Mokotowski sąd rejonowy skazał Sławomira O. za umyślne rozjechanie psa. Świadkowie mówili zgodnie, że mężczyzna nie zatrzymał samochodu, choć musiał widzieć cocker spaniela. Potrącił go i odjechał. W czwartek usłyszał wyrok roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Musi także wpłacić na rzecz pokrzywdzonego i fundacji ratującej zwierzęta po 10 tysięcy złotych.
Skrzyżowanie ulicy Zięby i Mewy na Ursynowie. 19 sierpnia 2022 roku pogoda dopisywała. Właściciel ośmioletniego, rudego cocker spaniela angielskiego spotkał na spacerze dwie sąsiadki z psami. Znajdowali się w pobliżu polnej drogi, gdzie czworonogi mogą biegać luzem. Wokół jest też dużo zieleni, w pobliżu znajduje się plac zabaw. Cztery psy zaczęły się obwąchiwać, były do siebie łagodnie nastawione. Właściciele zwierząt usłyszeli, że szutrową drogą jedzie peugeot. Dwie właścicielki zabrały trzy psy z drogi. Został na niej tylko ośmioletni cocker spaniel.
Według relacji świadków, kierujący peugeotem widział psa, jednak przyspieszył i umyślnie go potrącił. Po krótkiej i nerwowej wymianie zdań z właścicielem czworonoga, odjechał z miejsca, nie czekając na przyjazd policji. Pies został przewieziony do kliniki weterynaryjnej, jednak jego obrażenia były zbyt rozległe. Jego życia nie udało się uratować. Policja wkrótce dotarła do kierowcy peugeota - 62-letniego Sławomira O. Mężczyzna usłyszał zarzut popełnienia przestępstwa na podstawie Ustawy o ochronie zwierząt. Sprawą zajęła się Prokuratura Rejonowa Warszawa-Ursynów, która skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko mężczyźnie.
Prokuratura wniosła o ukaranie Sławomira O. za to, że "dokonał umyślnego potrącenia psa rasy cocker spaniel angielski, w wyniku czego nastąpiła śmierć zwierzęcia". To czyn z artykułu 35 ustęp 1, punkt 1 Ustawy o ochronie zwierząt ("Kto zabija, uśmierca zwierzę albo dokonuje uboju zwierzęcia (...) podlega karze pozbawienia wolności do lat 3").
Sprawca: Nie chciałem przejeżdżać, ale stało się. Przejechałem
W czwartek w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa w Warszawie oskarżony stanął przed sądem. Przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień.
- Faktem jest, że przejechałem psa, nie chciałem przejeżdżać, ale stało się. Przejechałem - powiedział przed sądem O. - Sam miałem tam, na tej ulicy Mewy, trzy psy przez wiele lat. Zrobiłem to niechcący. Gdybym wiedział, że tam jest pies pana pokrzywdzonego, to na pewno bym nie przejechał (...) jest mi przykro, sam się z tym źle czułem przez wiele dni - dodał.
Oskarżony wnioskował o karę dla siebie: 100 stawek dziennych po 20 złotych oraz 1500 złotych wpłaty na rzecz Schroniska na Paluchu. Pokrzywdzony, zapytany o to, czy zgadza się na taką karę, odpowiedział: - Doceniam to, że przyznał się pan do winy, ale uważam, że kara jest zbyt niska w stosunku do tego czynu.
Również sąd nie przychylił się do wniosku O. - Proponowana kara jest nieadekwatna do treści zarzutu - oceniła sędzia Agnieszka Jaźwińska.
Przed sądem zeznawało troje świadków: właściciel psa, który występował również w charakterze pokrzywdzonego, oraz dwie kobiety, które widziały zdarzenie.
Właściciel psa: próbowałem się dowiedzieć, dlaczego to zrobił
Właściciel psa z trudem opisywał, co się stało. Nie był w stanie ukryć łez. Jak opisał, gdy sprzątał odchody po swoim psie i szedł w kierunku kosza, odwrócił się i zobaczył, że z ulicy Mewy w ulicę Zięby skręca samochód. - Ten samochód poruszał się dość szybko. Zwolnił widząc, że dwie panie próbują złapać swoje psy. Po czym, kiedy tylko mój pies został na środku tej drogi, przyspieszył i przejechał mojego psa. Najpierw jednym, potem drugim kołem, co było bez wątpienia odczuwalne - ocenił.
