Plut. Tomasz Borysiewicz, jeden z żołnierzy oskarżonych o ostrzelanie Nangar Khel, twierdzi, że na wioskę, której nazwa wielokrotnie pojawia się w akcie oskrażenia nie spadł ani jeden pocisk. Jego zdaniem trafił on w samotną zagrodę, zwaną Shah Mardan, a nie odległą od niego o kilkaset metrów Nangar Khel. - Ostrzelanie wioski, a przypadkowy pocisk w jedno zabudowanie to różnica - mówił w środę przed sądem.