Za rzekome robienie im zdjęć telefonem komórkowym, policjanci zwyzywali przypadkowego przechodnia, zamknęli go w radiowozie i straszyli prokuratorem. Prokurator się w tej sprawie pojawił, ale zajął się nie panem Godlewskim, a funkcjonariuszami. Efekt? Najpierw prokuratura, a potem sąd uznały, że działanie policjantów znamiona przestępstwa nosiło, ale kary im nie wymierzono.