Czarno na białym

Czarno na białym

Powrót i czekanie

Himalaiści mówią, że łatwiej wejść na szczyt niż z niego zejść. A zejście nocą z ośmiotysięcznika jest jeszcze trudniejsze. Dramat dwóch Polaków zaczął się zaraz po zdobyciu góry. Tomasz Kowalski gwałtownie opadł z sił - tak bardzo, że nie był w stanie zrobić kroku, ale - jak wynika z relacji kierującego wyprawą Krzysztofa Wielickiego, który ostatni miał z nim łączność - młody himalaista ani razu nie poprosił o pomoc. To może oznaczać, że był tak wycieńczony, że nie był już w stanie racjonalnie oceniać rzeczywistości. Nie ma więc pewności, czy można wierzyć jego słowom, że widział schodzącego Macieja Berbekę. Co się stało z tym bardzo doświadczonym himalaistą? Nie wiadomo, bo z nim nie było w ogóle łączności. Wiele wskazuje na to, że spadł w przepaść albo w lodową szczelinę.

Na szczyt

Powrót himalaistów z Broad Peak. Ten jeden z najwyższych szczytów świata po raz pierwszy w historii zimą zdobyło czterech Polaków. Dwóch góra zabrała - Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski nie zdołali zejść. Adam Bielecki i Artur Małek, którym udało się, po raz pierwszy opowiedzieli o całej wyprawie: o tym, co wydarzyło się na wysokości ponad 8 tys. metrów. Mimo że wtedy pogoda sprzyjała, wejście na Broad Peak okazało się trudniejsze i dłuższe niż zakładano. Szczyt każdy zdobywał oddzielnie i każdy oddzielnie schodził. Ze względu na przeraźliwe zimno i nadchodzącą noc na samym szczycie Polacy byli kilkadziesiąt sekund. Zdaniem Bieleckiego i Małka, którzy schodząc z góry ostatni raz widzieli Berbekę i Kowalskiego jeszcze wspinających się, nic nie wskazywało, żeby himalaiści mieli jakiekolwiek problemy.

Śmieciowa rewolucja

Jeszcze na dobre nie ruszyła, a już mamy bunt. Około tysiąca polskich gmin, czyli blisko połowa, wciąż nie jest gotowa do przejęcia odpowiedzialności za wywóz śmieci. Czas jest do 1 lipca, ale żeby zdążyć, już trzeba rozpisywać przetargi. Samorządowcy zwlekają, odwołując się do Trybunału Konstytucyjnego i do prezydenta Komorowskiego. Teoretycznie nowe przepisy mają położyć kres wyrzucaniu śmieci po lasach. Praktycznie oznaczają raczej wyższe opłaty, mniej konkurencyjne usługi i być może kłopoty dla gmin, które mają własne zakłady oczyszczania. Sprawa budzi emocje, bo śmieci to bardzo intratny interes.

Pieniądz nie śmierdzi

Śmieci to intratny interes, choć niezbyt porywający temat. Jak słyszeliśmy wielu Polaków nie wie o nadchodzących zmianach. Nie lepiej jest z podejściem do segregacji odpadów. Pod tym względem jesteśmy na szarym końcu Europy. Nie segregujemy, bo nie wiemy jak albo/i nie wierzymy, że to ma sens. I z pewnością rewolucja śmieciowa nie wywoła rewolucji w naszej ekologicznej świadomości, choć będzie premiować tych, którzy podejmą się sortowania własnych śmieci. Wiadomo - żaden argument nie działa tak, jak finansowy.

Polskie śmieci

Pewnie mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że aż 9 milionów ton jedzenia wyrzucamy co roku na śmietnik. Akurat pod tym względem jesteśmy w europejskiej czołówce. Dlaczego marnujemy tyle jedzenia i dlaczego w śmieciach ląduje wszystko, co nam już nie potrzebne? Reporter TVN24 zajrzał do śmietnika przeciętnego Polaka.

Wiejska z perspektywy

Plany, programy i polityczne strategie... ale kogo to obchodzi - można by zapytać analizując wyniki badań społecznych. Wynika z nich między innymi, że dziewięćdziesiąt procent Polaków w ogóle nie interesuje się wydarzeniami politycznymi. Wśród tej przytłaczającej większości rolnik z Zabłudowa, pielęgniarka z Łodzi i mieszkaniec Tychów.

Gra na czas

Czy po miesiącach politycznej walki podjazdowej wypowie otwartą wojnę Donaldowi Tuksowi i wystartuje w przyszłorocznych wyborach na szefa Platformy? Kiedy w ubiegłym tygodniu zorganizował konferencję prasową, wielu dziennikarzy spodziewało się jasnej deklaracji w tej sprawie. Usłyszeli niejasną zapowiedź ogłoszenia decyzji jesienią.

