Szkocka aktorka i ulubienica reżyserów Tilda Swinton oraz azjatycka reżyserka Ann Hui otrzymają honorowe Złote Lwy za całokształt twórczości na rozpoczynającym się 2 września 77. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji. Najwyraźniej organizatorzy wzięli sobie do serca narzekania na niedocenianie kobiet na Lido.
Prawie 30 lat temu mało znana jeszcze wówczas światu Tilda Swinton odebrała w Wenecji Puchar Volpi - nagrodę dla najlepszej aktorki. Jury na Lido doceniło ją wówczas za rolę młodziutkiej królowej Izabeli w filmie jej przyjaciela Dereka Jarmana "Edward II". Od tego momentu jej kariera ruszyła z kopyta.
W tym roku wybitna artystka skończy 60 lat. Historia zatoczyła koło i tym razem wenecka impreza honorować będzie aktorkę dojrzałą i spełnioną "za całokształt dokonań".
- Ten wspaniały festiwal od trzech dekad jest bliski mojemu sercu, a przyznanie tej nagrody jest niezwykle wzruszające - skomentowała Swinton wiadomość o wręczeniu jej niebawem Złotego Lwa. I dodała: - Możliwość przybycia do Wenecji szczególnie w tym roku, by świętować nieśmiertelność kina i jego uparte trwanie w obliczu przeciwności, sprawi mi szczerą radość.
Azjatycka mistrzyni
Drugą tegoroczną laureatką Złotego Lwa za artystyczne dokonania będzie mało znana w Polsce mistrzyni kina społecznego z Hongkongu Ann Hui. Wielokrotnie nagradzana na świecie reżyserka i producentka ma chińsko-japońskie korzenie. Jest przedstawicielką filmowej Nowej Fali w swoim kraju.
Debiutowała pod koniec lat 70. filmem "Tajemnica", który podbił serca jej rodaków. Ma na swoim koncie sześć krajowych nagród za najlepszą reżyserię - więcej niż jakikolwiek inny twórca. W 2011 roku o Złotego Lwa walczył w Wenecji jej film "Proste życie". Do najbardziej znanych filmów 73-letniej artystki należą "Mistrzowie z klasztoru Wek" (1990) i "Złoty wiek"(2014).
Dziękując za wyróżnienie, Ann Hu oświadczyła: - Mam nadzieję, że na świecie wszystko obróci się szybko na lepsze i że każdy będzie mógł czuć się znów tak szczęśliwy, jak ja czuję się w tym momencie.
Jedyna i niepowtarzalna
Wiadomość o honorowym Złotym Lwie dla Swinton wywołała wielką radość wśród fanów Tildy. Jedna z najciekawszych i zarazem najzdolniejszych szkockich aktorek, o androgenicznej urodzie, to artystka kameleon. Potrafi zagrać absolutnie wszystko i w każdej konwencji. Umie być odpychająca i niemal odrażająca fizycznie, ale potrafi być piękna i uwodzicielska.
Popis takiej metamorfozy dała w jednym z ostatnim filmów - w remake'u horroru "Suspiria" Luki Guadagnino, który obsadza ją niemal w każdym kolejnym filmie. Swoją premierę film, jak całe mnóstwo innych z udziałem Swinton, miał właśnie w weneckim konkursie. Prócz roli kobiecej zagrała w nim także 82-letniego mężczyznę. Była tak wiarygodna, że "kupiono" mistyfikację, jakoby grał go nieznany, "debiutujący aktor Lutz Ebersdorf".
Dziś trudno uwierzyć, że urodzona w arystokratycznej szkockiej rodzinie z tradycjami gwiazda początkowo nie myślała o aktorstwie. Studiowała nauki polityczne i socjologię, a wcześniej literaturę. To właśnie wtedy w studenckim teatrze połknęła bakcyla aktorstwa. Ale kto wie, czy wybrałaby ten zawód, gdyby na jej drodze nie stanął Derek Jarman - wielki oryginał i, jak sam o sobie mówił, "odmieniec", który wciągnął ją do swojego świata.
Jej debiut na wielkim ekranie to właśnie rola w jego "Caravaggio", później występowała jego kolejnych filmach. Jarman, ku rozpaczy Tildy, zmarł na AIDS w 1994 roku. Wtedy aktorka spotkała Sally Potter, która powierzyła jej tytułową rolę w swoim modernistycznym "Orlando" - adaptacji powieści Virginii Woolf. Zagrała arystokratę skazanego na wieczną młodość, który w trakcie 400-letniego życia zamienia się z mężczyzny w kobietę. Rola przyniosła jej wielki rozgłos i uczyniła specjalistkę od postaci dwuznacznych, nieoczywistych.
Almodovar wchodzi do gry
Reżyserzy, gdy u nich raz zagra, nie chcą się już z nią rozstawać. Po śmierci Jarmana została ulubioną aktorką wspomnianego Guadangino i oczywiście Jima Jarmuscha. Jego ubiegłoroczna opowieść o zombie ("Truposze nie umierają"), a wcześniej piękne "Broken Flowers" nie mogły się bez niej obejść. Ale jeszcze wcześniej zagrała w komercyjnym thrillerze "Michael Clayton" i to tak, że zdobyła Oscara. Po czym najspokojniej w świecie wróciła do swoich niskobudżetowych pereł artystycznego kina, takich jak choćby rewelacyjny dramat psychologiczny "Musimy porozmawiać o Kevinie", w którym wcieliła się w matkę psychopatycznego chłopca, próbującą zrozumieć rzecz nie do zrozumienia - dlaczego popełnił zbrodnię.
Przed dwoma dniami weszła na plan krótkometrażówki Pedra Almodovara, jego pierwszego anglojęzycznego tytułu. I znając wielkiego Pedra, można się spodziewać, że on także już Tildy Swinton z rąk nie wypuści.
Źródło: labiennale.org, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Kino Świat