- U nas niestety kultury przestrzeni nie ma. W tym kraju myślimy, że nam jej nigdy nie zabraknie i zabudowujemy w tak właśnie zmyślny sposób, niszcząc przy okazji krajobraz wsi oraz dobre ziemie, które są w okolicy i mogłyby służyć rolnictwu. Bo to jest jak zagroda z wieloma kurnikami w środku – komentuje urbanista Paweł Mrożek, odnosząc się do inwestycji pod Ożarowem Mazowieckim, gdzie powstało osiedle z ponad setką identycznych domów. Dlaczego jego widok wciąż wywołuje tyle emocji?
Nawet twórcy popularnej gry "Simsy" symulującej życie nie pokusili się o stworzenie miasta, w którym można znaleźć tyle jednakowych obok siebie domów. Bo który gracz chciałby patrzeć na zlewające się niemal w jedno budynki na ekranie, czy zgadywać, w którym umieścił daną rodzinę "Simów". A pomylić się można, bo tutaj wszystkie wyglądają identycznie.
Te domy upchane obok siebie to jednak nie symulacja, a prawdziwe budynki. Ktoś ma w nich zamieszkać, dojeżdżać stąd do pracy czy szkoły, wychowywać dzieci, wypuszczać na podwórku psa i urządzać rodzinne przyjęcia.
Gdy deweloper pochwalił się tą inwestycją, w sieci zawrzało. Mowa o inwestycji JW Construction w miejscowości Kręczki Kaputy obok Ożarowa Mazowieckiego. To ponad setka identycznych domów w zabudowie bliźniaczej. Jak zachwala sam deweloper - znajdują się w pobliżu Kampinoskiego Parku Narodowego. Na zdjęciach z lotu ptaka wyglądają, jakby ktoś zastosował na tym terenie funkcję "kopiuj", "wklej".
Zdjęcia osiedla "Villa Campina" pojawiły się w mediach społecznościowych. Pod postem widać 1,5 tysiąca reakcji. A pośród nich są tylko dwie: jedynie "śmiejące się" i "płaczące". Skomentowało to ponad pół tysiąca osób.
"To się dopiero nazywa życie w mrowisku. Bałbym się że nie trafię do swojego domu" - tak brzmi najpopularniejszy komentarz.
"Polski obóz mieszkaniowy" - napisał ktoś inny.
"Umarłabym ze smutku, gdybym musiała tam zamieszkać" - skwitowała kolejna osoba.
"Dla mieszkańców depresja jest od razu w pakiecie, czy pojawia się po określonym czasie?" - dopytuje inny komentujący.
Widok natrętny i męczący
Dlaczego osiedle wzbudziło aż tyle emocji? Zapytaliśmy o to Pawła Mrożka. To architekt i urbanista a także założyciel facebookowego profilu Sto Lat Planowania skupiającego się na satyrycznej krytyce patologicznych zjawisk i procesów zachodzących w przestrzeni polskich miast i wsi.
- To moim zdaniem naturalna reakcja organizmu. Widok czegoś takiego powinien budzić emocje. Organizm broni się przed czymś strasznym. Jest dużo powodów zbadanych urbanistycznie, dlaczego tak nie powinno się traktować miejsc do życia. Na pierwszy rzut oka i na drugi, jest to inwestycja szkodliwa i zła – ocenia Mrożek.
Dlaczego?
Marnowanie przestrzeni, dewastowanie krajobrazu
Według Mrożka, tego typu osiedle jest nieefektywne i nieekologiczne "w każdym możliwym wypadku". - Bo dla takiej samej ilości mieszkańców zajmuje 10 razy tyle powierzchni. Energetycznie domy jednorodzinne nawet bardzo dobrze wyposażone we wszystkie zdobycze technologiczne, i tak zawsze będą gorsze niż budownictwo wielorodzinne. Powierzchnia w stosunku do kubatury. Wiemy, jak szybko się ochładza malutki obiekt, a jak trudno ochłodzić wielką zwartą bryłę – tłumaczy.
Nasz rozmówca zwraca też uwagę na aspekt odległości od miasta. Według niego, po sensowne usługi i tak trzeba będzie dojechać samochodem. Komunikacja publiczna nie zawsze wszędzie dociera. To kolejne koszty i kolejne mało ekologiczne rozwiązania.
