Asystenci marszałka Bronisława Komorowskiego Waldemar Strzałkowski i Jerzy Smoliński składali wieniec na grobie pochowanej w środę Anny Walentynowicz pod wpływem alkoholu - oburza się portalpomorza.pl. - Po pogrzebach Sebastiana Karpiniuka i Maciej Płażyńskiego byliśmy na obiedzie u abpa Sławoja Leszka Głódzia i wypiliśmy tam po lampce wina - tłumaczy nam Smoliński.
- Asystenci marszałka pojawili się na cmentarzu w Gdańsku ok godz. 18:30, gdy trwało już zakopywanie trumny Anny Walentynowicz, a przy grobie byli tylko najbliżsi zmarłej.
Wyjęli z bagażnika wieniec i - jak relacjonuje portal - "chwiejnym krokiem" zanieśli go pod grób. - Panowie musieli uważać, aby nie stracić równowagi i nie wpaść. Jeden z nich był wyraźnie "zmęczony". Natychmiast zameldowali komórką marszałkowi, że zadanie wykonane i wieniec jest na miejscu. Jeden z nich mówił bełkotliwym głosem i cuchnęło od niego alkoholem - czytamy w serwisie.
Długi dzień i obiad z winem
W relacji Jerzego Smolińskiego, z którym rozmawialiśmy sprawa nie wygląda tak bulwersująco. - Serwis pisze, że byliśmy "zmęczeni". To prawda. O godz. 5:40 byliśmy już w pracy. Po pogrzebach Sebastiana Karpiniuka w Kołobrzegu i Maciej Płażyńskiego w Gdańsku zostaliśmy zaproszeni na obiad do abpa Sławoja Leszka Głódzia. Do obiadu podano wino. Wypiliśmy po lampce, może dwie - mówi Smoliński.
Wtedy zadzwonił marszałek, że sam nie może złożyć wieńca na grobie pani Walentynowicz, więc żeby nie zabierać go z powrotem do Warszawy w drodze na lotnisko zawieźliśmy go na cmentarz - opowiada.
- Nie byliśmy żadną spóźnioną delegacją i nie byliśmy pijani - podkreśla.
Źródło: portalpomorza.pl, tvn24.pl