Mam zamiar napisać coś dobrego o Ameryce. Nie o wizycie Andrzeja Dudy u Trumpa, bo to traktuję jako część kampanii prezydenckiej w Polsce, a mnie chodzi o wiadomości z Ameryki, jaką cenię i w którą ciągle wierzę. Chociaż nie, pisząc to ostatnie zdanie, uświadomiłem sobie, że spotkanie Dudy z Trumpem to nie jest wiadomość tylko dla publiczności w Polsce, ważna dla Dudy. To spotkanie jest także ważne dla Trumpa.
Obaj prezydenci są w podobnej sytuacji. Walczą o drugą kadencję, walczą o utrzymanie się na stanowisku. Bardzo im na tym zależy i obu wydawało się, że wszystko pójdzie gładko. Sondaże były korzystne, naród ich kochał, ludzie ufnie patrzyli w przyszłość. Polacy planowali wakacje na Kanarach, Amerykanie, mniej wymagający, zadowalali się tym, że mają robotę. I to wszystko zaczęło się zmieniać przez tego cholernego wirusa. Gospodarka się popsuła. W Ameryce gwałtownie wzrosło bezrobocie. W Polsce wciąż udaje się zagadać rzeczywistość. Ale jak długo można… Duda stracił pewność, że go wybiorą, stracił ją także Trump. W tej sytuacji jeden drugiego potrzebuje.
Dlaczego Duda stracił pewność, to wiemy. Skupię się więc na kłopotach Trumpa. Śmierć George’a Floyda, czarnoskórego Amerykanina, śmiertelnie przyduszonego kolanem przez policjanta, wywołała falę demonstracji i rozruchów. Trump zagroził, że użyje wojska, ale Amerykanie nie lubią takich gróźb, a szczególnie nie lubią, jak straszy ich rząd federalny. Ta groźba rozwścieczyła czarnoskórych Amerykanów. Swoją frustrację wyładowali na pomnikach. Na pierwszy ogień poszli generałowie zasłużeni w wojnie secesyjnej po stronie żyjących z niewolników stanów południowych. Przy okazji pomazany został sprayem pomnik - Bogu ducha winnego - Kościuszki, który przecież swój majątek zapisał na wykupienie niewolników i opłacenie im szkoły. Zwalony też został pomnik Kolumba. Kto będzie następny, nie wiadomo. Widać natomiast gołym okiem, że Trump nie radzi sobie z sytuacją.
Odwołał zaplanowany na czerwiec szczyt G-7 w Waszyngtonie. Miał być dowodem, że Ameryka przewodzi demokratycznemu światu. Ale Angela Merkel podziękowała za zaproszenie i zawiadomiła równocześnie, że z powodu epidemii nie przyjedzie. Anonimowi oficjele rządu niemieckiego chętnie jednak informują, że prawdziwe powody są inne. Angela Merkel nie chce grać w teatrzyku Trumpa. Nie chce konfliktu z Chinami, była przeciwna zaproszeniu Putina i nie chce robić wrażenia, że wtrąca się do amerykańskiej polityki wewnętrznej.
Nasz prezydent takich zahamowań nie ma. Liczy, że fotografia z Trumpem bardzo mu pomoże, a na pewno w polskich wyborach nie zaszkodzi. Gorzej z resztą świata. Unia Europejska, zmęczona afrontami Trumpa, ma też kłopoty z Polską i tylko patrzeć, jak straci do nas cierpliwość. W rewanżu za nasze umizgi amerykański prezydent może nam przysłać tysiąc żołnierzy, tylko czy to zrównoważy utratę zaufania sojuszników europejskich ?
Ale wróćmy do Trumpa - w ostatnim tygodniu amerykański Sąd Najwyższy, któremu przewodniczy John Roberts, konserwatysta i republikanin z przekonań, sprzeciwił się Trumpowi. Co więcej w tym dziewięcioosobowym sądzie przewagę mają sędziowie o sympatiach republikańskich. Jednym z nich jest Roberts i to właśnie on razem z czterema liberałami odziedziczonymi po Clintonie i Obamie zdecydował o odrzuceniu decyzji Trumpa, kończącej program ochrony przed deportacją ludzi, którzy jako dzieci nielegalnie wjechali do USA. Po tej decyzji Trump napisał na Twitterze: "Ta okropna decyzja Sądu Najwyższego jest policzkiem dla wszystkich, którzy mienią się republikanami i konserwatystami". I zakończył wezwaniem: "Głosujcie na Trumpa w 2020 roku".
Ale to nie był jedyny kłopot Trumpa z Sądem Najwyższym. W tym samym tygodniu, w poniedziałek nominat prezydenta sędzia Neil Gorsuch też zagłosował nie po myśli swojego patrona. Chodziło o prawa osób homoseksualnych. Na tym nie koniec zmartwień. Były doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego John Bolton, jastrząb i konserwatysta, w swoich właśnie wchodzących na rynek pamiętnikach napisał, że Trumpa charakteryzuje "zdumiewająca ignorancja", bo na przykład uważał Finlandię za część Rosji. Według Boltona Trump jest do tego stopnia nieodpowiedzialny, że: "nie można go zostawić samego nawet na chwilę". Bolton, zanim złożył dymisję, wytrzymał w Białym Domu kilkanaście miesięcy, jednak według Trumpa to on sam miał dosyć Boltona i wyrzucił go, bo był "gderliwym, nudnym głupkiem". Ciekawe, na co sobie zasłuży po spotkaniach z Trumpem prezydent Duda? Ale nie to jest ważne, ważne jest, ku czemu Ameryka zmierza. Chciałbym wiedzieć, jakie będą długofalowe skutki masowych protestów. W tygodniku "The Economist" znalazłem taką prognozę: "Takie protesty nie są jedynie odzwierciedleniem nastrojów społecznych. One także podnoszą frekwencję wyborczą, To nie jest dobra wiadomość dla przeważająco białej bazy wyborczej prezydenta. Wielu ludzi, którzy dotąd nie głosowali, w tych wyborach zagłosuje".
I to jest powód, dla którego nie tracę wiary w Amerykę.
Maciej Wierzyński, dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny, polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24