Boskie Buenos?

Świat wita nowego papieża. Gratulacje płyną z całego świata, ale co ciekawe najchłodniejsze z rodzinnej Argentyny. Tamtejsze media donoszą o wręcz niezadowoleniu prezydent kraju. Nic dziwnego - kardynał Bergoglio jako głowa argentyńskiego Kościoła ostro krytykował lewicową władzę za obyczajową rewolucję. Z kolei jemu zarzuca się wspieranie wojskowej junty, która rządziła Argentyną ponad 30 lat temu. Papież z "końca świata" - jak mówi sam o sobie Franciszek - jaki jest ten koniec świata?

Konklawe "na żywo"

Papież Franciszek wkrótce ma się spotkać z papieżem na emeryturze - Benedyktem XVI. Spotkanie dwóch papieży to zupełnie nowa sytuacja w historii Kościoła. Nietypowa też była atmosfera wokół konklawe. Nie było żałoby - wybór papieża stał się medialnym wydarzeniem podobnym do innych wyborów - kamery pokazywały to, czego nigdy wcześniej pokazać nie mogły. Takim wymownym symbolem zmiany było to, co wydarzyło się na chwilę przed tym, gdy Franciszek pojawił się wczoraj w papieskim oknie na Placu Świętego Piotra.

Gambit papieski

Faworyci przegrali. Papieżem został ten, który nie był nawet wymieniany wśród kandydatów. Kulisy konklawe są oczywiście mocno skrywaną tajemnicą, ale nie jest nią to, że o wpływy mocno walczyły ze sobą dwie kardynalskie frakcje - ta związana z Kurią Rzymską (pogrążoną w skandalach) i ta, która chciała odebrać Kurii monopol na rządzenie Kościołem. Wybór kardynała Bergoglio jest najwyraźniej kompromisem - zaskakujące, że tak szybko osiągniętym. Co to oznacza dla Kościoła?

Pasterz ubogich

Wybór kardynała Bergoglio z Argentyny zaskoczył nawet jego samego. Dotąd arcybiskup Buenos Aires - popularny w swoim kraju, ale mało znany katolikom na świecie. Dziś wszystkie media donoszą o skromnym człowieku, który nawet jako kardynał rezygnował z luksusów, by być blisko ludzi. Jeździł autobusem, mieszkał w małym M, sam gotował i często odwiedzał dzielnice ubogich. Bardzo otwarty na ludzi, ale zdecydowanie konserwatywny w sprawach światopoglądowych. Jaki to zapowiada pontyfikat?

Głodnych... wyrzucić?

Ta liczba jest szokująca. Ponad milion ton jedzenia niewykorzystanego przez sklepy i restauracje trafia co roku na śmietnik. Takie są skutki podatkowego absurdu, który sprawia, że w Polsce bardziej opłaca się wyrzucać jedzenie, niż oddać je potrzebującym. Bo za dobroczynność trzeba płacić podatek. Od lat przedsiębiorcy toczą walkę o zmianę przepisów, ale to walka z wiatrakami. Absurd, który rodzi następny absurd, bo zawsze można znaleźć sposób, by taki przepis obejść.

W oparach absurdów

Prawo podatkowe pozostawia w Polsce wielkie pole do interpretacji. Przepisy są tak skomplikowane, że nawet urzędnicy często mają problem z ich zrozumieniem, a bywa, że różne urzędy różnie je rozumieją. Co do głośnej ostatnio sprawy opodatkowania służbowych telefonów i samochodów, ministerstwo finansów poróżniło się nawet z Naczelnym Sądem Administracyjnym. I tak dochodzi do absurdów, które byłyby nawet zabawne, gdyby nie konsekwencje. Dla podatnika czasami katastrofalne.

Poszukiwacz skarbu

Minister finansów ostro bierze się za ściąganie pieniędzy do państwowej kasy, bo kasa w potrzebie i w tym roku musi do niej wpłynąć więcej pieniędzy, niż w ubiegłym. Niedawny awans Jacka Rostowskiego na wicepremiera pokazał, że finanse publiczne są teraz dla rządu priorytetem. A Rostowski pokazał już, że potrafi zaciskać pasa i sięgać głęboko do kieszeni podatników. Podatników kierowców, przedsiębiorców, handlarzy, a właściwie każdego z nas, jak spojrzeć na ostatnie decyzje i pomysły ministerstwa finansów. Z jednej strony uszczelnienie systemu podatkowego, z drugiej zarzucanie na podatnika wielkiej sieci.

