Kupili kamery, mieli montować, dopiero otworzyli ten hotel dla psów, nie zdążyli ubezpieczyć. W piątek Jolantę obudził trzask płonącego drewna. Jej mąż Mirosław pobiegł otwierać kojce. Psy nie chciały wychodzić, gryzły. Jeden został, drugi wrócił w dym, sześć udało się uratować. - To nie mogło zapalić się samo - mówią. Policja nie wyklucza podpalenia.