- Kiedy wyszedłem, zobaczyłem, że latarnie na górze się palą. Bałem się, że będzie tak dużo wody, że zostanę porażony prądem, dlatego zostawiłem wszystko w samochodzie i krzyczałem do innych osób, żeby uciekały z samochodów - relacjonował Kamil Korowaj, właściciel zalanego auta z Mrągowa. Mężczyzna utknął w niedzielę wraz innymi kierowcami na Trasie AK, zalanej po przejściu burzy.
Jak relacjonował Kamil, sytuacja z pozoru nie wydawała się aż tak niebezpieczna. Widząc że "kałuża", w którą wjeżdżali staje się coraz głębsza, kierowcy zatrzymywali pojazdy.
Bali się porażenia prądem
- W momencie, kiedy się zatrzymałem woda zaczęła wlewać się do środka. Spanikowałem, szybko wyłączyłem silnik. Były problemy z otworzeniem drzwi, dlatego, że wody było tak dużo. W momencie kiedy wyszedłem zobaczyłem że latarnie na górze się palą. Bałem się, że będzie tak dużo wody, że zostanę porażony prądem, dlatego zostawiłem wszystko w samochodzie i krzyczałem do innych osób, żeby uciekały z samochodów. Kilka minut później pojawiła się straż pożarna i po kilku minutach zgasły światła w latarniach. Straż pożarna i policja szybko się nami zaopiekowały - relacjonował kierowca.
Samochody zniszczone, ale wszyscy cali
Jak opowiadał Kamil Korowaj, w tej niebezpiecznej sytuacji osoby, które znajdowały się w zalanych samochodach pomagały sobie wzajemnie.
- Nie wiem co z samochodem, ale to najmniej istotnie. Cieszę się, że nic się nie stało. Kiedy już było bezpiecznie, kiedy latarnie były wyłączone chciałem sprawdzić, czy w innych samochodach nie było nikogo. Był totalny chaos. Ludzie sobie pomagali, bo na początku nie było jeszcze ratowników. Niektórzy przejmowali się samochodami, inni cieszyli się, że nikomu nic się nie stało - opowiadał na antenie TVN24.
Kontakt24/ak/jaś