Od miesiąca policja bezskutecznie szuka zaginionego szyfranta Stefana Zielonki. Tymczasem "Dziennik" ujawnia, że żona chorążego także pracowała w służbach i... przepadła bez wieści. - Jesteśmy bezradni. Mamy wrażenie, że wojskowy wywiad nie mówi nam wszystkiego - mówi w rozmowie z gazetą stołeczna policja.
Chorąży Stefan Zielonka wyszedł z domu w pierwszy dzień świąt Wielkanocnych. Kilka dni później jego zaginięcie zgłosiła policji jego żona.
Jak na początku maja pisał "Dziennik", przełożeni szyfranta przez dwa tygodnie nie wiedzieli, że zniknął człowiek z niebezpieczną wiedzą. Chorąży nie pojawił się w pracy po zwolnieniu lekarskim.
Służba Wywiadu Wojskowego zaprzeczyła tym doniesieniom. Zapewniła, że już dzień po tym, jak chor. Stefan Zielonka zakończył zwolnienie lekarskie i nie stawił się w pracy, podjęto działania wyjaśniające.
Nie wiedzieli, kogo szukają
Odnaleźć Zielonkę mieli najbardziej doświadczeni funkcjonariusze z zespołu poszukiwań celowych w komendzie stołecznej policji. Przeszukali szpitale, przytułki, dworce i kostnice. Bez skutku. Apelowali też o pomoc do wszystkich, którzy mogli wiedzieć o jego miejscu pobytu. Bez rezultatu.
Policjanci na początku nie wiedzieli jednak, kogo szukają. Dopiero po kilku dniach wyszło na jaw, że zaginiony jest podoficerem Służby Wywiadu Wojskowego.
Dlaczego ani żona, ani przełożeni podoficera nie poinformowali Żandarmerii Wojskowej? - Jestem przekonany, że przełożeni chorążego nie chcieli, by pojawiła się u nich żandarmeria i wojskowa prokuratura. Policjanci mają prawo zadawać nam pytania, ale nie musimy na nie odpowiadać zgodnie z prawdą. Kłamstwo w zeznaniach złożonych prokuratorowi wojskowemu grozi zarzutami karnymi - mówi związany ze służbami specjalnymi informator "Dziennika".
Bez kontaktu
Jak twierdzą przełożeni chorążego, nie miał ani służbowej, ani prywatnej komórki. - W policji każdy dzielnicowy ma komórkę, trudno więc uwierzyć, by nie miał jej żołnierz służb specjalnych. Choćby po to, aby w razie potrzeby można było go ściągnąć do pracy - twierdzi natomiast wysoki rangą oficer stołecznej policji.
"Dziennik" ustalił numer telefonu stacjonarnego do mieszkania chorążego na warszawskim Gocławiu. Telefon jednak milczy.
Co się stało z żoną?
Żona chorążego, która również pracuje w tajnych służbach, jest być może ukrywana przez funkcjonariuszy.
Gdy "Dziennik" ujawnił zaginięcie szyfranta, wybuchła burza. Według ekspertów, możliwe są trzy scenariusze zniknięcia Zielonki.
Wariant optymistyczny jest taki - chorąży zniknął z własnej woli, ale niedługo wróci. Druga opcja - wojskowy znalazł się w sytuacji zagrożenia życia. W końcu trzeci, z punktu widzenia państwa najbardziej szkodliwy - żołnierz wszedł we współpracę z obcymi służbami.
Szyfrantów państwo strzeże zwykle jak źrenicy oka, bo to oni pierwsi czytają niezaszyfrowane depesze i znają ludzi, którzy je dostarczają. Mogą być więc cennym nabytkiem na przykład dla obcych służb.
Źródło: Dziennik
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/policja