Na szczyt możliwości

Ekstremalne wyzwania ciągną Polaków nie tylko w góry. W "Czarno na białym" teraz Tomasz Cichocki, który samotnie jachtem opłynął świat i Marcin Gienieczko, który przemierza świat na różne sposoby. Pontonem, kutrem, konno, na rowerze i pieszo dociera tam, gdzie jeszcze ludzka noga nie stanęła. Co ich tam ciągnie? Przygoda, adrenalina, ryzyko, ale tak naprawdę nikt, kto nie ma takiej pasji, tego nie zrozumie. Tego, że człowieka może pociągać coś, co jest dla niego niebezpieczne. Wyzwanie, które stawia im najpotężniejsza i najbardziej bezlitosna siła, czyli Natura. Cichocki i Gienieczko nie raz już otarli się o śmierć, ale i tak planują następne wyprawy.

Sukcesy i tragedie

Bez wątpienia został napisany kolejny rozdział w historii himalaizmu. Historii, w której Polacy mają szczególne miejsce. Na 14 najwyższych szczytów świata 10 zimą pierwsi zdobyli właśnie nasi rodacy. A w ubiegłym roku zimowe wejście na Gasherbrum zostało uznane za najważniejsze osiągnięcie człowieka, przekraczającego ekstremalne granice. Większe niż skok ze stratosfery Baumgartnera. Ale jest też druga strona medalu. W najwyższych górach świata zginęło lub zaginęło kilkudziesięciu Polaków. Najtragiczniejszy był rok 1989, gdy lawina pod Mount Everestem zabrała pięciu naszych himalaistów.

Ostatnia droga

Polacy pierwsi na świecie zimą zdobyli Broad Peak - jedną z najwyższych gór na ziemi. Zdobyło ją czterech, dwóch ta góra zabrała. Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski zaginęli 5 dni temu podczas schodzenia ze szczytu. Na takiej wysokości i w zimowych warunkach nie było szans na ich uratowanie, ale teraz jest plan, by odnaleźć i sprowadzić ich ciała. Latem ma ruszyć wyprawa, jakiej w historii polskiego himalaizmu jeszcze nie było. Zresztą w historii światowego himalaizmu zdarzyło się to raz - też z Broad Peak. Zniesiono z niej wówczas ciało austriackiego wspinacza. Wyprawę zorganizuje brat Macieja Berbeki - Jacek, doświadczony himalaista. Doświadczony podwójnie, bo w górach stracił już ojca, a teraz brata.

Na pierwszej linii

To oni decydują, czy wzywający naprawdę potrzebuje pomocy. Odpowiadają też za racjonalne wykorzystanie ograniczonej liczby karetek pogotowia. Na co dzień muszą umieć odróżniać nieuzasadnioną histerię od paniki, wywołanej prawdziwym niebezpieczeństwem. Z potoku wykrzykiwanych często słów muszą wyłowić te, które pozwolą chłodno ocenić sytuację. I podjąć właściwą decyzję, bo jak pokazały niedawne wydarzenia, błąd może kosztować życie.

Nocna Pomoc Lekarska na cenzurowanym

Nie tylko dyspozytorzy stacji pogotowia znaleźli się ostatnio na cenzurowanym. Wiele znaków zapytania postawiono przy zasadach funkcjonowania nocnej opieki lekarskiej. Pacjenci często szukają jej w Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych. Zbyt często, bo jak pokazały wielokrotnie ostatnio cytowane wyniki kontroli NIK-u, tak zwane SOR-y oblegane są przez pacjentów, którzy powinni pójść do nocnej przychodni. Jak przekonała się reporterka "Czarno na białym", może by i poszli, gdyby wiedzieli, że coś takiego w ogóle jest.

Poplatky za zdravi

Podstawowa Opieka Zdrowotna, czyli coś, co wielu pacjentom kojarzy się głównie z kolejkami. Podobnie z resztą jak cała służba zdrowia. W "Czarno na białym" pokazaliśmy już czeski sposób na rozwiązanie tego problemu i pewnie warto go przypomnieć. Od kiedy nasi południowi sąsiedzi sami muszą dopłacać do leczenia, rzadziej chodzą do przychodni, rzadziej wzywają pogotowie i krócej leżą w szpitalu. Płacą symbolicznie, ale jak sami przyznają, przestali korzystać ze służby zdrowia bez powodu. A naprawdę wysoką cenę za te rozwiązania zapłacił tylko rząd, który je wprowadził.