Ogień pożarł ten domeczek z dykty w minuty. W popiołach strażacy znaleźli sześć ciał. 1, 2, 3, 4, 5, 6 – numery dla służb, bo tacy jak oni właściwie nie miewają imion. 1, 2, 3 i 4 czekali rok w kostnicy na pogrzeb. Dwaj bracia - 5 i 6 – są wciąż nie do odróżnienia dla śledczych i tkwią w "lodówce".
Powiedziałam o tym właśnie ich bratu. Też bez dachu nad głową.
- Dlaczego? – zapytał.
A ja próbowałam mu wytłumaczyć, że to osoby bezdomne. I że takie są procedury. Tylko na mnie spojrzał i powiedział: Bezdomni? Nawet po śmierci?
Domeczek
Ogień pojawił się na Żeraniu 25 grudnia po godzinie 20.30. Straż pożarna powie, że sygnał dał przechodzień. Ale na ulicy Spedycyjnej nikt w to nie wierzy.
Ewa, mieszka w sąsiedniej altanie: - Widziała tu pani kogoś spacerującego oprócz siebie? Zadzwonił pewnie któryś z ochroniarzy firm.
W okolicy nie ma domów i działek. Są tylko ogromne hale. I zielone zagajniki, w których żyją bezdomni. Kiedyś chowali się przed zimnem w kanałach. Dziś w namiotach albo w prowizorycznych altanach. Sami je budują. Ta spalona dykta, przy której właśnie stoję, była ścianą takiej altany.
Ogień
Co najmniej pięć bezimiennych ofiar pożaru. A i ta szósta też jakby anonimowa. Kim byli ci ludzie? Dlaczego tu byli w święta Bożego Narodzenia? Jak zginęli?
No i jak to możliwe, że mimo iż od ich śmierci minął rok, to od pogrzebu trójki z nich - ledwie kilka dni, a dwoje nadal leży w kostnicy.
>> CZYTAJ CAŁY REPORTAŻ W MAGAZYNIE TVN24<
Autorka/Autor: kz
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvnwarszawa.pl