Kiedy padły strzały, prezydent Lech Kaczyński szedł ulicą w kierunku żołnierzy. Otoczył go wąski kordon gruzińskich ochroniarzy. Prezydent wiedział, że jedzie w miejsce, gdzie stoi nielegalny - zdaniem Gruzinów - rosyjski posterunek. - Byliśmy zdziwieni, że ochrona nie rzuciła prezydentów na ziemię, kiedy padła pierwsza seria strzałów. To może świadczyć, że strona gruzińska spodziewała się wystrzałów i wiedziała, że nic poważnego się nie stanie - piszą dziennikarze tvn24.pl, którzy towarzyszyli prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu w Gruzji.