Dyrektor biura bezpieczeństwa w stołecznym ratuszu przekonywała, że urząd miał prawo rozwiązać Marsz Niepodległości. - Organizator nie odbierał przez dłuższy czas telefonu. Było też trzykrotne ostrzeżenie, że taką decyzję podejmiemy - mówiła w programie "Tak jest" Ewa Gawor.
Gawor opowiadała, jak doszło do podjęcia decyzji o rozwiązaniu marszu, który w poniedziałek przechodził przez centrum miasta.
"Już wtedy byli ranni"
Tłumaczyła, że urzędnicy najpierw analizowali, czy uczestnicy zajść mają związek z marszem.
- Między innymi przez materiał z monitoringu miejskiego widzieliśmy, że grupki, które oddzielają się ze zgromadzenia, biegną w jedno, drugie miejsce, naruszają czy łamią prawo i do zgromadzenia wracają - mówiła Gawor. - Organizator czy przewodniczący zgromadzenia nie reaguje na to - dodała.
- Taka analiza zajęła nam trochę czasu - stwierdziła.
Przyznała, że o godz. 16.21 zastępca komendanta stołecznego policji zwrócił się z prośbą o rozwiązanie zgromadzenia ze względu na zagrożenia dla życia i zdrowia. - Już wtedy byli ranni dwaj policjanci. Uznałam, że ten wniosek i stanowisko komendanta jest jak najbardziej zasadne i próbowaliśmy nawiązać kontakt z organizatorem, z przewodniczącym zgromadzenia, żeby sam to uczynił - relacjonowała Gawor.
"Doszło do trzykrotnego ostrzeżenia"
Jak przekonuje, nie odbierał on telefonów przez dłuższy czas. - Mamy taką furtkę: jeżeli przewodniczący nie podejmuje takich decyzji, od niej się uchyla, albo nie ma z nim kontaktu, to mogą uczynić to pracownicy urzędu – twierdzi dyrektor.
Zapewnia również, że trzykrotnie padło ostrzeżenie, że urząd taką decyzję podejmie.
Jak podaje PAP, decyzja władz Warszawy o rozwiązaniu Marszu Niepodległości zostanie zaskarżona do wojewódzkiego sądu administracyjnego - zapowiedzieli we wtorek przedstawiciele Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, które organizowało zgromadzenie. Według nich złamana została ustawa prawo o zgromadzeniach, bo nie było przesłanek ani formalnych, ani merytorycznych do rozwiązania marszu. Podkreślają też, że nie doszło też do trzykrotnego ostrzeżenia uczestników.
- Było trzykrotne ostrzeżenie uczestników, ale nie wszyscy to słyszeli. Było bardzo dużo uczestników, było głośno. W związku z tym nie do wszystkich ta informacja na pewno dotarła. Ale wypełniliśmy warunku ustawy – przekonuje Gawor.
Zobacz całą rozmowę z programu "Tak jest" TVN24:
ran/mz