- Wierzyliśmy, że jedziemy na rutynowe ćwiczenia. Gdybym wiedział, że chodzi o wojnę, nigdy bym się na to nie zgodził. Mam dwójkę małych dzieci - opowiada w rozmowie z tygodnikiem "Newsweek" jeden z rosyjskich spadochroniarzy, którzy "przypadkiem" - jak twierdzi Kreml - znaleźli się na wschodzie Ukrainy. Swój pobyt na froncie nazywa "najdłuższym sierpniem w życiu", a Rosjanie z niedowierzaniem przyjmują informacje o kolejnych cynkowych trumnach wracających do kraju z ofiarami wojny, która oficjalnie się nie toczy.