W centrum stolicy działają wciąż dwa punkty pomocowe dla Ukraińców. Jeden z nich prowadzony jest przez miasto, drugi przez wojewodę mazowieckiego. Oba sąsiadują ze sobą w okolicach ronda de Gaulle’a. Regularnie ustawiają się kolejki tam potrzebujących.
- Codziennie obsługujemy po 300 osób. Wciąż potrzebujemy żywności, chemii, szczególnie żeli do mycia, proszków do prania, zabawek dla dzieci, no i ubrań - mówi Iryna z punktu działającego w Śródmiejskim Domu Kultury prowadzonego przez miasto i fundację Uniters.
Na wieszakach, które zajmują sporą część holu, ubrania wiszą. Jednak garsonki i buty na obcasiku nie cieszą się powodzeniem. Zwłaszcza, że w kolejce po dary nie ma osób, które mogłyby chodzić w tych ubraniach do biura.
Choć z szacunków wolontariuszy wynika, że co najmniej 30 procent osób, które przybyły z Ukrainy do Polski wraz z wybuchem wojny znalazło już pracę. Wiele żyje z oszczędności, korzysta z pomocy rodziny, którą już wcześniej miała w Polsce albo Polaków, którzy przyjęli ich pod swój dach. Pozostaje jednak jakieś 20 procent, czyli kilkadziesiąt tysięcy ludzi, którzy liczyć mogą tylko na zinstytucjonalizowaną pomoc.
Jedzą to, co dostaną w punktach pomocy
Alina z trójką maluchów wciąż jeszcze prawie nie mówi po polsku. Wynajmuje pokoik w mieszkaniu po prawej stronie Wisły, w którym gnieżdżą się jeszcze dwie matki z gromadką dzieci. Pieniędzy ledwie starcza na mieszkanie. Jedzą to, co dostaną w punktach pomocy, jadłodzielniach.
- Jest ciężko, chciałabym wrócić do domu - mówi, ale dom w miasteczku na wschód od Kijowa nie jest jeszcze bezpieczny dla dzieci. Więc próbuje nie narzekać.
Szeptem i po ukraińsku konsultuje się z kobietą rozdającą jedzenie. Jak będzie ryż i coś do ryżu, konserwa jakaś, będzie obiad. Na kolejny dzień. Letnie ubrania dla dzieci też ma z darów, ale jej samej też przydałyby się jakieś przewiewne bluzki, lekka sukienka, tekstylne buty.
- Zapraszamy darczyńców. W każdej chwili można podjechać, pomożemy wnieść rzeczy - mówi Iryna. Niechętnie przyznaje, że darczyńców ubywa. - A dary bardzo się przydadzą, bardzo są potrzebne - podkreśla.
Ale pytana, czy ofiarność Polaków spada, wykręca się dyplomatycznie. - Jeśli ktoś może, to niech pomoże - apeluje.
Uchodźcy wciąż potrzebują pomocy
200 metrów dalej, w pomieszczeniach dawnego Empiku przy rondzie de Gaulle'a, kolejka tylko niewiele mniejsza. Na miejscu jest wielu wolontariuszy, ale nikt nie mówi po polsku. Tylko szefowa, ale ona akurat zajęta.
Na co dzień w punkcie przede wszystkim rozdawane są dary - artykuły żywnościowe i przemysłowe. Urząd wojewódzki organizuje też dni aktywizacji zawodowej i wtedy tłum jest największy. W jednym miejscu na uchodźców czekają nie tylko przedstawiciele pracodawców, ale także urzędu wojewódzkiego, którzy pomagają w legalizacji pobytu uciekinierów wojennych w Polsce oraz pracownicy i wolontariusze organizacji pozarządowych świadczący pomoc Ukraińcom.
W zwykły dzień przed budynkiem na swoja kolejkę, by skorzystać z internetu czekają dwie młode dziewczyny.
- Są tacy, którzy przyjechali po wojnie i już radzą sobie lepiej niż dobrze. Wynajmują mieszkania, nawet samochody kupują - mówi Natalia. Tłumaczy, że najlepiej to znaleźć sobie pracę, na przykład w szkole, a po godzinach dorabiać sprzątaniem. - O, to są pieniądze - dodała.
- Ale więcej jednak jest takich, którzy ledwie, ledwie żyją. Śpią gdzieś na podłodze albo w punktach dla uchodźców. Jedzą z darów, wszystko mają z darów - dodaje Lila. I mówi, że Polakom Ukraińcy są i będą wdzięczni, i "głupio im, że wciąż tej pomocy potrzebują, ale potrzebują".
Autorka/Autor: kk/b
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Aleksander Ferens - Burmistrz Dzielnicy Śródmieście / Facebook