Dodał, że próbował zatrzymać samochód, przyznał, że kopnął w niego. - Kierowca wysiadł, spojrzał mi głęboko w oczy, po czym zaczął zmierzać w moim kierunku. Próbowałem się dowiedzieć, dlaczego to zrobił, jak mógł przejechać mojego psa. Wydawał się agresywny (...) wsiadł do samochodu i odjechał z miejsca zdarzenia - opisywał dalej. - Moim zdaniem był świadomy tego, że przejechał tego psa. Jednak nie udzielił pomocy oraz nie chciał przyznać się - wskazał.
- Dlaczego pies był bez smyczy? - dopytywał oskarżony. - Jest obowiązek wychodzenia z psem na smyczy - zauważył.
Sąd uchylił pytanie oskarżonego, jako "pozostające bez znaczenia w świetle zarzutów".
Świadek: ewidentnie usłyszałam dźwięk dodania gazu
Sąd przesłuchał następnie dwie kobiety w charakterze świadków.
Jak opowiadała pierwsza, która wówczas na ulicy Zięby spacerowała ze swoim psem. Przekonywała, że w tym miejscu "psy puszczane są luzem i nikomu nie przeszkadzają". Z jej relacji wynikało, że zabrała swojego czworonoga, gdy usłyszała, że jedzie samochód. Jak mówiła, po potrąceniu cocker spaniela "sprawca wypadku zaczął nacierać na pana". - Wydawało się, że zaraz dojdzie do rękoczynów ze strony sprawcy. Pan nie zainteresował się psem. Nie pytał, czy trzeba pomóc i odjechał - opisała. Oceniła, że musiał widzieć zwierzę, bo nie było tak, że "ten pies wyskoczył na drogę".
Z opisu drugiej zeznającej kobiety wynikało, że w porę zdążyła złapać swoje dwa psy, gdy nadjeżdżał kierowca peugeota. Gdy się jednak odwróciła, zobaczyła "jak samochód przejeżdża przednim i później tylnym kołem" po cocker spanielu. - Skupiłam się na psie, który piszczał - opisała.
Także ona zauważyła też, że gdy kierowca wysiadł, zaczął "napierać klatą na właściciela psa". Następnie odjechał.
Sąd dopytywał o odległość od zakrętu do miejsca, w którym stali. - Jako kierowca uważam, że (było to - red.) wystarczająco dużo, żeby zwolnić i się zatrzymać - odpowiedziała druga kobieta. I podkreśliła: - Ewidentnie usłyszałam dźwięk dodania gazu na szutrowej drodze - mówiła.
Sąd: świadkowie zgodni, pan tego psa rozjechał świadomie
Później głos zabrał znowu oskarżony. Tłumaczył się: - Co do swojego zachowania, mam wykoszoną trawę przed swoją działką. Jest to ulubione zajęcie ludzi wychodzących z psami, które się tam załatwiają. Każde zwrócenie uwagi powoduje agresję tych ludzi.
Stwierdził też, że po drodze szutrowej "nie da się jechać szybko, ponieważ jest ona dziurawa, wyboista". - W związku z tym prędkości są minimalne - mówił.
- To była moja wina podstawowa, że odjechałem, powinienem zostać - przyznał O. Tłumaczył też, że musiał "pilnie jechać". Gdy sąd zapytał, czy miał konflikt ze świadkami, zaprzeczył. - To dlaczego trzy osoby twierdzą inaczej? - dopytywała sędzia. - Nie wiem - odpowiedział oskarżony, rozkładając ręce.
Sąd uznał Sławomira O. za winnego. Skazał go na karę roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata. Skazany będzie musiał też zapłacić 10 tysięcy złotych na rzecz pokrzywdzonego i kolejne 10 tysięcy złotych na rzecz stowarzyszenia Płońskie Bezdomniaki. Oprócz tego poniesie także koszty sądowe - ponad trzy tysiące złotych.
Sędzia Agnieszka Jaźwińska podkreśliła, że zeznania świadków były zgodne. - Wszyscy mówili praktycznie to samo i wszyscy byli przekonani, że pan tego psa rozjechał świadomie. Sąd dał wiarę tym świadkom, nie zaś wersji przedstawionej przez pana - uzasadniała wyrok.
- Wyrok uważam za sprawiedliwy - ocenił po rozprawie właściciel psa.
Wyrok jest nieprawomocny.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Katarzyna Kędra, tvnwarszawa.pl