W Trojanowie pod Garwolinem (Mazowieckie) kierowca audi z impetem wjechał w ogrodzenie, a potem wysiadł z samochodu i poszedł "szukać kota". - Zostawił auto w moim ogrodzeniu i sobie poszedł - opowiedział Kontaktowi 24 pan Stefan, właściciel uszkodzonej posesji. Policja odnalazła kierowcę audi w pobliskim hotelu. Był pijany.
10 marca około godz. 4 do Komendy Powiatowej Policji w Garwolinie wpłynęło zgłoszenie, że w Trojanowie samochód osobowy wjechał w ogrodzenie.
Na nagraniu udostępnionym przez policję widać auto jadące z dużą prędkością, a następnie słychać potężny huk. Do uderzenia dochodzi już poza kadrem.
Był w hotelu, grozi mu więzienie
Na miejsce przyjechali policjanci. Zastali rozbite audi bez kierowcy. Okazało się jednak, że nie ucierpiał on poważnie w zdarzeniu, bo o własnych siłach wyszedł z auta i oddalił się. Zgłaszający wskazał policjantom kierunek, w którym poszedł.
- Policjanci rozpoczęli poszukiwania kierowcy. Znaleźli go w pobliskim hotelu. Był nim 28-letni mieszkaniec powiatu sławieńskiego. Jak powiedział policjantom, po zdarzeniu szukał kota, którego miał przewozić w samochodzie. Policjanci sprawdzili stan trzeźwości kierowcy. Okazało się, że ma w organizmie 1,5 promila alkoholu. 28-latek tłumaczył, że wracał z dyskoteki po kłótni z koleżanką – przekazuje w komunikacie podkomisarz Małgorzata Pychner z policji w Garwolinie.
Funkcjonariusze zatrzymali prawo jazdy kierowcy. 28-latek trafił do policyjnej celi. Usłyszał zarzut kierowania pojazdem w stanie nietrzeźwości, do którego się przyznał. Wobec mężczyzny zastosowano zabezpieczenie majątkowe. Grozi mu do trzech lat pozbawienia wolności.
"Nasz dom uratował wysoki krawężnik"
Po publikacji artykułu z redakcją Kontaktu 24 skontaktował się pan Stefan, właściciel posesji, w którą wjechał kierowca. Opisał wydarzenia z perspektywy swojej rodziny.
- Obudził nas potężny huk. To była bardzo szybka pobudka. Patrzymy, a na naszym ogrodzeniu "siedzi" audi. To ponowna taka sytuacja, w grudniu na naszym ogrodzeniu zatrzymała się cysterna - 21 ton, na szczęcie nie była pełna. W tamtym przypadku zawiniła pogoda, było bardzo ślisko, a ulica nie była wtedy sypana. W tym przypadku wina leży wyłącznie po kierowcy, wygrała brawura i pijaństwo - relacjonował pan Stefan. Jak ocenił, kierowca musiał jechać za szybko. - Nasz dom uratował wysoki krawężnik, który zatrzymał pojazd właśnie na ogrodzeniu. Gdyby nie to, spokojnie mógł przebić się przez ścianę budynku, wprost do naszej sypialni - dodał.
Nasz czytelnik wyszedł do kierowcy, by sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. - Podeszliśmy do kierowcy tego auta. Czuć było od niego woń alkoholu. Od razu zapytałem go, co zrobił i czy nic mu się nie stało. Zaczął mamrotać, że w samochodzie miał kota i go nie ma. W amoku zaczął przeszukiwać auto, szukał tego kota - opowiadał pan Stefan.
Kierowca zapytał o prysznic. "Osłupiałem"
Kiedy właściciel posesji wyszedł po telefon, kierowca zniknął. - Nie było mnie dosłownie chwilę. Jak wróciłem, to go już nie było. Zostawił auto w moim ogrodzeniu i sobie poszedł. Obok nas, może 200 metrów dalej, jest hotel. Pomyślałem, że pewnie tam poszedł - relacjonował.
Kiedy nasz czytelnik ruszył w kierunku hotelu, faktycznie spotkał kierowcę. - Nagle pojawił się - cały mokry. Zapytałem ponownie, co się stało. Odpowiedział, że przewrócił się i wpadł do rowu. W okolicy nie ma rowów, otoczeni jesteśmy przez stawy. Dałem mu znać, że nie wpadł do rowu, tylko do stawu i mógł utonąć. Zbył mnie. Powiedział, że zrobił to dla kota, który mógł tam być - dodał pan Stefan.
- Chwilę później zapytał mnie, czy może skorzystać z mojego prysznica, chciał zmyć z siebie brudną wodę i się osuszyć. Osłupiałem. Oczywiście odmówiłem. Do teraz, jak przypominam sobie ten moment, rośnie we mnie złość. Co ten człowiek sobie myślał? Finalnie osuszył się w hotelu. Później przyjechała policja, cała akcja skończyła się około siódmej rano - podsumował.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Stefan