Minął rok odkąd rozpoczęła się inwazja zbrojna Rosji na Ukrainę. W Centrum Pomocy Humanitarnej PTAK w podwarszawskim Nadarzynie przebywa wciąż prawie tysiąc uchodźców, którzy uciekli przed wojną. Rok temu było ich tutaj dziesięciokrotnie więcej. Wolontariusze nie ukrywają, że zostali głównie najsłabsi, którzy nawet we własnym kraju, ledwie dawali sobie radę.
Karinoczka ma 26 lat, ale wygląda na 12. Podryguje uczepiona inwalidzkiego wózka, gdy jej mama, która na tym wózku wylądowała przez cukrzycę, manewruje między stojącymi na hali polowymi łóżkami. Mama sunie z trudem, Karinoczka wiruje w takt niesłyszalnej dla innych melodii, a wraz z nią wszystkie jej nieposłuszne chromosomy (młoda kobieta ma zespół Downa).
- Bida z nas dwóch taka - mówi mama Karinoczki - że się ludzie litują. Gdy pojechały do Warszawy załatwiać grupę inwalidzką dla dziewczyny, pomyliły ulice i urzędy. Ale pani, która tam była, zupełnie obca, wszystko rzuciła, by im pomóc. Pokierowała, wytłumaczyła.
- Jeszcze sto złotych na drogę dała - płacze z wdzięczności mama Karinoczki. Pytana o to, co w przyszłości zalewa się innymi już, smutnymi łzami. - A kto to wie, wracać nie ma dokąd. Wojna zabrała nam wszystko.
Połowa osób w ośrodku to dzieci
W Centrum Pomocy Humanitarnej PTAK w Nadarzynie przebywa teraz niespełna tysiąc uchodźców. 90 procent mniej niż rok temu. Tu, w Nadarzynie są zaopiekowani. Nakarmieni. - Trzy razy dziennie jest jedzenie. I owoce, i słodycze nawet - opowiada pani Ala z Chersonia). Pod opieką lekarską.
- Połowa rezydentów to dzieci, dla nich prowadzimy zajęcia przedszkolne i szkolne - mówi Jacek Weigl ze szkoły "Daniel", która od niemal roku działa na terenie centrum. Oddzielnie dla dzieci romskich, często z zaległościami w nauce, a oddzielnie dla ukraińskich, przede wszystkim z okolic Charkowa i Ługańska.
Jak mówi, nie nauka jest największym problemem, a traumy. - Nie tylko te związane z działaniami wojskowymi, bombardowaniami, ale także ze śmiercią najbliższych. Mamy sporo dzieci, które straciły ojców na froncie. Niektóre o tym wiedzą, innym mamy nie mówią - opowiada.
Te matki - jak tłumaczy - są często w głębokiej żałobie. Są takie, które jakoś funkcjonują, starają się, ale nie brakuje i takich, które siły nie mają zwlec się z łóżka.
Wolontariuszka: zostali głównie najsłabsi
- To są głębokie traumy, żałoba na różnych etapach - mówi pochodząca z obwodu ługańskiego psycholożka Anna zatrudniona jako terapeutyczne wsparcie dla uchodźców. W Ukrainie pracowała w szkole, mierzyć się musiała z trudnościami w nauce i z dojrzewaniem, tutaj próbuje pomóc dorosłym i dzieciom, osobom z dysfunkcjami, czasami z demencją.
Ponad 70-letnia Maria jest ukraińską Węgierką z Mukaczewa na Zakarpaciu. Tam, gdzie - jak mówi - najlepsze na Ukrainie owoce i krajobrazy piękne. Maria opowiada, że "doczki" z zięciami wciąż tam mieszkają. Tylko ona tutaj. Greg, przystojny i postawny, długo i pięknie mówi, dlaczego w Polsce jest wspaniale, a na Ukrainie... "oni tam rządzą" - wskazuje trzymaną w ręku maskotkę. Na metce ma napisane: "cyborg".
Wolontariuszka tłumaczy, że troszkę inaczej hale centrum humanitarnego wyglądają w środku dnia, gdy wolno je odwiedzać dziennikarzom, a inaczej wieczorami czy w weekendy. Wtedy wracają ci, którzy pracują na zewnątrz. Im przysługują oddzielne, zamykane na klucz pokoiki. Teraz, nawet jeśli ktoś tam jest, odsypia nocną zmianę. - Ale zasadniczo, zostali głównie najsłabsi. Ci, którzy i bez wojny, nawet we własnym kraju, ledwie dawali sobie radę - tłumaczy.
