Czarno na białym

Czarno na białym

Poza układem

Zaczynamy od sędziego, który skazał niedawno byłego szefa CBA - a obecnie wiceszefa PiS - na 3 lata więzienia. Wyrok, surowszy niż chciała prokuratura, wywołał polityczną burze. Tak dużą, że policja proponuje Wojciechowi Łączewskiemu ochronę. Ale to nie pierwszy jego kontrowersyjny wyrok. Co ciekawe, dziś najbardziej krytykują go ci, którzy stoją za jego sędziowskim awansem. Kim jest człowiek, który zasłynął z tego, co w Polsce jest rzadkością - stanowczości wobec przedstawicieli władzy i mocnych uzasadnień wyroków?

Nie po aptekarsku

Nielegalny handel lekami jest problemem, ale nie ma jasności, jak sobie z nim radzić. Podobne historie nieuczciwych aptekarzy różnie są traktowane przez prokuratorów w różnych miejscowościach. Dla jednych jest to przestępstwo i doprowadzają do skazania, inni umarzają sprawy. Można by powiedzieć, że to sprawiedliwość wymierzana nie po aptekarsku.

Nieuleczalny proceder?

Dla chorych to leki ratujące życie. Dla nieuczciwych właścicieli aptek lub hurtowni to przede wszystkim krociowe zyski. Nadzór farmaceutyczny, który bada takie przypadki już mówi, że to czubek góry lodowej. Proceder jest dość prosty, a sprowadza się do tego, że bardziej opłacalna jest sprzedaż leków za granicą niż w polskich aptekach. U nas leki są najtańsze w Europie dzięki korzystnym limitom cen wynegocjowanym przez Ministerstwo Zdrowia z producentami. Wyjątkową ironią jest fakt, że obróciło się to przeciwko chorym w kraju. Powstrzymanie tego groźnego dla chorych procederu nie będzie jednak łatwe.

Śmiertelny brak

Chorzy na cukrzycę, serce, raka, zakrzepicę, astmę lub będący po przeszczepach w całym kraju mają problemy z kupnem leków, bo nieuczciwym właścicielom aptek lub hurtowni bardziej opłaca się sprzedawać je za granicę. Cierpią pacjenci, ale kłopot mają też uczciwi aptekarze. Chorym, z którymi rozmawiała reporterka "Czarno na białym" te leki codziennie ratują życie. Nie mogą na nie czekać dzień, tydzień lub dłużej. Trzy historie, w których niezrealizowana recepta może być jak wyrok.

Zjednoczeni podzieleni

Mija pięć lat od największej w historii Polski i jednej z największych na świecie katastrofy lotniczej. Pięć lat, a końca oficjalnego śledztwa nie widać. Trudno za to policzyć wszystkie wersje, jakie na temat przyczyn tej tragedii powstały. Śmierć 96 osób, które były na pokładzie prezydenckiego samolotu feralnego 10 kwietnia 2010 roku podzieliła Polaków tak samo mocno, jak te 5 lat temu nas zjednoczyła. Przypomnimy to, o czym tak łatwo i szybko w ferworze tych zajadłych sporów zapomniano. Cyprian Jopek

W sieci

Zabezpieczeni przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny klienci raczej mogą spać spokojnie. Przynajmniej ci z oszczędnościami do 100 tysięcy euro. Ale to całe zamieszanie wokół SKOK-ów i ich twórcy - senatora Biereckiego - być może bardziej niepokoi tych, dla których SKOK-i są ważnym źródłem finansowania. W co i dlaczego inwestują SKOK-i?

W swojej sprawie?

Kulisy upadku jednego z największych SKOK-ów bada prokuratora, a sejmowa podkomisja wyjaśnia kulisy zaskarżenia do Trybunału Konstytucyjnego ustawy nakładającej na SKOK-i nadzór KNF. By wyjaśnić te kulisy, które miały istotny wpływ na dalsze losy kas, trzeba cofnąć się o ponad pięć lat - do kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Bo to tam powstał wniosek do trybunału. O jego powstawaniu najwięcej wie ówczesny minister w kancelarii prezydenta, a dziś kandydat na prezydenta - Andrzej Duda. Zasłaniając się jednak kampanią wyborczą nie chce mówić, pozostawiając pole do spekulacji. Czy wniosku nie pisał ktoś, kto miał w tym największy interes?

