Grupa posłów Prawa i Sprawiedliwości zainspirowana prezydencką Kartą rodziny chce zmian w edukacji domowej. Zaproponowali projekt ustawy, która zmienia ograniczenia wprowadzone za czasów minister Anny Zalewskiej.
Ponad 11 tysięcy uczniów w minionym roku szkolnym korzystało w Polsce z edukacji domowej. Ta forma nauki od kilku lat zyskuje na popularności. W 2017 roku, tuż przed wejściem w życie reformy edukacji likwidującej gimnazja, takich uczniów było około 7 tysięcy, dwa lata wcześniej nieco ponad trzy tysiące.
W domach uczą się dzieci, które często bez przeszkód mogłyby chodzić do tradycyjnych szkół. Ich rodzice jednak są sceptycznie nastawieni do klasycznego modelu edukacji. Na taką formę nauki decydują się też często rodziny, w których szczególną uwagę przywiązuje się do kultywowania wartości i tradycji rodzinnych, czy też głęboko wierzące. Z analiz księdza dr. Andrzeja Lubowickiego, który przebadał ponad 300 rodzin funkcjonujących w ramach tej formy edukacji, wynika, że decydują się na nią najczęściej rodziny duże (57 proc.), w których rodzice mają wyższe wykształcenie (75 proc.), mieszkające w dużych miastach (54 proc.).
Wraz z liczbą uczniów zwiększało się też zainteresowanie tematem edukacji domowej polityków. Nie zawsze jednak w sposób, jakiego oczekiwałyby rodziny, które z tej formy nauki korzystają.
Porządki minister Zalewskiej
Pierwszy raz na poważnie nad edukacją domową posłowie pochylili się pod koniec 2015 roku. To wtedy minister edukacji narodowej Anna Zalewska, przygotowując się do swojej sztandarowej reformy, czyli likwidacji gimnazjów, przy okazji postanowiła "uporządkować" temat nauki w domach. Oceniła bowiem, że edukacja domowa wiąże się z kosztami, które jej zdaniem były nieuprawnione. Zalewska podkreślała, że jako szefowa MEN jest strażnikiem publicznych pieniędzy przeznaczonych na edukację.
O co chodziło? Państwo przekazuje subwencję na każde dziecko uczące się w domu. Do 2015 roku była to taka sama kwota, jak ta przeznaczana na dziecko chodzące normalnie do szkoły. Subwencja na dziecko uczące się w domu, nie trafiała jednak do rodziców, ale do placówki, do której uczeń był zapisany. Bo nawet ci, którzy korzystają z tej formy edukacji, muszą być przypisani do jakiejś szkoły. Pieniądze - zdaniem Zalewskiej - "uciekały" na dwa sposoby. Po pierwsze powstawały szkoły, w których wszyscy lub niemal wszyscy uczniowie byli przypisani do edukacji domowej i przyjeżdżali do placówek tylko na egzaminy końcowe (trzeba je zaliczyć, by uzyskać promocję do następnej klasy). Tak funkcjonująca placówka według ówczesnych władz resortu edukacji nie powinna dostawać takich samych pieniędzy co "normalna". Po drugie z edukacji domowej zaczęły korzystać rodziny na stałe mieszkające zagranicą. Dzieci Polonii chodziły za dnia np. do brytyjskich szkół, ale by podtrzymać kontakt z polską kulturą, rodzice zapisywali je również do polskiej placówki - w edukacji domowej. MEN uważało, że w przypadku tych rodzin mówienie o edukacji domowej było fikcją.
"Niewielkie koszty związane z klasyfikacją"
Konieczność obniżenia subwencji wynikała, zdaniem resortu "ze znacznie niższych kosztów kształcenia uczniów spełniających obowiązek szkolny poza szkołą w stosunku do pozostałych uczniów". Urzędnicy zaznaczali, że szkoły ponoszą "tylko niewielkie koszty związane z ich klasyfikacją".
