W sobotę w Parku Szczęśliwickim na Ochocie doszło do tragicznego wypadku - 12-latek zjeżdżał z górki i uderzył w ławkę. Zmarł w szpitalu. Tragedia rozegrała się w parku od strony ulicy Włodarzewskiej. Dziś w tym miejscu stoją znicze.
Kiedy nasz reporter pojechał w niedzielę na miejsce wypadku, był świadkiem kolejnego – na jego oczach kilkuletnia dziewczynka uderzyła głową w metalową latarnię znajdującą się nieopodal ławki, w którą w sobotę wjechał 12-latek. Interweniowało pogotowie. Nasz reporter oceniał, że w niedzielę po południu na górce znajdowało się bardzo dużo dzieci.
Połamane sanki
W poniedziałek rano na miejsce znowu wysłaliśmy reportera tvnwarszawa.pl. W całym parku zauważył tylko dwoje dzieci na sankach, choć śladów po weekendowym oblężeniu nie brakowało. Jak relacjonował, w okolicy leżały fragmenty połamanych sanek. - W parku najwyraźniej zjeżdża się wszędzie. Trudno o jakikolwiek pochyły fragment terenu, na którym nie widać śladu po sankach. Widać je nawet na niewielka pagórkach – opisywał reporter tvnwarszawa.pl Mateusz Szmelter.
Na terenie parku nie ma miejsca wyznaczonego do jazdy na sankach. Jest stok narciarski Aktywnej Warszawy, ale ten od grudnia jest wyłączony ze względu na rządowe obostrzenia związane z pandemią. Poza tym tam na sankach się nie zjeżdża. Takim nieoficjalnym punktem, gdzie od lat kierują się chętni na taką zabawę, jest równoległy do Górki Szczęśliwickiej stok, który znajduje się tuż za jej płotem. Zdaniem naszego reportera to miejsce wygląda na nieco bezpieczniejsze do jazdy na sankach. - Co prawda, nie jest tu idealnie bezpiecznie, bo górka jest bardzo wysoka, ale na pewno jest dużo lepiej pod tym względem niż w innych miejscach w parku. U podnóża góry jest długi, płaski teren, gdzie można wyhamować po zjeździe. Na dole nie stoją żadne ławki, kosze ani inne elementy małej architektury, ale na samym końcu rosną krzewy i drzewa i widać po śladach, że niektórzy dojeżdżają tak daleko – relacjonował Szmelter.
Stroma górka z betonowymi elementami u podnóża
Najbardziej niebezpiecznie jest jednak od strony Włodarzewskiej, czyli tam, gdzie doszło do śmiertelnego w skutkach wypadku. Zauważyli to nasi reporterzy, wiedzą o tym urzędnicy. - Zjazd tutaj jest dość krótki, ale bardzo stromy. Dół pagórka okala zaś chodnik, więc nie ma gdzie wyhamować. Stoją tu latarnie, ławki, kosze na śmieci, drzewa, a nieco dalej jest ceglane ogrodzenie otaczające kościół. Zdecydowanie tu jest bardziej niebezpiecznie, niż na tamtym stoku równoległym do Górki Szczęśliwickiej – oceniał Szmelter.
Podobnie o tym miejscu wypowiada się rzeczniczka ochockiego urzędu Monika Beuth-Lutyk: - Ponieważ jest niebezpiecznie, to od strony Włodarzewskiej nie powinno się jeździć na sankach, bo jest stromo i nie ma miejsca, żeby wyhamować – jest chodnik, a potem drewniano-ceglany płot kościoła, więc w niego też można uderzyć. Ten stok ma też duże nachylenie, możliwe, że jedno z najwyższych wzniesień w całym parku, więc sanki nabierają dużej szybkości.
Zabiorą ławki i kosze
Ochoccy urzędnicy są wstrząśnięci wypadkiem i zapewniają, że zastanawiają się, co zrobić, aby nie doszło do kolejnych. Dzielnica ma już kilka pomysłów, jak uporządkować park od strony Włodarzewskiej. - Na pewno zabierzemy stamtąd te ławki i kosze, ale nie chcemy stwarzać tym poczucia, że przez to, że ich tam nie ma, będzie tak bezpieczniej. Nie będzie. Płotu czy latarni przecież nie rozbierzemy – zwraca uwagę Beuth-Lutyk w rozmowie z tvnwarszawa.pl.
- Jesteśmy na etapie rozważań, czy nie umieścić tam siatki takiej jak na stokach. Wtedy to miejsce, na którym nic nie ma i to prowokuje do zjeżdżania, byłoby wygrodzone. To jednak rozwiązanie tylko tymczasowe, na czas zimy, więc musimy działać szybko i zdobyć taką siatkę. Bardziej długofalowo myślimy o tym, żeby posadzić tam jakieś krzewy i uniemożliwiać tym samym jazdę na sankach. Wciąż jednak ta przestrzeń byłaby dostępna dla mieszkańców, którzy przychodzą tam latem posiedzieć na kocach – mówi rzeczniczka. Zapewnia również, że dzielnica analizuje wszystkie ewentualne rozwiązania w kontakcie z policją.
