To sytuacja bez precedensu. Żadne służby na świecie nigdy nie przygotowywały się do ewakuacji dzieci, które nie potrafią pływać, poprzez wyprowadzenie ich pod wodą - mówił w "Faktach po Faktach" w TVN24 Krzysztof Starnawski, ratownik TOPR i nurek jaskiniowy o przebiegu ewakuacji w Tajlandii. Z kolei Piotr van der Coghen, twórca grupy jurajskiej GOPR zauważył, że po pierwszym dniu akcji "nurkowie coraz lepiej orientują się w tym miejscu" i w związku z tym "każdy kolejny etap będzie przebiegał lepiej".
- Główną grupą, która prowadzi ewakuację, są nurkowie europejscy i z Australii. To jest ich rola, oni organizują całą akcję - podkreślił w TVN24 Krzysztof Starnawski. Jak mówił, "tajlandzcy nurkowie, komandosi są wsparciem, tłumaczami". - Nie są stricte nurkami jaskiniowymi, więc nie do końca dają sobie radę z zagrożeniami, które tam są. Muszą być pod nadzorem nurków europejskich - dodał.
Jaskinia podzielona na odcinki
Tłumaczył, że "z założenia przy takich akcjach ratunkowych dzieli się jaskinię na odcinki i ratownicy zostają na swoich odcinkach". - W ten sposób mamy wyspecjalizowanych ludzi na swoim miejscu. Dzięki temu dzisiaj akcja szła znacznie sprawniej, bo każdy po wczorajszych doświadczeniach usprawnił swój odcinek - wskazywał. - Wygląda to tak, że jeden z ratowników holuje poszkodowanego między swoimi udami, poszkodowany rękoma obejmuje uda ratownika. Drugi ratownik ma zabezpieczać tyły, pomagać i ułatwiać przechodzenie restrykcji - mówił o przebiegu akcji. - Ci chłopcy tylko oddychają, trzymają się kurczowo ratownika i ewentualnie - poprzez uciski - dają sygnały, że jest ok albo nie. (...) Cały kontakt między ratownikiem a ratowanym odbywa się przez kontakt fizyczny - dotyk - wskazał.
"Trzeba było improwizować"
Podkreślił, że sytuacja w Tajlandii jest "bez precedensu". - Ratownicy musieli dopracować metodę działania do tej sytuacji, bo żadne służby na świecie nigdy nie przygotowywały się do ewakuacji dzieci, które nie potrafią pływać, poprzez wyprowadzenie ich pod wodą - zauważył ekspert.
- Trzeba było improwizować. Ratownicy wykorzystali doświadczenie i wiedzę z podobnych akcji, które prowadzą w ramach swoich eksploracji - mówił Starnawski.
Odnosząc się do złej widoczności w bardzo zmętnionej wodzie, w której pływają ratownicy wskazał, że "poruszanie się w zerowej widoczności jest dla nurków standardowe". - Prawie zawsze przy eksploracji jaskiń jest zerowa widoczność - dodał.
Zwrócił uwagę, że paradoksalnie "ten aspekt, że ratownicy nic nie widzą, albo mają zamknięte oczy w maskach, powoduje że są spokojniejsi".
"Trudno sobie wyobrazić lepszych fachowców"
Piotr van der Coghen ocenił, że "akcja idzie fantastycznie". - Trudno sobie wyobrazić lepszych fachowców od tych, którzy tam się znaleźli i prowadzą akcję - podkreślił. Dodał też, że "chłopcy mają nieprawdopodobne szczęście" z wielu powodów.
- Są mali, więc mają o wiele większe szanse przedostania się przez trudne korytarze, niż ludzie dorośli. Są też w "wieku wiary", są zachwyceni ratownikami i im wierzą. Ratownicy mają przez to łatwiejsze zadanie - zauważył. Odnosząc się do kolejności ewakuowania chłopców z jaskini zaznaczył, że "zasada jest taka, że najpierw zawsze w czasie wypadku ewakuuje się osoby najsłabsze, które najszybciej potrzebują pomocy".
- Być może w tym przypadku sztab doszedł do wniosku, że żeby jeszcze bardziej podnieść morale zespołu zabierze się osoby najsilniejsze, które w jakimś sensie udowodnią innym, że to jest do zrobienia - spekulował van der Coghen.
Wskazywał też, że w drugim dniu operacji ratownicy przemieszczali się o wiele szybciej. - Dlatego, bo nurkowie coraz lepiej orientują się w tym miejscu. Trwają prace logistyczne, więc każdy kolejny etap będzie przebiegał lepiej - dodał.
Trener "kluczową osobą"
Z kolei Tomasz Kozłowski, psycholog i były instruktor ratownictwa górskiego powiedział, że "na pewno ostatni będzie trener, bo ta osoba warunkuje dobre samopoczucie tej grupy".
- W tym kręgu kulturowym ta "starszyzna" jest wyżej postawiona. Dla nich to jest osoba bardzo ważna. Trener dba nie tylko o to jak się chłopak przemieszcza na boisku, ale dba też o jego kręgosłup moralny - mówił.
Dodał, że opiekun jest "kluczową osobą w prowadzeniu akcji pod względem psychologicznym". - On ich zna i wie kto jak sobie radzi i jaką rolę odgrywa w zespole - wskazywał.
W jego ocenie, "na koniec powinien zostać trener i najsilniejsi". - Ci, którzy tam zostaną, będą zachęcać tych słabszych, będą mówić: "dacie radę, my pójdziemy na końcu, teraz idźcie wy" - wskazywał ekspert.
Ośmiu chłopców już na powierzchni
12 chłopców w wieku od 11 do 16 lat wraz z 25-letnim trenerem ich drużyny piłkarskiej weszło 23 czerwca do jaskini Tham Luang Nang Non w prowincji Chiang. Zostali odcięci od świata przez wodę po ulewnych deszczach. Kompleks jaskiń ciągnie się przez kilka kilometrów, przejścia są wąskie, a w porze deszczowej często zalewa je woda. Zaginionych odnaleziono 2 lipca, po dziewięciu dniach poszukiwań. Wycieńczonym chłopcom i trenerowi przekazano wysokokaloryczne pożywienie i lekarstwa. Początkowo nie wykluczano, że uwięzieni w jaskini będą musieli spędzić w niej nawet kilka miesięcy do czasu, gdy poziom wody się obniży. W niedzielę zapadła decyzja o wyprowadzaniu ich z jaskini pojedynczo w towarzystwie nurków. Tego dnia na powierzchni znalazło się czterech chłopców, w poniedziałek kolejnych czterech.
Autor: ads/tr / Źródło: tvn24