- Pod każdym pozorem jest to dewastowanie naszej planety, dewastowanie krajobrazu naszego kraju i marnowanie tak naprawdę przestrzeni, którą można zorganizować z pożytkiem dla ludzi. Taniej, lepiej, w sposób bardziej ekologiczny, bardziej energooszczędny przy zachowaniu funkcji miejskich – ocenia dalej Mrożek.
Czy są jakieś plusy takiego budownictwa? Urbanista od razu stwierdza: - Tutaj nie ma zalet. To najgorsze rozwiązanie, jakie można zastosować, w taki chaotyczny sposób zachowania przedmieścia. Nie wiem, co może być gorsze niż tego typu osiedle.
Sprawdź także: "Kawalerki" wielkości komórki za setki tysięcy złotych
Tanie w kupieniu, drogie w utrzymaniu
Dlaczego zatem tak się buduje w Polsce? - Bo jest tanio. To znaczy, to jest tanie w zakupie, ale drogie w utrzymaniu – zaznacza urbanista. I podaje przy tym proste porównanie: - To jest jak kupowanie najtańszych drukarek, gdzie okazuje się, że toner kosztuje tyle, co sama drukarka. To jest mniej więcej nabieranie ludzi na ten sam numer.
Dojazd, zakupy, szukanie usług w mieście – to wszystko to kolejne i kolejne dokładanie pieniędzy. - Koszt utrzymania takiego gospodarstwa domowego, spokojnie doliczając do kredytu, jest sumarycznie większy, niż jakby się kupiło mieszkanie generalnie droższe. To jest pułapka, oszustwo i ludzie dają się na to nabierać – uważa nasz rozmówca.
A do tego dochodzi jeszcze infrastruktura: kanalizacja, drogi i inne miejsca użyteczności publicznej. Czy nadąża za takimi osiedlami? - Wszystkim nam tego potrzeba, a przez tego typu osiedla mamy ogromne hektary, gdzie trzeba budować cokolwiek, żeby w ogóle tam się dało żyć. Zamiast zapewnić porządną infrastrukturę, gdzie mieszkałoby się gęściej w i lepiej zorganizowanych miastach.
Za dobre przykłady podaje Hiszpanię, Włochy, Holandię czy Danię. – Tam przestrzeń lepiej się szanuje. U nas niestety kultury przestrzeni nie ma. W tym kraju myślimy, że nam tej przestrzeni nigdy nie zabraknie i zabudowujemy w tak właśnie zmyślny sposób, niszcząc przy okazji krajobraz wsi oraz dobre ziemie, które są w okolicy i mogłyby służyć rolnictwu – podkreśla.
Ale - jak podnoszą też w komentarzach ci, którzy w niewielkim stopniu bronią inwestycji pod Ożarowem - takie osiedla w Wielkiej Brytanii są normalnością. Dlaczego nie mogą być i u nas? – Wielka Brytania jest przez to strasznie brzydkim krajem. I ludzie wcale nie są tam tacy szczęśliwi. Mają te same problemy, tylko od dłuższego czasu. Czasami te osiedla różnią się od siebie, nie wszystkie są takie monotonne. Natomiast Wielka Brytania jest antywzorem dla całej Unii Europejskiej w tym, jak należy kształtować zabudowę, a my się na nich niestety wzorujemy - zaznacza Mrożek.
Jak zapobiegać takiemu budowaniu? - Mamy system planowania przestrzennego tak rozwalony w tym kraju, że nawet nie wiadomo, jak to skleić - ocenia. I podkreśla: - Wszystko, co robiliśmy przez ostatnie lata, trzeba by wywalić do kosza, jeśli chodzi o przepisy i naprawdę powinno się nad tym pochylić grono nie tylko informatyków, ale powiedzmy jakichś też autorytetów do spółki ze społecznym komponentem, który w ogóle chyba nie uczestniczył w tworzeniu przepisów, jeśli chodzi o tworzenie przestrzeni w tym kraju.
W blokowiskach też ludzie są upchani jak w kurnikach
Jak jednak argumenty o "kurniku" czy "mrowisku" przytaczane przez komentujących mają się do mieszkania w bloku, gdzie również ludzie żyją w dużych skupiskach? Zdaniem Mrożka nie ma podobieństw pomiędzy takim osiedlem a blokowiskiem. - Osiedla w zabudowie wielorodzinnej mogą być projektowane w sposób, który naśladuje tradycyjną formę zabudowy miejskiej kwartałowej. Nawet najprostsze blokowiska, które się buduje dzisiaj i ich powtarzalność elementów, jest znacznie inna – twierdzi nasz rozmówca.
