Czarno na białym

Czarno na białym

Nierząd a PKB

Seksbiznes to coraz większy w Polsce rynek, choć tak naprawdę trudny do policzenia. Za liczenie tego, co niepoliczalne zabrał się jednak - zgodnie z wymogami Unii Europejskiej - GUS i wyszło, że gdyby opodatkować tych, którzy nielegalnie czerpią korzyści z prostytucji, to do budżetu państwa wpłynęłoby ponad 650 dodatkowych milionów złotych. Ta kwota - obok szacowanych dochodów innych branży czarnego rynku - została po raz pierwszy wliczona do PKB. Czy to dużo, czy mało?

Drugie życie Cocomo

Proceder ten nie dotyczy agencji towarzyskich, ale pokrewnej branży - nocnych klubów go-go. Nie ma już znanej nazwy Cocomo, ale poszkodowani zostali. Blisko pół tysiąca mężczyzn zgłosiło się w ciągu roku do prokuratur w całym kraju. Niewiele pamiętają z wizyty w klubie. Wiedzą tylko, że jednej nocy stracili po kilkanaście tysięcy złotych, niektórzy - kilkaset, a rekordzista nawet milion. Nasz reporter dotarł do byłych tancerek, które przyznają, że miały zadanie "wyczyścić gości do zera". Co więcej, były nawet w tym celu szkolone. Choć sprawa dotyczy jednej firmy - nie ma jednego śledztwa. Co do tej pory udało się ustalić?

Tatuaż dla pana

Cena prostytucji - czarnorynkowa cena, jaką po raz pierwszy wliczono do PKB i cena, jaką za ten nielegalny proceder przyjdzie zapłacić tym, którzy czerpali z niego korzyści. I to krociowe korzyści - 6 milionów złotych w niecałe 5 lat - tyle miał zarobić działający w Trójmieście gang sutenerów. Kierowany przez trzech braci i wyjątkowo brutalny, był jak sekta. Niektóre zwerbowane kobiety z własnej woli tatuowały ciała, jako dowód oddania się na własność szefom i symbol awansu w mafijnej hierarchii. Rozpracowywania takich spraw jest zawsze trudne, bo wykorzystywane kobiety boją się zeznawać. W tym przypadku gang był jeszcze bardziej zuchwały, bo ci, którzy go stworzyli, to synowie byłego policjanta.

Fundusz na wieki

Zaskakujący zwrot w sprawie funduszu kościelnego. Zamiast zapowiadanej likwidacji rząd daje dodatkowe pieniądze. Nieco ponad 20 milionów złotych. Kwota niemała, a już na pewno duży argument dla tych, którzy mówią o uległości państwa wobec Kościoła. Choć odpowiedzialny za tę kwestię minister tłumaczy to zupełnie inaczej. Tłumaczy to na tyle zawile, że raczej potwierdza wątpliwości.

Golgota polska

O tym, że władze państwowe są zbyt uległe wobec Kościoła napisała niedawno do tychże władz grupa profesorów. W tym, co jest zaskoczeniem, także ten, który kiedyś wprowadzał do szkół religię. Gdzie w tych relacjach kończy się otwartość, a zaczyna uległość?

Ksiądz powiesił, nauczycielka zdjęła. Spór o krzyż w szkole

Walka o krzyż na ścianie w państwowej szkole w małym miasteczku na Opolszczyźnie. Doświadczona nauczycielka kontra ksiądz katecheta. On powiesił krzyż - ona go zdjęła. Dyrekcja broniła krzyża i to broniła bardziej niż dzieci bitych przez księdza na lekcji religii. To historia, która pokazuje kto w tej lokalnej społeczności naprawdę rządzi.

Tajemniczy powrót Antoniego Macierewicza

Niezłomny w dociekaniu prawdy o katastrofie smoleńskiej sam nie chce wszystkiego mówić. Pytanie, które przez 4,5 roku nie doczekało się odpowiedzi Antoniego Macierewicza brzmi: dlaczego zaraz po tragedii nie pojechał z Katynia do Smoleńska, a w pośpiechu wracał do Warszawy. W tej sprawie - teoria jest właściwie jedna i co ciekawe - potwierdzają ją dziś nawet politycy PiS. Macierewicz śpieszył się, by przed przejęciem władzy przez Bronisława Komorowskiego, zabezpieczyć tajne dokumenty BBN. Co Macierewicz chciał chronić, a może ukryć?

