Po wyborach bije w oczy podział Polski na dwie połowy. To nie jest wielkie odkrycie, raczej powracająca melodia zdegustowanych pesymistów.
O dwóch połowach po raz pierwszy usłyszałem za pierwszych rządów PiS-u. Wtedy robiło karierę wezwanie "zabierz babci dowód". Chodziło o to, że starzy są ciemni, nic nie rozumieją i głosują na partię Prezesa. Mówiło się też, że Polskę zamieszkują dwa narody: jeden młody, rozgarnięty, garnący się do świata, optymistyczny; drugi stary, wystraszony, ponad wszystko ceni sobie spokój zaścianka. Ten pierwszy naród mieszkał w Polsce zachodniej, ten drugi zasiedlił wschodnią. Najwięksi radykałowie mówili, że nie ma rady, trzeba się podzielić.
Po ostatnich wyborach sprawa dwóch narodów wróciła. Szczególnie, że strefy osiedlenia nabrały zwartości. Zachód i północ są za Trzaskowskim a południowy wschód za Dudą. Mniej jest natomiast głosów, że najlepiej by było wykroić z tego dwie Polski, więcej wezwań do rozsądku.
Wyróżnił się pod tym względem Aleksander Kwaśniewski. Były prezydent niejednokrotnie w swojej karierze dawał dowód, że potrafi przytomnie analizować sytuację. Dla mnie wczesnym dowodem, że Kwaśniewski potrafi dobrze przewidywać, była jego odmowa uczestnictwa w kierownictwie PZPR, kiedy stanowisko I sekretarza objął lekkomyślnie Mieczysław Rakowski. Kwaśniewski mocno rozczarował swego protektora, który uparcie wierzył, że przy pomocy stołu dobrze zastawionego uda się w Polsce uratować władzę PZPR. Kwaśniewski takich złudzeń nie podzielał i polityczne nadzieje związał z Okrągłym Stołem.
Teraz też, oceniając wyniki wyborów, powiedział dziennikarce "Gazety Wyborczej": "Trzeba przyjąć do wiadomości, że strona wspierająca PiS ma niewielką, ale jednak większość". Zaś dla lewicy ma Kwaśniewski następującą wskazówkę: "Żyjemy w konserwatywnym społeczeństwie, gdzie proces dojrzewania do wielu bardzo progresywnych pomysłów może trwać lata".
Tydzień temu w tym miejscu przedstawiłem podobne diagnozy na temat polskiego społeczeństwa, więc oczywiście cieszę się, że podobnego zdania jest polityk, który dwa razy wygrał wybory prezydenckie, a więc dowiódł, że ma nosa. I - co najważniejsze - potrafił zjednać sobie wyborców z obozu przeciwnika. Wcześniej dokonał też nie lada sztuki: zrobił z byłych komunistów szanowanych w świecie socjaldemokratów.
Zdaję sobie sprawę, że moje komplementy pod adresem Kwaśniewskiego nie dodadzą ani mnie, ani jemu popularności. W najlepszym razie uznani zostaniemy za dwóch starych dziadów, których nie warto słuchać. Ale brnę dalej i zacytuję jeszcze jedną przestrogę Kwaśniewskiego dla młodych postępowców: "Żeby z pewnymi słusznymi koncepcjami ludzi oswajać, a nie przerażać". Ja, mając to samo na myśli, ostrzegałem, że nie należy przeskakiwać etapów. Taki termin wbito mi do głowy na lekcjach "Nauki o Konstytucji" w klasie maturalnej anno domini 1954.
Niestety, nie cały obóz lewicowy jest tak przytomny jak Kwaśniewski. Na przykład profesor Hartman w zawiłym tekście ogłoszonym w "Rzeczpospolitej" żali się, że nasze społeczeństwo nie spełnia jego oczekiwań pod względem postępowości, a to dlatego, że "komponent liberalny w konstrukcji polskiej świadomości narodowej istnieje, lecz jest znacznie słabszy". Można by powiedzieć wprost, że jesteśmy bardziej konserwatywni niż Zachód Europy. Że wprawdzie od czasu do czasu wybuchał także w naszym kraju płomień buntu przeciw zacofaniu, rozpalany przez odizolowaną od sennej reszty narodu elitę, ale gasł szybko ku zadowoleniu zaniepokojonych sąsiadów. Tylko zachodni idealiści patrzyli na te nasze bezowocne usiłowania, żeby się zmodernizować, z pewną nadzieją, a kiedy sprawy wracały na swoje miejsce, nie kryli rozczarowania i tylko co bardziej cyniczni zacierali ręce i szeptali z satysfakcją "a nie mówiłem?".
Ostatnio ślad takiej emocji znalazłem u niemieckiego politologa Yaschy Mounka. Kiedy Duda wygrał, Mounk napisał: "Jest jasne, że status Polski, jako trwałej demokracji, był złudzeniem". Nie myślę o nas aż tak źle, bo demokracja z natury rzeczy jest nietrwała. Przyznaje to sam Mounk pisząc, "że Polska od momentu wyboru populistycznych rządów Jarosława Kaczyńskiego, pięć krótkich lat temu, zmieniła się z najważniejszego studium korzyści liberalnej demokracji w najważniejszy przykład jej odwiecznej kruchości". Demokracji strzegą obywatele świadomi jej kruchości. Rywalizacja Dudy z Trzaskowskim pokazała, że jest ich w Polsce niemal tyle samo co obywateli, którym brak demokracji nie przeszkadza. I co najważniejsze, dokładne analizy wyników wyborów wskazują, że wśród wyborców PiS są też tacy, którzy cenią sobie praworządność, swobodę wypowiedzi i inne wartości demokratyczne. Dziś idzie o to, aby ich pozyskać, a nie obrażać i przekonać, że wybrany przez nich prezydent tym wartościom się sprzeniewierza.
Prezes nie jest wieczny. Ziobro nie jest wieczny. Morawiecki nie jest wieczny. Dłużej klasztora niż przeora.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24