Bo w praktyce szkoły, które wyspecjalizowały się w edukacji domowej, zachowywały się bardzo różnie wobec dzieci i różnie też wydawały pieniądze na nie przeznaczone. Niektóre organizowały szereg działań wspierających uczniów, zajęcia, obozy, konsultacje, tworzyły nawet specjalnie dla nich przeznaczone platformy online. Inne ograniczały się jedynie do przeprowadzania egzaminów i wystawiania świadectw - ich koszty w praktyce były więc znacznie niższe. A w jeszcze innych przypadkach z edukacji domowej zrobiono sposób na ratowanie małych, wiejskich szkół przed zamknięciem. Takie placówki miały na przykład 20 "swoich" uczniów i zapisanych drugie tyle w edukacji domowej, z zupełnie innych zakątków Polski lub z zagranicy. Właśnie tę sytuację próbowała uporządkować ówczesna minister Zalewska.
Pionierzy edukacji domowej się wstydzili
Mimo sprzeciwu środowiska zajmującego się edukacją domową Anna Zalewska postanowiła zmienić przepisy. Najpierw (pod koniec 2015 roku) postanowiła ograniczyć finansowanie edukacji domowej - obniżając subwencję do poziomu 60 procent kwoty bazowej.
Te nagłe zmiany nie spodobały się rodzicom, których dzieci korzystają z edukacji domowej. Iza Budajczak, która prowadzi blog "Pionierzy edukacji domowej" i wraz z mężem zajmuje się tym już od lat 90., tak pisała o sprawie pod koniec 2015 roku: "Wstydzę się, bo namawiałam szereg rodziców edukacji domowej do głosowania w minionych wyborach parlamentarnych na PiS, sugerując, że ponieważ w czasach dawniejszych (2005-07) i gdy było opozycją, wykonało kilka gestów ewidentnie przyjaznych nauczaniu domowemu, to można mu zaufać. Powtarzałam: przy PiS edukacja domowa będzie bezpieczna". Swój wpis zaś kończyła: "Wstydzę się szczególnie dlatego, że nie jestem jedynie wyborcą PiS, ale od kilku lat członkiem tej partii".
Ówczesna minister się nie zraziła i wprowadziła kolejne zapisy mówiące o tym, że dzieci z edukacji domowej muszą być przypisane nie do dowolnej szkoły w Polsce, ale do szkoły na terenie województwa, gdzie są zameldowane. To miało wyeliminować placówki przyjmujące dzieci z całego kraju, które według Zalewskiej uczyniły z edukacji domowej biznes i wypaczyły jej ideę.
By uspokoić nastroje i rozżalenie rodziców, Zalewska powołała zespół w ministerstwie, który miał debatować nad przyszłością edukacji domowej, ale zespół ten nie przedstawił propozycji legislacyjnych, które minister by przyjęła, zwodząc długo członków zespołu. Rodziny kształcące dzieci w domach od 2016 roku bezskutecznie walczyły o wycofanie niekorzystnych dla nich zapisów. Organizowały konferencje prasowe, przychodziły na komisje sejmowe, pisały listy do polityków, a ci - bez względu na przynależność partyjną - składali interpelacje w tej sprawie. Nic się jednak nie zmieniało. Do czasu kampanii prezydenckiej.
Projekt posłów PiS
W czerwcu grupa posłów PiS zdecydowała się złożyć projekt zmian w prawie oświatowym, który ma cofnąć ograniczenia wprowadzone przez Zalewską. Co zakłada? Przede wszystkim podniesienie subwencji na dzieci w edukacji domowej do poziomu 80 procent kwoty bazowej, a także zniesienie rejonizacji. Poseł PiS Bartłomiej Wróblewski na konferencji prasowej poinformował, że proponowane przez wnioskodawców zmiany legislacyjne powstały w wyniku długich dyskusji ze środowiskiem edukacji domowej.
Pod projektem podpisało się 21 posłów PiS w tym 12, którzy jeszcze w poprzedniej kadencji poparło forsowane przez Zalewską przepisy wprowadzające rejonizację (ale wówczas był to tylko jeden z wielu zapisów ustawy likwidującej gimnazja). Ta dwunastka to: Arkadiusz Czartoryski, Michał Dworczyk, Jan Dziedziczak, Bartosz Kownacki, Anna Kwiecień, Paweł Lisiecki, Jerzy Małecki, Anna Milczanowska, Jerzy Polaczek, Ewa Szymańska, Piotr Uściński i właśnie Bartłomiej Wróblewski, który teraz odpowiedzialny jest za prezentację projektu.
W uzasadnieniu ich projektu czytamy: "Celem regulacji jest usprawnienie aktualnie obowiązujących przepisów dotyczących tzw. edukacji domowej oraz wsparcie polskich dzieci edukujących się w trybie edukacji domowej za granicą".