Skok na kasę

Kulisy upadku jednej z największych kas i ludzie, których twarzy nie możemy już pokazać. To właśnie ich twarze na zdjęciach są dziś kłopotliwe dla wielu znanych polityków. Te zdjęcia są jak gorący, wyborczy kartofel, bo znajdują się na nich dwaj byli szefowie SKOK-u Wołomin - obaj przebywają teraz w areszcie i obaj mają poważne zarzuty, m.in. wyłudzenia kredytów na prawie pół miliarda złotych i zlecenia pobicia człowieka, który SKOK-i kontrolował.

Słychać więcej

Biegli prokuratury odczytali o 1/3 słów więcej niż wcześniej. Słów i zdań, z których wyłania się obraz ogromnego, przerażającego chaosu. Nie tylko złe warunki pogodowe, ale też warunki w kokpicie nie sprzyjały ratowaniu sytuacji. W kluczowych minutach kapitan wielokrotnie uciszał osoby pojawiające się w kabinie, bo z tych nowych stenogramów jasno wynika, że w kabinie była nie tylko załoga. Dlaczego dopiero teraz udało się lepiej odczytać rejestratory rozmów i co jeszcze nowego z tego odczytu wynika.

Dlaczego lądowali

Nowe zapisy rozmów z kabiny pilotów - jeśli ich interpretacja jest właściwa - nie wnoszą nic nowego do ustalenia przyczyn katastrofy. Potwierdzają tylko bardziej dobitnie wcześniejszą wersje z raportu Millera o kluczowych błędach pilotów. Więcej wiadomo natomiast o obecności w kokpicie osób trzecich i o tym, czy mogły wprost i do ostatniej chwili wywierać presję na decyzje pilotów, czego jasno nie potwierdzili dotąd ani śledczy, ani eksperci rządowej komisji.

Rajd dragonów

To był pokaz militarnej siły i ważny polityczny sygnał, a poza tym - widowiskowy przejazd. Po zakończonych w państwach nadbałtyckich i Polsce manewrach, kolumna amerykańskich wozów bojowych wracała w tym tygodniu do swoich baz w Niemczech. Ćwiczenia odbyły się w ramach operacji rozpoczętej w ubiegłym roku w reakcji na rosyjską agresję na Ukrainę. I trudno nie odnieść wrażenia, że entuzjazm z jakim między innymi w Polsce witano Amerykanów, podszyty był strachem przed tym, co dzieje się za naszą wschodnią granicą.

Kim był Andreas Lubitz?

Samolot tanich niemieckich linii lotniczych rozbił się o zbocza francuskich Alp. Dzień po katastrofie śledczy ogłosili szokujące ustalenia: to drugi pilot, wykorzystując kilka minut nieobecności kapitana w kokpicie, celowo doprowadził do katastrofy. Zabił siebie i 149 osób. Kim był Andreas Lubitz i jakie mogły być motywy jego działania?

Obawy i nadzieje

Na pierwszy rzut oka Tunezja nie wygląda jak typowy kraj arabski. Oddalona od Europy o niespełna 150 kilometrów, otwarta na turystów, właściwie żyjąca głównie z turystyki. Teraz pokazała też swoje inne oblicze. Oblicze, które budzi niepokój nawet wśród samych Tunezyjczyków. To oni pięć lat temu rozpoczęli słynną wiosnę arabską, przeszli ją bezkrwawo, ruszyli w stronę demokracji. Ale razem w wolnością przyszły kłopoty: coraz większa bieda i bezrobocie, czyli wymarzony grunt pod wszelki radykalizm. Ten islamski wkracza do Tunezji przez sąsiednie granice. O Tunezji, której nie zobaczymy w folderach biur podróży.

Wakacyjny koszmar

Po tym zamachu terrorystycznym przez jakiś jeszcze czas turyści, także z Polski, będą starali się omijać Tunezję. Bo krwawe obrazy z Muzeum Bardo w Tunisie zrobiły więcej niż ostrzeżenia MSZ przed podróżowaniem do tego kraju. Reporter "Czarno na białym" rozmawiał z Polakami, którzy przed dwoma tygodniami uniknęli śmierci. Po prostu mieli więcej szczęścia niż inni, którzy byli na tej samej wycieczce. O tym, jak to jedno wydarzenie zamieniło wymarzone wakacje w koszmar, który trudno zapomnieć.