Jak zaznacza, dzielnica rozważa również ustawienie w parku od strony Włodarzewskiej tablicy informującej o zakazie zjazdu na sankach w tym miejscu.
Jak zwraca uwagę nasza rozmówczyni, nie jest rozwiązaniem pozbywanie się wszystkich ławek dookoła górki, ponieważ tych domagają się sami mieszkańcy. Zauważa również, że tych w pełni bezpiecznych miejsc do zjeżdżania na sankach na Ochocie czy ogólnie w Warszawie, jest niewiele, z racji tego, że mieszkańcy chcą, aby wszelkie puste miejsca były zagospodarowywane. - Jak jest pusto, to wszyscy zaczynają myśleć, co można zrobić, żeby tę przestrzeń wypełnić – a może wybudować boisko, a może postawić ławki lub posadzić zieleń i w efekcie takie miejsca znikają. Na to nakłada się fakt, że obecnie śnieg pada zimą dość rzadko, więc nie mamy wielu okazji, aby korzystać z tych górek na przykład zjeżdżając na sankach – zauważa.
Przy okazji apeluje, żeby zachować zdrowy rozsądek. - Chcemy dotrzeć z takim komunikatem do szkół i w ten sposób zaapelować o rozwagę wśród najmłodszych – zapowiada.
Pacjenci na SOR-ach
Sprawdziliśmy również, jak wyglądają statystyki w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym w Szpitalu Dziecięcym przy Niekłańskiej. - W sobotę mieliśmy 99 pacjentów, z czego 40 chirurgicznych z urazami typu zwichnięcia, złamania i tym podobne. W niedzielę małych pacjentów było więcej, bo 119, z czego 70 chirurgicznych. Dla porównania, średnio w ubiegłym tygodniu mieliśmy około 70 pacjentów dziennie – podaje rzecznik placówki Mariusz Mazurek.
- Tych zgłoszeń jest dwa czy trzy razy więcej niż wtedy, gdy było sucho i nie było śniegu, bo jednak jak on spadnie, to robi się ślisko i ryzyko zwichnięć i złamań jest zdecydowanie większe. Jednak wciąż nie są to liczby zatrważające, bo od początku pandemii tych zgłoszeń jest nieporównywane mniej – wcześniej 119 pacjentów dziennie było normą. Gdyby nie było obostrzeń, to tych zgłoszeń moglibyśmy mieć nawet około 190. Teraz dzieci mają mniej "okazji", żeby doznać jakiegoś urazu – przekonuje Mazurek.
Nie otrzymaliśmy jeszcze oficjalnych statystyk z drugiego stołecznego SOR-u, który przyjmuje dzieci, czyli Dziecięcego Szpitala Klinicznego Uniwersyteckiego Centrum Medycznego przy ulicy Żwirki i Wigury.
O takie dane poprosiliśmy również kilka innych szpitali, które prowadzą SOR-y dla dorosłych. Tam dużych wzrostów w liczbie pacjentów nie widać. Rzecznik Szpitala Bródnowskiego przekazał, że w sobotę i niedzielę na tym SOR-ze pojawiło się 17 osób, których trudności zdrowotne były ściśle związane z pogodą. - To wcale nie tak dużo, choć ogólnie odnotowujemy obecnie wzrost skręceń i złamań o około 35 procent niż zazwyczaj. Z naszych doświadczeń wynika, że śnieg i lód oznacza więcej tego typu zdarzeń, ale jeśli do tego jest wysoki mróz, to mniej osób wychodzi z domu, szczególnie starszych. Zatem ten wzrost nie jest taki jak to bywa przy temperaturach na poziomie minus trzy czy minus pięć stopni Celsjusza – wyjaśnia Gołaszewski.
Mamy również dane ze Szpitala Czerniakowskiego, ale z trzech dni: piątku, soboty i niedzieli. - W te dni mieliśmy 10 pacjentów, którzy wymagali zaopatrzenia przez ortopedów. Większość z nich doznała urazu w wyniku poślizgnięcia czy przywrócenia – mówi rzecznik placówki. Zastrzega jednak, że szpital dopiero wznowił część działalności po tym, jak został przekształcony na covidowy, więc trudno porównać te liczby do innych dni.
Zwiększonej liczby pacjentów na SOR-ze nie zaobserwowano też w Szpitalu Bielańskim.
Autorka/Autor: mp/ran
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Mateusz Szmelter / tvnwarszawa.pl