ona jest gospodarzem, a Amerykanie "gośćmi", albo raczej "intruzami".
W imię prawa morza
Rejsy okrętów US Navy pod Krym stały się regularne w latach 80-tych, w ostatniej fazie wzrostu napięć podczas zimnej wojny. Oficjalnie Amerykanie wykonywali je w ramach programu "Wolność Nawigacji". Miał on na celu wymuszanie przestrzegania prawa morza zgodnie z interpretacją USA. Jako mocarstwo morskie Amerykanie zawsze stali (i nadal stoją) na stanowisku maksymalnego ograniczenia reguł, które mogą umniejszyć wolność żeglugi i pole działania ich floty. Między innymi dlatego nie przystąpili do stosowanej przez niemal wszystkie państwa Konwencji ONZ o prawie morza z 1982 roku.
Nie przeszkodziło to Amerykanom w zdecydowanym egzekwowania jej przepisów zgodnie z ich interpretacją. Chodzi zwłaszcza o "prawo nieszkodliwego przepływu", zgodnie z którym okręty mogą przepływać przez wody terytorialne innego państwa, o ile poruszają się z wód międzynarodowych na wody międzynarodowe po najkrótszej możliwej trasie.
Na jedno z miejsc, gdzie przy pomocy tego zapisu Amerykanie "testowali" Rosjan, wybrano Krym. Okręty US Navy zaczęły regularnie podpływać pod najbardziej wysunięty na południe punkt półwyspu, obok miasta Foros. Wpływali tam celowo na liczący 12 mil morskich od brzegu pas wód terytorialnych ZSRR. Utrzymywali przy tym, że korzystają z prawa nieszkodliwego przepływu, ponieważ przemieszczali się w linii prostej z wód międzynarodowych na wody międzynarodowe. W teorii Amerykanie mieli rację, w praktyce mocno naginali jednak prawo, które powstało głównie z myślą o swobodnym dostępie do cieśnin morskich. Na dodatek zbliżając się do brzegu na kilka mil ich okręty prowadziły zwiad elektroniczny, czego prawo nieszkodliwego przepływu zabrania.
Dać nauczkę
Przez wiele lat okręty Floty Czarnomorskiej jedynie towarzyszyły Amerykanom w ich rejsach ku wybrzeżom Krymu. Rosjanie czasem wykonywali niebezpieczne manewry w pobliżu jednostek US Navy, próbując je zepchnąć z kursu prowadzącego na wody terytorialne ZSRR. Czasem obie strony namierzały się systemami kierowania ogniem, co jest uznawane za akt wrogi. Składano też formalne protesty. Jednak okręty US Navy zawsze uporczywie trzymały się prostego kursu przez wody ZSRR i nie reagowały na zaczepki i protesty.
Do nieoczekiwanej dla Amerykanów zmiany w postawie Rosjan doszło w lutym 1988 roku. Na Morze Czarne wpłynął wówczas krążownik USS Yorktown i niszczyciel USS Caron. Na pokładzie tego drugiego była zainstalowana aparatura zwiadowcza obsługiwana przez kilkunastoosobowy zespół wywiadu. Ich zadaniem podczas rejsu w pobliżu Krymu było rejestrowanie wszelkiej komunikacji i emisji radzieckich radarów, czyli prowadzenie zwiadu elektronicznego. U wyjścia z Bosforu na Amerykanów czekała zwyczajowa obstawa w postaci fregat Serdeczny i SKR-6, okrętu zwiadu elektronicznego Jamał i statku Wojsk Ochrony Pogranicza.
W Moskwie już zawczasu postanowiono, że tym razem Flota Czarnomorska nie pozwoli Amerykanom swobodnie wpłynąć na wody terytorialne. Było to pokłosie poprzedniego rejsu USS Yorktown i USS Caron w 1986 roku, kiedy oba okręty podpłynęły na sześć mili morskich do brzegu Krymu, nie wyłączając urządzeń zwiadowczych. Teraz radzieccy marynarze mieli "dać popalić" Amerykanom. Za najlepsze rozwiązanie uznano taranowanie. Dowódcy okrętów otrzymali jednocześnie bezwzględny rozkaz niedopuszczenia do strat ludzkich i większych zniszczeń materialnych.
Kurs na kolizję
Do konfrontacji doszło 12 lutego, pomiędzy godziną 10 a 12 rano. Amerykanie tradycyjnie zmierzali w kierunku pasa wód terytorialnych opodal Foros. Rosjanie również tradycyjnie ostrzegali przed naruszeniem"terytorium ZSRR". USS Yorktown konsekwentnie odpowiadał: "Nic nie naruszam. Korzystam z prawa nieszkodliwego przepływu". O godzinie 10.45 płynący jako pierwszy krążownik przekroczył granicę wód terytorialnych, chwilę później uczynił to idący za nim niszczyciel.
Po nadaniu ostatnich ostrzeżeń i wezwań do opuszczenia wód terytorialnych ZSRR radzieckie okręty zwiększyły prędkość i zaczęły się zbliżać do Amerykanów. Serdeczny do USS Yorktown, a SKR-6 do USS Cole. Radzieckie jednostki podchodziły do amerykańskich od lewej burty i zza rufy. Po chwili dystans spadł do kilkudziesięciu metrów. Oba radzieckie okręty płynęły z podobną prędkością tuż obok amerykańskich. Na rozkaz fregaty skręciły i niemal równocześnie staranowały jednostki US Navy.
SKR-6 uderzył USS Cole raz, w lewą burtę tuż przy rufie, na wysokości lądowiska dla śmigłowca. Serdeczny uderzył USS Yorktown dwa razy. Pierwszy raz mniej więcej w połowie długości amerykańskiego okrętu, po czym obie jednostki przez chwilę płynęły stykając się burtami. Po chwili radziecka fregata odczepiła się od krążownika i staranowała go ponownie, tym razem na wysokości lądowiska dla śmigłowca na rufie. Kolejnych prób nie podejmowano.
Taranowanie nie spowodowało większych strat. Najbardziej ucierpiał USS Yorktown, na którym dziób radzieckiej fregaty zdemolował łódź dowódcy i uszkodził wyrzutnię rakiet Harpoon. Nikomu nic się nie stało, a okręty amerykańskie nie zmieniły kursu. Oba były co najmniej pięć razy większe od swoich radzieckich adwersarzy, którzy w związku z tym mieli nikłe szanse na fizyczne popchnięcie Amerykanów. Około południa USS Yorktown i USS Cole opuściły wody terytorialne ZSRR.
Incydent był najpoważniejszym tego rodzaju wydarzeniem w historii zimnej wojny. Nigdy wcześniej, ani nigdy później, nie doszło do tak bezpośredniego spotkania okrętów US Navy i radzieckiej floty. Dyplomaci obu stron złożyli stanowcze protesty. Amerykanie skarżyli się na taranowanie i "utrudnianie korzystania z prawa morza", a Rosjanie na "naruszenie wód terytorialnych". Nie miało to jednak większego znaczenia w obliczu przyśpieszającego rozkładu ZSRR. Rok później rozpadł się Blok Wschodni.
Autor: Maciej Kucharczyk\mtom / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: US Navy