Zdaniem urbanisty, bloki ulokowane w miastach są przestrzenią mimo wszystko bardziej spokojną i spójną dla oka. Co innego tyle identycznych domków w jednym miejscu. - Tutaj jest kwestia tego, że te osiedla są wizualnie po prostu natrętne i totalnie męczące. Ludzie nigdy nie mieszkali w takich warunkach. Nawet, jeśli mówimy o blokach z wielkiej płyty, to czym innym jest powtarzalność elewacji zaprojektowanej w budynku, w którego okolicy widać i można objąć wzrokiem najwyżej trzy, cztery podobne. A co innego, gdy w jednym ujęciu widzimy kilkadziesiąt powtarzających się rytmicznie form. To jest coś, co psychicznie na pewno na nas wpływa – uważa Mrożek. I zaznacza: - To jest zbadane, że ludzie w takich warunkach czują się po prostu jak zwierzęta hodowlane. I to jest na pewno bardziej potęgowane przez takie osiedla niż przez zabudowę wielorodzinną.
Według specjalisty, jeśli mowa o blokach, to i również o skumulowaniu w ich sąsiedztwie usług pierwszej potrzeby: sklepów, szkół, przychodni czy miejsc kultury. Pod miastem trudno o takie udogodnienia. - Tutaj mamy tylko samą monokulturę, kompletnie pozbawioną jakiejkolwiek funkcji, bardzo też trudną do opuszczenia. Bo to jest jak zagroda po prostu z wieloma kurnikami w środku. To brak jakichkolwiek przestrzeni wspólnych. To jest kolejna różnica między blokowiskami, gdzie mamy place zabaw, tereny przestrzeni wspólnej. Mamy też przestrzeń otwartą, jest zieleń. To nieporównywalnie gorsze rozwiązanie – wymienia dalej minusy.
Przytłaczające wrażenie
Czy rzeczywiście mieszkając w takim domu, możemy czuć się źle? Zapytaliśmy o to doktora Konrada Maja, psychologa społecznego z Wydziału Psychologii warszawskiego Uniwersytetu SWPS.
Według niego na nasze zdrowie psychiczne dobrze wpływa to, jeśli czujemy się w jakiś sposób "wyjątkowi i rozpoznawalni". O co w takim miejscu zwyczajnie trudno.
Zdaniem doktora Maja tego typu osiedla dają poczucie, że "nie możemy pokazać swojej indywidualności". – To może być dla nas źródłem złego samopoczucia, ale też nie ma co przesadzać – ocenia. Bo – jak zauważa nasz rozmówca – każdy na pewnym etapie zaczyna odnajdować w swoim otoczeniu pewne różnice i adaptować się do sytuacji. Modelować swoje otoczenie, by uniknąć stanu, w którym wszystko jest masowe, identyczne. Choć w przypadku tego osiedla problemem jest liczba domów.
- Wiadomo, że przy budowie jakiegoś osiedla jest jakiś uniwersalizm. Wszystko zrobione z takich samych materiałów, w ten sam sposób. To jest wręcz rzecz standardowa. Ale tutaj mamy kwestię ilości. Mamy do czynienia z ponad setką i to może wywoływać takie przytłaczające wrażenie – ocenia nasz rozmówca.
Już pojawiły się stereotypowe nazwy
Dr Maj zwraca jednak uwagę na inną kwestię. – Bardziej problematyczne tutaj jest nie tyle samopoczucie mieszkańców, co atmosfera panująca wokół osiedla. To znaczy, co inni ludzie o nim mówią. W pewnym momencie mogą się pojawić określone stereotypy, określone być może nazewnictwo. Lokalna społeczność może nadać temu swoją nazwę – stwierdza doktor Maj.
I tu wśród komentujących są już pierwsze: mrowisko, chów klatkowy, czy bardziej szokujące porównania - jak "polski obóz mieszkaniowy".
- Tego się obawiam, że to może być rzeczywiście dosyć powszechne podejście do tego osiedla. To może w konsekwencji spowodować, że ludzie będą stamtąd uciekać. My chcemy być dumni z miejsca, w którym mieszkamy – mówi dalej specjalista.
Jego zdaniem przesadą jest też stwierdzenie, że mieszkanie w takim osiedlu może doprowadzić do "bardzo złych stanów emocjonalnych". Ludzie już mieszkają też w podobnych skupiskach i sobie z tym radzą. Jak? - Urządzają swoje mieszkania w jakiś sposób. Bywa i tak w przypadku przestrzeni jak np. osiedla z wielkiej płyty. Mimo wszystko mieszkańcy blokowisk potrafią się zaadaptować do takich warunków. Nie możemy powiedzieć, że jest to dla samopoczucia dobre, ale ludzie z bloków nie skaczą na głowę, bo mieszkają w takich miejscach – zauważa.