Ping-pong smoleński

Wyraźnie widać, że emocje już opadły, ale o zgodzie nie ma mowy. 4,5 roku po katastrofie smoleńskiej wciąż mamy spór o przyczyny tragedii i o to, gdzie postawić pomnik upamiętniający wszystkie ofiary. Na początek prawda smoleńska za 300 złotych, czyli kolejna konferencja smoleńska, a na niej kolejne naukowe dowody na to, że katastrofa nie była wypadkiem. Poparte zaskakującymi eksperymentami - teorie z piłeczką ping-pongową, sokiem z brzozy i rosyjskim płotem - każdą zapytać: jak daleko jeszcze w tej spiskowej narracji można się posunąć? Zdaje się, że to pytanie stawiają już sobie sami uczestnicy snując (choć nieśmiało jeszcze) "teorię" o "wypaleniu się" konferencji.

Kariera na krawędzi

Marszałek Sejmu i słowa, które (niespełna po miesiącu urzędowania) doprowadziły do wniosku o jego odwołanie. To, że opozycja nie zostawia na nim suchej nitki nie dziwi, ale chłodem powiało nawet w Platformie. Premier Kopacz specjalnie tego nie kryje, gdy mówi, że finał tej sprawy jest w rękach Sikorskiego. Czarne chmury nad tym politykiem wisiały już nie raz, ale wydaje się, że seria ostatnich porażek stawia teraz jego karierę na krawędzi.

Waga słów

"Rozbiór Sikorskiego", czyli słowa, które wywołały polityczną burzę i doprowadziły do wniosku o dymisję marszałka Sejmu. "Czarno na białym" porozmawiało z amerykańskim dziennikarzem, autorem artykułu, po którym Radosław Sikorski musiał się tłumaczyć. I tłumaczył się. Tylko że w taki sposób, który więcej skomplikował niż wyjaśnił. Choć jak dobrze przeanalizować całą publikację i słowa wypowiedziane przez byłego ministra to okazuje się, że co innego treść, a co innego jej interpretacja. Co więc tak naprawdę jest w artykule, który wzbudził w Polsce takie kontrowersje?

Ślepi i głusi

Wojna na Ukrainie stała się dramatycznym dowodem na to, jak bardzo Zachód przespał słowa Putina. Co więcej, jak długo spał. I nie trzeba być wielkim detektywem. Osobliwy dość pamiętnik tego, co rosyjski przywódca mówił o swoich  sąsiadach, można znaleźć nawet na oficjalnej stronie Kremla. On mówił, Zachód milczał. Dopiero, gdy Putin od słów przeszedł do czynów zrobiło się wielkie poruszenie.

Chcielibyśmy żeby to nie wydarzyło się nigdy. Nie żyje Dariusz Kmiecik, jego żona i dziecko

Ją widzowie zapamiętają jako autorkę poruszających reportaży i filmów dokumentalnych. Jego jako reportera specjalizującego w sprawach Śląska. Ale nie tylko. Zajmował się również tematami, które były jego pasją w życiu codziennym. Między innymi sportem. Nie żyją reporter "Faktów" TVN Dariusz Kmiecik, jego żona, dziennikarka telewizji polskiej Brygida Frosztęga-Kmiecik oraz ich dwuletni syn Remigiusz. W kamienicy, w której mieszkali w Katowicach, wybuchł wczoraj o świcie gaz.

Tragedia w Katowicach

Liczy się każda minuta i nie można jeszcze wykluczyć, że są żywi. W gruzach zawalonej nad ranem kamienicy w centrum Katowic poszukiwane są wciąż 3 osoby - reporter "Faktów" Dariusz Kmiecik, jego żona i ich 2-letnie dziecko. Akcja ratunkowa trwa już 15 godzin. Strażacy twierdzą, że w gruzowisku są puste przestrzenie i właśnie tam próbują się dostać. Mają do dyspozycji nowoczesny sprzęt, w tym kamery wziernikowe i geofony, które nawet pod kilkumetrową warstwą gruzu potrafią usłyszeć oddech człowieka. Skala zniszczeń wskazuje, że przyczyną katastrofy był wybuch gazu, potem pożar i w efekcie kamienica zawaliła się jak domek z kart.