Zawód: papież

Gdy papież umierał, świat patrzył na to niemal z bliska. Tak, jak na jego wcześniejszą chorobę i widoczne cierpienie z nią związane. Mimo to Jan Paweł II do końca nie rezygnował, choć takie sugestie się pojawiały. Dlatego, gdy kolejny papież Benedykt XVI abdykował, było wielkie zaskoczenie. W historii papiestwa to drugi taki przypadek, a we współczesnych czasach pierwszy, choć pewnie nie ostatni - słowa Franciszka sprzed kilkunastu dni mogą to sugerować. Czy wraz z odejściem Jana Pawła II i końcem jego wyjątkowo długiego pontyfikatu otwiera się nowy rozdział w Kościele, w którym papież na emeryturze nie będzie już budził zdziwienia?

Pokolenie JP2

Tak było dokładnie 10 lat temu. Z tej żałobnej wspólnoty Polaków nic nie zostało. Pytanie ile zostało dziś z pokolenia JP2, pokolenia ludzi wierzących i niewierzących, którzy dorastali w czasie pontyfikatu Jana Pawła II. Tylko tego papieża znali i jego wpływ na Kościół, świat i ich samych. I dlatego dziś ich pytamy o to, czy to symboliczne pokolenie JP2 przetrwało czy umarło razem z papieżem.

Skupieni, zjednoczeni

Ta śmierć 10 lat temu zjednoczyła Polaków: od różnej opcji polityków po kibiców zwaśnionych klubów piłkarskich. Dziś z tej jedności nic już nie zostało, choć oczywiście to nie znaczy, że nic nie zostało z pontyfikatu Jana Pawła II. W rocznicę jego śmierci o tym, jak zmieniło się przez te zaledwie 10 lat postrzeganie papieża jako głowy Kościoła i jak zmienili się Polacy bez papieża-rodaka. Z perspektywy tych 10 lat widać bardzo wyraźnie to, z czego mało kto zdawał sobie sprawę wtedy, 2 kwietnia 2005 roku, gdy o godz. 21.37 Jan Paweł II umarł. Choć nie było to zaskoczeniem - wtedy - po blisko 27 latach tego pontyfikatu trudno było sobie wyobrazić Kościół bez niego, co wymownie pokazują zdjęcia z tamtych dni.

Honor PKW

Po kompromitacji z systemem informatycznym, który cztery miesiące temu kompletnie zawiódł, nowa PKW zdecydowała, że w maju głosy będą zliczane ręcznie. Oczywiście, te wybory są dużo łatwiejsze do policzenia niż samorządowe czy parlamentarne, ale to oznacza, że na oficjalne wyniki trzeba będzie poczekać... może nawet kilka dni. Prawdopodobnie dopiero w jesiennych wyborach do Sejmu głosy zliczać będzie nowy, tworzony przez PKW system informatyczny. Właściwie jest już gotowy, ale jeszcze nie przetestowany, co - jak pokazuje niedawna historia - jest w zasadzie kluczowe.

Masowe fałszerstwa?

Korchów może być symbolem tego, co zostało z politycznej burzy pod hasłem "sfałszowane wybory". Jak sprawdził Tomasz Marzec, zdecydowana większość z rekordowo wielu wyborczych protestów została przez sądy odrzucona lub oddalona. Na blisko dwa tysiące skarg zaledwie w 34 przypadkach nakazano powtórkę głosowania, co nie wszędzie, ale w niektórych miejsach zmieniło ostateczny wynik. Sądy nie znalazły jednak dowodów na masowe fałszerstwa, choć niektórzy politycy PiS osobiście zaręczali, że takie dowody mają.

Dowody bez pokrycia

Były oskarżenia o sfałszowanie wyborów samorządowych, żądanie ich unieważnienia i powtórkę głosowania w całym kraju, okupacja siedziby PKW i rekordowa liczba protestów. Tak było cztery miesiące temu, dziś - na półtora miesiąca przed kolejnymi wyborami - sprawdzamy, ile z tego wszystkiego zostało. Ile faktycznie było nieprawidłowości, a ile zwykłej politycznej hucpy? Na początek Korchów w Lubelskiem. To tam był pierwszy protest wyborczy Prawa i Sprawiedliwości. Sprawa do dziś nierozstrzygnięta, bo w sądzie nie stawiają się ani pełnomocnik wyborczy PiS, ani jego świadkowie. W listopadzie PiS mówiło o twardych dowodach, dziś unika nawet rozmowy. Trudno się dziwić po tym, co jedna z osób będących mężem zaufania w Korchowie powiedziała reporterowi "Czarno na białym".