W środę przed Sądem Okręgowym w Warszawie ruszył proces Tomasza U., oskarżonego w sprawie wypadku autobusu na moście Grota-Roweckiego. - Przyznaję się, że spowodowałem wypadek oraz że miałem amfetaminę i ją zażyłem - powiedział w czasie pierwszej rozprawy U. Grozi mu do 12 lat więzienia.
Prokuratura skierowała akt oskarżenia w tej sprawie pod koniec grudnia 2020 roku. Chodzi o wypadek autobusu miejskiego z czerwca 2020 roku, w którym zmarła jedna osoba, a kilkanaście trafiło do szpitala.
Zażycie narkotyku miało pomóc mu z bólem kręgosłupa
W środę oskarżony tłumaczył przed sądem, że zażycie narkotyku miało pomóc zagłuszyć silny ból kręgosłupa, który dokuczał mu od dłuższego czasu. Obrona mężczyzny wniosła o wyłączenie jego jawności, jednak wniosek ten został oddalony. Prokurator odczytał akt oskarżenia, a 29-letni Tomasz U. składał wyjaśnienia.
- Przyznaję się do tego, że prowadziłem ten pojazd, autobus, spowodowałem wypadek. Jednakże nie liczyłem się z tym, że do czegoś takiego może dojść. Przyznaję się również do tego, że miałem amfetaminę i ją zażyłem – powiedział.
Mężczyzna tłumaczył, że zażyty przez niego narkotyk miał pomóc w zagłuszeniu bólu kręgosłupa, który dokuczał mu od dłuższego czasu – właśnie z tego powodu przed wypadkiem przez prawie dwa miesiące był na zwolnieniu lekarskim. Jak relacjonował, w czasie trwania L4 dostał telefon, że musi jak najszybciej wrócić do pracy, bo inaczej przy najbliższej możliwej okazji zostanie zwolniony. U. podkreślił, że bardzo się tego obawiał – miał na utrzymaniu dwójkę dzieci i partnerkę. Krótko przed wypadkiem okazało się, że w drodze jest trzecie dziecko. Dzień wypadku był czwartym dniem pracy kierowcy po powrocie z L4. Mężczyzna twierdzi, że poinformował dyspozytora o bólu kręgosłupa, jednak w odpowiedzi usłyszał, że "nie ma kto za niego pojechać".
- Nie pamiętam, kiedy dokładnie zacząłem pracę, jednak były to wczesne godziny – około 3-4 nad ranem – powiedział. Jak mówił, ból kręgosłupa był tak dokuczliwy, że nie umiał znaleźć odpowiedniej pozycji za kierownicą. Amfetaminę wziął, by "skupić się na czymś innym, niż na bólu" oraz dojechać do miejsca, gdzie czekał już na niego zmiennik. Jak dodał, narkotyku próbował wcześniej "może 3-4 razy" na imprezie. - Nigdy nie wsiadłem za kierownicę, myśląc, że spowoduję wypadek – podkreślił. Przyznał jednak, że zdarzyło mu się stracić prawo jazdy za punkty karne i miał kilka kolizji – jak twierdził, tylko jedną z jego winy.
"Krzyczałem, żeby ludzie uciekali"
- Mam czarny ekran przed oczami i pamiętam chwilę, gdy zobaczyłem tę barierę. Była decyzja, czy odbijać w lewo czy w prawo, to był ułamek sekundy. Jeśli odbiję w prawo, bariera może nie wytrzymać ciężaru autobusu, może doprowadzić do dachowania autobusu, a na górze były butle z gazem – relacjonował. Jak wskazał, odbił kierownicą w lewo, bo to dawało "ewentualną możliwość ucieczki". - Pamiętam, jak bariera wybiła mnie w górę (…) Pamiętam tę ciszę, jedną, wielką ciszę, która panowała na miejscu. Pamiętam, że autobus spadł, pamiętam, że ja spadłem z fotela – mówił. Jak dodał, po jakimś czasie wybił szybę w dachu, by umożliwić pasażerom ewakuację, jednak w pewnym momencie "nogi odmówiły mu posłuszeństwa". - Krzyczałem, żeby ludzie uciekali – mówił.
Kierowca podkreślił, że na pewno jechał z dopuszczalną prędkością, która w tym miejscu wynosiła 80 kilometrów na godzinę. Dodał również, że z pracą kierowcy związane było "praktycznie całe jego życie zawodowe", które rozpoczął w wieku 22-23 lat, pracując jako kurier-dostawca. Kierowcą miejskiego autobusu był jednak niewiele ponad rok.
Mężczyzna wyraził ubolewanie ze względu na to, co się stało. - Żałuję. Żadne słowa nie oddadzą tego, jak się czułem (…) Cały czas mam to w głowie – podkreślił.
"Był huk, ogromny hałas"
Na środowej rozprawie sąd przesłuchał też kobietę poszkodowaną w zdarzeniu. Opowiadała, że tego dnia jechała po południu do pracy. – Wsiadłam w autobus numer 186 na pętli Nowodwory. Godzina postoju tego autobusu była dla mnie dziwna z tego względu, że jak ruszył, to tak, jakby się spóźnił albo wyjechał za wcześnie. Nie zgadzała się z harmonogramem jazdy – mówiła przed sądem. – Wjechaliśmy z Modlińskiej na most Grota-Roweckiego skrajnie prawym pasem. Siedziałam w przedniej części, to były drugie drzwi. Według mojej oceny ogólnie jechał bardzo szybko - mówiła. Opisała też, że zdziwiło ją to, że kierowca nie zmieniał pasa ruchu, który kończy się zjazdem.