Przeczytaj również: Kradną zdjęcia cudzych mieszkań, podnoszą ceny z godziny na godzinę. Czynsze w Warszawie już prawie jak w Berlinie
Jak mrówkowce leżące
Dr Maj jest jednak przeciwny dużym osiedlom. – Niosą ze sobą ryzyko pewnego stereotypowego spostrzegania tych mieszkańców i również ryzyko tego, że nie będziemy tam się czuli "odpowiednio sami" – wskazuje. I dodaje: - Takie mrówkowce z PRL-u to teraz mrówkowce, które leżą niejako na ziemi.
Według specjalisty są to miejsca, gdzie człowiek może czuć się trochę zagubiony. - Paradoksalnie wcale więzi w takiej dużej grupie może nie nawiązać. Bo wiemy doskonale, że ludzie nawiązują więcej interakcji i więzi w mniejszych społecznościach. Rozpoznają się wzajemnie, kiedy są w stanie się zauważyć, mijać codziennie i widzą kogoś, kto jest ich sąsiadem. W takim dużym osiedlu prawdopodobnie to może być trudniejsze – ocenia.
Co więcej, wśród mieszkańców może być jakaś wzajemna niechęć do siebie. - Bo wszyscy będą tutaj niespecjalnie zadowoleni z tego, że wokół siebie mają tyle osób. Trudno jest tę "chemię pozytywną" osiągnąć, bo jedni i drudzy sąsiedzi są niezadowoleni z tego, że mają siebie naokoło, na wyciągnięcie ręki – zaznacza.
Psycholog uważa, że to tak, jak często bywa z relacjami "zza płotu". Kiedy my byśmy najchętniej mieli widok na las, a jednak widzimy sąsiada. - Lepsze relacje są wtedy, kiedy nie mamy pretensji do sąsiadów o to, "że oni są". Tutaj bez wątpienia jakiś żal możemy mieć, że zamiast jakiegoś fajnego trawnika, zamiast ładnego widoku, jesteśmy tak okno w okno czy wychodzimy i mamy nawet problem z jakąś identyfikacją, gdzie jest mój dom. Ja widzę tego typu problemy o charakterze społecznym, które wpływają na samopoczucie – podsumowuje nasz rozmówca.
Warszawa za ciasna i za droga
W większości polskich miast mieszkańców ubywa, albo przybywa bardzo mało, gwałtownie rosną za to "obwarzanki", czyli podmiejskie wsie i miasteczka. Ostatnie dane pokazują, że także Śródmieście stolicy się wyludnia. Biurowce, mieszkania na krótkoterminowy wynajem, ale także zdaniem aktywistów - flipperzy – to wszystko wypycha mieszkańców poza dzielnicę, gdzie w ostatnich latach ich liczba spadła poniżej 100 tysięcy. Ale Warszawiacy uciekają też na obrzeża miasta. Skąd to wynika? I czy wybór takiego osiedla jak pod Ożarowem Mazowieckim to już całkowita ucieczka poza miasto?
- Obserwujemy od kilku lat, ale pandemia to wzmocniła, że ludzie dostrzegają te benefity mieszkania pod miastem. Ale dodatkowo, jest ten efekt związany z finansami i widać, że oferty pod Warszawą są jeszcze w granicach możliwości i zasięgu. Coraz więcej ludzi się tam przenosi – uważa doktor Maj.
Trend przenoszenia się mieszkańców ze śródmieść pod miasta widać co najmniej od końca lat 90. Kulturowym ideałem mieszkania dla większości Polaków jest "dom pod lasem". Połowa budowanych co roku w Polsce lokali mieszkaniowych to domy jednorodzinne. Druga połowa jest budowana przez deweloperów i do tej części zaliczają się także takie osiedla, jak "Villa Campina". Co oznacza, że większość oddawanych w Polsce mieszkań, to lokale wiejskie lub podmiejskie.
Rozlewanie się przedmieść, które na dłuższą metę jest bardzo drogie i nieefektywne, miała ukrócić uchwalona pod koniec rządów PiS reforma planowania przestrzennego. Ale na jej potencjalne efekty poczekamy jeszcze kilka lat.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Artur Węgrzynowicz/tvnwarszawa.pl