Projekt zakłada: - zniesienie ograniczeń w wyborze szkoły ze względu na teren województwa (wprowadzony przez Zalewską); - zniesienie wymogu uzyskiwania opinii poradni psychologiczno-pedagogicznej, by móc przenieść dziecko do nauki w domu; - zwiększenie subwencji (obniżonej przez Zalewską) i dopuszczenie do edukacji domowej polskich dzieci mieszkających za granicą przy ograniczonym finansowaniu z budżetu (subwencja na nie miałaby być niższa).
Chcą zapobiec wynarodowieniu
Posłowie PiS podnoszą teraz te same argumenty, które od 2016 roku zgłaszali rodzice, a na które wtedy resort edukacji nie reagował. "Sprawą kluczową dla rodziców jest kwestia, by szkoła, do której przypisane jest ich dziecko, rozumiała specyfikę edukacji domowej i dzięki temu tworzyła sprzyjające warunki dla tej formy edukacji. Dlatego nie powinno się ograniczać rodzicom prawa do wybrania najlepszej oferty dla ich dzieci" - czytamy w uzasadnieniu.
Konieczność posiadania opinii z poradni chcą znieść między innymi dlatego, że finansowanie badań w poradniach uważają za "niegospodarność".
Posłowie piszą też, że proponowane przez nich przepisy pozwolą na "wzmocnienie więzi polskich dzieci mieszkających za granicą z Polską i polską tożsamością, zapobiegając wynarodowieniu".
Politycy PiS wyliczyli, że zwiększenie subwencji kosztowałoby budżet państwa około 15 mln zł rocznie w przypadku dzieci mieszkających w kraju i około 2 mln zł w przypadku emigrantów.
To czysta kalkulacja polityczna
Skąd to nagłe zainteresowanie edukacją domową i jej problemami? - Pomocną rękę do tych środowisk wyciągnęli w ostatnim roku konfederaci i PiS poczuło ich oddech na plecach. To czysta kalkulacja polityczna - ocenia Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. I dodaje: - Dobrze by było, gdyby politycy PiS potrafili równie krytycznie podejść do innych reform Anny Zalewskiej. Trzeba też zauważyć, że ta formacja w edukacji ma dużą skłonność do poprawiania po sobie samej, bo nie słucha głosów strony społecznej. Teraz próbują z edukacją domową, a w zeszłym tygodniu po roku postanowili poprawić w końcu przepisy o dyscyplinarkach dla nauczycieli - przypomina prezes ZNP.
Posłowie Konfederacji, m.in. Artur Dziambor i Jakub Kulesza wielokrotnie pisali interpelacje do MEN w sprawie edukacji domowej. A Kulesza jeszcze w poprzedniej kadencji jako poseł Kukiz'15 organizował konferencje w Sejmie w obronie edukacji domowej.
Oficjalnie impulsem dla poselskiego projektu PiS miało być podpisanie Karty rodziny przez prezydenta Andrzeja Dudę. Ten w kampanii wyborczej poparł zresztą projekt poselski, choć uzasadniając to, połączył edukację domową z edukacją zdalną, przed czym przestrzegają eksperci, bo to nie to samo.
- Trzeba sobie jasno powiedzieć, edukacja domowa odbywała się w praktyce, w ostatnim czasie, właściwie we wszystkich domach w Polsce - mówił Duda na początku lipca. - Rodzice wielokrotnie z dziećmi siedzieli przy komputerach, wspierali ich. Uważam, że się to sprawdziło, że to dobrze działa i nie mam wątpliwości, że rodzice powinni mieć możliwość realizowania edukacji domowej w formule ustawowej zaproponowanej przez posłów - dodawał.
Prezydent Andrzej Duda wyraził nadzieję, że projekt poselski zostanie jak najszybciej rozpatrzony w parlamencie - wraz z jego projektem, który utrudniałby wejście organizacji pozarządowych do szkół. Żadnego z nich nie ma jednak w harmonogramie trwającego posiedzenia Sejmu.
Chcieliśmy dowiedzieć się, co o cofnięciu zmian sądzi Anna Zalewska, która dziś jest europosłanką. Nie odpowiedziała jednak na nasze wiadomości.
Źródło: tvn24.pl