- Uświadomiłam sobie, że kierowca wjedzie w barierkę. Złapałam się poręczy. Wydaje mi się, że widziałam w ostatniej chwili, jak przed tą barierką wykonał taki ruch w lewo. Ale to już był ten moment, że uderzył z pełnym impetem w barierkę. Był huk, ogromny hałas, zgrzyt taki niesamowity. Siła uderzenia była tak duża, że aż dech zaparło - opisała. Część autobusu przechyliła się na prawą stronę, była przygnieciona do szyby. Później - jak opisała - w ułamku sekundy pękła szyba, a kobieta spadła w dół na beton. - Widziałam nad sobą ten autobus i myślałam, że na mnie runie. Z tego betonu ześlizgnęłam się dalej, gdzie jest trawnik i ścieżka rowerowa. Usiadłam i widziałam inne osoby pokrwawione, widziałam panią z dzieckiem, za jakiś czas starszą kobietę. Słyszałam, jak ktoś krzyczy, żeby ktoś podbiegł pomóc udzielić pierwszej pomocy - mówiła.
Wskazała, że podjechało dużo rowerzystów i kierowców, którzy zadzwonili po służby. Pomagali też zajmować się poszkodowanymi. Następnie straciła przytomność, nie pamiętała momentu przewożenia do szpitala. Wśród obrażeń, jakie miała, wymieniła: wstrząśnienie mózgu, ranę na łydce, a do tego liczne zadrapania i potłuczenia.
"Kiedy odzyskał świadomość, było już za późno"
Przed rozprawą głos zabrała prokurator Aleksandra Piasta-Pokrzywa. - Wina oskarżonego w niniejszej sprawie nie budzi wątpliwości, zwłaszcza że przyznał się on do zarzucanych mu czynów. Kara musi być wysoka. Jest to czyn, który ma bardzo wysoki stopień społecznej szkodliwości – mówiła prokurator. - Za wcześnie, żeby mówić o tym, jaki to będzie wymiar. Na pewno będzie to kara pozbawienia wolności, i to w wysokim wymiarze – dodała.
Powiedziała też o zarzutach: - Po pierwsze, jest to spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym, a po drugie, jest to posiadanie środków odurzających. Jest to niewielka ilość - wskazała. Podkreśliła, że mowa o "czynie popełnionym pod wpływem środków odurzających, a ich ilość "potwierdza sprawstwo czynu".
W czasie krótkiej przerwy w rozprawie prokurator powiedziała później: - Być może będą wymagały wyjaśnienia kwestie tego, jakiego poszkodowani dokładnie uszczerbku na zdrowiu doznali. Podała, że w wypadku zostało rannych około 20 osób, które są wymienione w akcie oskarżenia z podziałem na stopień uszczerbku na zdrowiu. Na pytanie o to, jak doszło do tego wypadku, odpowiedziała: - W akcie oskarżenia zostało wskazane przede wszystkim niedostosowanie taktyki jazdy do warunków panujących na drodze. Z nagrania, które występuje w aktach postępowania wynika, że oskarżony nie był tak do końca świadomy. Być może było to po prostu zaśnięcie i w momencie, kiedy odzyskał on tę świadomość, było zbyt późno, aby wykonać manewr, który pozwalałby bezpiecznie kontynuować jazdę.
Ewa Waszkowiak, obrońca oskarżonego, nie chciała szeroko komentować tego, co działo się na sali sądowej. Wskazała, że U. złożył "obfite w swojej treści wyjaśnienia". – Odpowiadał na pytania obrońców, był uprzejmy również przesłuchać jednego ze świadków – powiedziała po rozprawie. I dodała: - Świadek mówił to, co widział i to, co wie. To jest rola świadka. Pani, która dzisiaj była uprzejma zeznawać w charakterze świadka, to jest dopiero pierwszy świadek. W akcie oskarżenia jest ich kilkunastu, jak nie kilkudziesięciu. Na pytanie, czy jej klient przyznaje się do winy, odpowiedziała: - Przyznaje się częściowo, na pewno nie całkowicie, tak jak napisane jest w akcie oskarżenia.
Następny termin sprawy wyznaczono na marzec.
Autobus spadł z wiaduktu
Przypomnijmy: chodzi o wypadek autobusu miejskiego z czerwca 2020 roku. Pojazd prowadzony przez Tomasz U. uderzył w bariery przy zjeździe z trasy S8 na Wisłostradę, następnie spadł z wiaduktu na nasyp. W akcję ratunkową na miejscu wypadku zaangażowane były ogromne siły służb - łącznie nawet kilkanaście załóg pogotowia. Lądował także śmigłowiec LPR. Jedną z pierwszych osób, które ruszyły na pomoc poszkodowanym, był kierowca taksówki, jadącej za autobusem. Jak opisywał w rozmowie z reporterem TVN24, wyłączył prąd we wraku i otworzył drzwi, by wydostać pasażerów. Potem udzielał im też pierwszej pomocy.
Zginęła jedna osoba, a kilkanaście było rannych.
Oskarżony miał spowodować śmiertelny wypadek, będąc pod wpływem narkotyków. Badania toksykologiczne wskazywały na spożycie amfetaminy. Porcja tej substancji została też odnaleziona podczas przeszukania kabiny kierowcy.
Źródło: PAP, tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24