Pełnomocnik rządu ds. uchodźców Paweł Szefernaker mówi, że specyfika Nadarzyna jest mu znana. I opinię wolontariuszy zasadniczo podziela. - We współpracy z PCK i międzynarodowym Czerwonym krzyżem wdrażamy program pomocy, który przynajmniej część osób pozwoli przenieść do chronionych mieszkań - przekazał.
Tkwią z widokiem na łóżko sąsiada
Na razie całkiem sporą część hali wydzielono, by oddzielnie i spokojnie mogły tam mieszkać osoby poruszające się na wózkach lub z inną dużą niepełnosprawnością.
- Niczego nam nie trzeba, wszystko mamy - mówi Nikołaj, który do Polski przyjechał drugi raz w życiu. Kiedyś jako żołnierz, młody i wysportowany, a teraz jako rencista, który - jak mówi - ledwie łazi. - Dlatego jak by był jakiś autobus, który by ludzi zawiózł, choćby pod Pałac Kultury, ale żeby kawałek świata zobaczyć - prosi. I przypomina, że oni tu już przecież rok, non stop, z widokiem na łóżko sąsiada, przykryte niemal identycznym kraciastym kocem i na szare ściany hali. I na drogę asfaltowa, którą świat mknie do przodu. A oni tu tkwią.
Prawnicy, którzy pro bono pracują w Nadarzynie udzielili już tu 1700 porad. Główny kłopot teraz to osoby, które na kilka dni, na święta na przykład wyjechały na Ukrainę i system nie odnotował ich powrotu. System bywa zawodny. Trzeba pisać odwołania.
- Dyżurujemy w różnych centrach pomocowych. Tylko, że w tych ulokowanych w centrum Warszawy kolega pomaga uchodźcom w zakładaniu własnych biznesów, a ja pocieszam starszą panią, która tutaj przyjechała z wnuczką. Dziewczyna nie chce chodzić do szkoły, a babcia boi się, że do więzienia pójdzie - mówi dyżurny Michał Plich.
Wiceminister: nikt nie zostanie bez dachu nad głową
W kącie hali, gdzie można naładować telefony i napić się kawy, problemem numer jeden jest wprowadzona po zmianie przepisów partycypacja uchodźców w kosztach utrzymania. Wychudzona Weronika pokazuje swoją chorą nogę. - Stawu nie ma w kolanie. Operować mnie mają, nawet w prywatnej klinice, ale czekać muszę. Potem rehabilitacja. Jak ja mam płacić, z czego. Co ze mną będzie? Wyrzucą? - pyta Weronika.
Wiceminister Paweł Szefernaker zapewnia, że nikt bez dachu nad głową nie zostanie. - Gwarantuję - podkreśla.
W kolejce ustawia się Zina, dwudziestoletnia Romka. Żeby wywiadu udzielać usta starannie umalowało szminką.
- Chciałam powiedzieć, że pracy potrzebuje. Najlepiej na pakowalni - oświadcza Zina. Dodaje, że dla jej całej familii, siedmiu dorosłych, którzy niedługo będą musieli dopłacać do pobytu w Nadarzynie. Wszyscy zdrowi, nikt dzieci nie ma. Nie dostają żadnych świadczeń. Dłuższą chwilę trwa ustalanie, dlaczego przez ten rok pracy się znaleźć nie udało, dla nikogo z nich. - Bo my niegramotni - rozkłada ręce Zina.
Centrum Pomocy Humanitarnej PTAK to największy w Europie punkt pomocy uchodźcom z Ukrainy, który powstał w centrum targowo-kongresowym Ptak Warsaw Expo. Ośrodek dysponuje powierzchnią 150 000 metrów kwadratowych i jest zdolny do jednorazowego przyjęcia 20 000 potrzebujących. Pod dachem ośrodka schronienie dostają uciekinierzy z objętej wojną Ukrainy. Na miejscu - jak deklaruje firma prowadząca - otrzymują oni niezbędną pomoc medyczną, tymczasowy nocleg, wyżywienie, podstawowe artykuły higieniczne oraz pomoc psychologiczną.
Źródło: PAP