Prawie nietykalni

Z jednej strony tak się przyjęło w Polsce, że nie zasądza się wysokich odszkodowań. A z drugiej strony przyjęło się też, że winni błędnych wyroków nie ponoszą żadnych konsekwencji. Teoretycznie - w przypadku rażących zaniedbań czy uchybień - możliwe jest ukaranie prokuratora czy sędziego (a wachlarz kar jest całkiem duży), ale w praktyce prawie to się nie zdarza. Solidarność zawodowa bierze górę, co przyznaje w rozmowie z reporterem "Czarno na białym" były prezes Trybunału Konstytucyjnego, profesor Andrzej Zoll.

Wymiar (nie)sprawiedliwości

Dwaj mężczyźni, którzy przesiedzieli w więzieniu lata. Skazani za zabójstwa. Stracili wolność, pracę, rodzinę, dobre imię. Krótko mówiąc, rozpadło im się całe życie. Jak się potem okazało wszystko przez pomyłkę wymiaru sprawiedliwości. Jak wycenić 12 lat bez winy spędzonych za kratami? A 3 lata? Obaj walczą o odszkodowanie. Ale raczej nie mogą liczyć na wiele, bo w Polsce nie ma zwyczaju zasądzania wysokich odszkodowań. Tak się przyjęło. Po prostu.

(Bez)cenne zdrowie

Ile warta jest ludzka krzywda. Na przykład strata zdrowia przez błąd lekarski czy strata wolności przez niesłuszny wyrok sądowy. Jak to wycenić? I dlaczego w Polsce nie ma zwyczaju zasądzania wysokich odszkodowań? Zaczniemy od historii kobiety, która trafiła do szpitala z zawałem serca, a wyszła z niego z ciężkimi powikłaniami po zakażeniu salmonellą w czasie operacji. Nigdy już nie wróci do pełnego zdrowia. Straciła też dobą pracę i rodzinę, która nie wytrzymała presji choroby. Poszkodowana walczy o rekordowe odszkodowanie za błąd medyczny - 2,5 miliona złotych. Walczy już 10 rok i nie ma złudzeń, że gdyby nie jej prawnicze wykształcenie, dawno by już tę walkę przegrała.

Pijak-recydywista zabija małżeństwo

Pijany kierowca - recydywista, który w końcu doprowadził do tragedii. Zabił na drodze ciężarną kobietę i jej męża. Ta historia pokazuje zadziwiająco łagodne oblicze prokuratury i sądu. Sprawca był wiele razy zatrzymywany podczas jazdy z promilami, był też karany, ale zawsze w taki sposób, że dalej mógł pić i jeździć. Sądowe zakazy prowadzenia samochodu ignorował. Za nic miał wyroki więzienia. Więzienia jedynie w zawieszeniu.

Norweskie zero tolerancji

Na taką pobłażliwość nie mogą liczyć pijani kierowcy w Norwegii. Teraz dowód na to, jak wygląda zero tolerancji dla tych, co prowadzą na podwójnym gazie. Bez wyjątków. Nawet takich, jak olimpijski medalista, sportowiec, celebryta, idol, uwielbiany, podziwiany, słowem - norweski ideał. Ideał, który spadł z piedestału po tym, jak po pijanemu spowodował wypadek. Od razu stracił prawo jazdy i został skazany na więzienie oraz bardzo wysoką grzywnę. W Norwegii nikogo to nie dziwi.

Przypadek Izabelli Ch.

Dopiero, gdy dojdzie do tragedii, wtedy jest poruszenie. Co innego, gdy tylko wjedzie się samochodem do podziemnego przejścia w centrum Warszawy - jak zrobiła to przed niespełna rokiem Izabella Ch. Była pijana - nie pierwszy zresztą raz za kierownicą - ale do dziś nie poniosła żadnych konsekwencji. Patrząc na to, jak przez prawie rok kobieta ignoruje sąd i zwodzi prokuraturę, pytamy: czy to jeszcze opieszałość czy już nieudolność wymiaru sprawiedliwości?

Coraz więcej Polaków uzależnia się od narkotyków

Piętnaście lat temu, w Polsce z powodu zaburzeń spowodowanym braniem narkotyków leczyło się dwa tysiące osiemset osób. W 2002 roku prawie 12 tysięcy. Natomiast w 2011 już ponad czternaście tysięcy osób leczyło się z zaburzeń związanych z używaniem substancji psychoaktywnych - tak fachowo określane są narkotyki. Symboliczny może być tu jeszcze jeden fakt - w ubiegłym roku konopie indyjskie zapaliło więcej młodych Polaków niż Holendrów. A w Holandii ten narkotyk jest legalny.