Dreamliner, który we wtorek wylądował w asyście strażaków miał problemy już wcześniej. Usterka była wykryta w Budapeszcie, ale maszyna została dopuszczona do dwóch lotów. Po wylądowaniu w Warszawie zajęli się nią technicy.
Awaryjne lądowanie dreamlinera na Lotnisku Chopina miało miejsce 4 stycznia o godzinie 14.30. Jak informowaliśmy, na pokładzie znajdowało się około 180 osób. Nikomu nic się nie stało. Strażacy zapewniali, że wszyscy zostali bezpiecznie przewiezieni do terminala. Powodem awaryjnego lądowania miał być wyczuwalny zapach spalenizny. Biuro prasowe PLL LOT potwierdziło wówczas, że podczas zniżania do lądowania załoga wyczuła zapach spalenizny, została przeprowadzona inspekcja pokładu, ale nie odnotowano zadymienia. Stąd też - jak tłumaczono - lądowanie odbyło się w trybie standardowym.
Pasażerowie, którzy pod koniec grudnia, konkretnie tym samym samolotem wracali z Dominikany do Poznania zgłosili się do naszej redakcji, twierdząc, że podczas lotu było czuć spaleniznę. Jak ustalił reporter TVN24 Artur Molęda, nawet kapitan miał opuścić kokpit i przejść się kabiną pasażerską, by sprawdzić, czy na pewno wszystko jest w porządku. - Potwierdzenie to otrzymałem we władzach Polskich Linii Lotniczych LOT, ale usłyszałem także, że nic niepokojącego po przeglądzie technicznym nie stwierdzono. Z kolei dzień przed lądowaniem na Okęciu, w Budapeszcie był ten lotowski Boeing. Wtedy też stwierdzono awarię okna od strony pasażera. To okno elektrofotochromatyczne, sami przyciemniamy sobie tę szybę - wyjaśnił reporter.
Według relacji osób, które leciały z Seulu do Warszawy wynika, że spalenizną było czuć bardzo mocno, a po wylądowaniu widać było dopiero, co stało się z oknem.
O sprawę reporter szczegółowo zapytał PLL LOT. Poprosił też o wskazanie, czy - jak dowiedział się wcześniej - awaria samolotu została zgłoszona jeszcze 3 stycznia w Budapeszcie oraz o lot z 26 grudnia z Dominikany do Poznania, podczas którego również miało dojść do podobnej sytuacji.
Usterka była zgłoszona dzień wcześniej
"Potwierdzamy że usterka została zgłoszona 3 stycznia w Budapeszcie. Przy czym nie była to awaria samolotu, a jedynie usterka ściemniania pojedynczego modułu indywidualnego okna pasażerskiego – nie jest to element okna mający wpływ na bezpieczeństwo" - przekazał w odpowiedzi Krzysztof Moczulski, rzecznik prasowy LOT. Dodał, że zgodnie z zatwierdzonymi procedurami istnieje możliwość zastosowania tzw. "MEL" (Minimum Equipment List), zatwierdzonego przez producenta oraz nadzór lotniczy, dzięki czemu samolot może bezpiecznie wykonywać operacje. "Dopuszczenie w tym konkretnym przypadku może wynosić maksymalnie na 120 dni, natomiast moduł ściemniania został wymieniony dzisiaj (05.01.2022)" - wskazał rzecznik.
Zapach spalenizny także w czasie lotu z Dominikany do Poznania
Potwierdził też, że w tym samym egzemplarzu samolotu załoga odnotowała podczas rejsu z Dominkany 26 grudnia 2021 zapach spalenizny w kabinie. "Zostało to odnotowane, oraz sprawdzone zgodnie z zatwierdzoną procedurą AMM (wytyczne producenta dotyczące analizy usterek i ich usuwania) na wypadek właśnie takiej sytuacji. Po inspekcji nie znaleziono usterek bądź uszkodzeń, wszystkie instalacje były sprawne, wykonano wszelkie niezbędne testy aby potwierdzić sprawność samolotu" - podkreślił dalej Moczuslki. I podsumował: "Jednocześnie informujemy że nieprawdą jest, że doszło do zwarcia instalacji okna podczas rejsu LO98 z Seulu do Warszawy. "Sama natomiast usterka nie jest czymś nietypowym – występuje w przypadku uszkodzenia mechanicznego – np. uderzenia pasażera łokciem" - dodał.
Rzecznik dopytywany przez reportera TVN24, co wydarzyło się w czasie rejsu z 4 stycznia i co było przyczyną awarii i czy w oknie pojawił się ogień, odpowiedział: "Podczas rejsu doszło do usterki jednego z komponentów systemu klimatyzacji, co może objawiać się obecnością zapachu spalenizny, o czym również wspomina dokumentacja techniczna producenta. Nie było żadnego ognia czy płomieni".
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24