- Przyjedźcie i zobaczcie, obok jakiej bomby ekologicznej mieszkamy. Smród nie do wytrzymania – zaalarmowali redakcję tvnwarszawa.pl mieszkańcy Choszczówki.
10-krotne przekroczenie norm
Problemy zaczęły się pod koniec lutego. - Zadziałały zabezpieczenia systemu monitoringu emisji spalin w stacji termicznej utylizacji osadów ściekowych. Spalarnia została automatycznie wyłączona na skutek wykrycia przekroczeń poziomu substancji szkodliwych w osadach - przyznaje Roman Bugaj, rzecznik Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji.
Chodzi o osady powstające na ostatnim etapie oczyszczania ścieków. Na koniec trafiają do spalarni.
Obowiązująca norma stężenia to 2 miligramy rtęci na kilogram osadu ściekowego. W lutym czujniki wskazały, że poziom ten został przekroczony 10-krotnie, dlatego nieczystości nie mogły zostać spalone. - Musieliśmy gromadzić je awaryjnie na placu magazynowym – tłumaczy przedstawiciel MPWiK.
Mówi Roman Bugaj, rzecznik prasowy miejskich wodociągów
Rtęć wymyta przez deszcz?
Skąd w oczyszczalni wzięła się szkodliwa rtęć? Trafiła tam razem z innymi ściekami. - Substancje szkodliwe znalazły się w sieci kanalizacyjnej na skutek dokonania nieautoryzowanego zrzutu ścieków do naszej sieci. Wyniki analiz, które prowadziliśmy w naszych laboratoriach, zostały przekazane odpowiednim instytucjom zajmującym się ochroną środowiska - wyjasnia Bugaj.
- Informacje przekazane przez MPWiK sugerowały, że do zrzutu mogło dojść w okolicach dawnych zakładów Róży Luksemburg na Woli. Skontrolowaliśmy zakłady w tej okolicy i wykluczyliśmy je jako sprawców tego zanieczyszczenia - informuje Marek Gall z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. - Na tym terenie dawniej było bardzo duże stężenie rtęci. Prawdopodobnie doszło do wymycia pozostałości rtęci przez wody opadowe – dodaje.
Uciążliwy smród
Już po kilku dniach od unieruchomienia spalarni, mimo ujemnych temperatur, mieszkańcy zaczęli odczuwać dotkliwy smród.
- Sam osad wydziela dość ostry odór, dodatkowo w ramach procesu higienizacji, żeby zabić jaja pasożytów i mikroby, sypano wapno. Kiedy wapno wchodziło w reakcję z tymi osadami wytwarzał się amoniak. Niektórzy ludzie mieli duszności i ataki kaszlu – opowiada Krzysztof Cieślak ze Stowarzyszenia Nasza Choszczówka.
Z każdym dniem hałda na placu przed spalarnią rosła. Dziś zalega tam prawie 30 tysięcy ton odpadów. Ostatnia porcja została zrzucona 23 marca - tego dnia spalarnia wznowiła działanie. Mimo to, hałda nie znikła. Dlaczego?
Muszą zbadać osady
- Obecnie osady są badane. Te zawierające jaja pasożytów są mieszane z wapnem. Natomiast te, które nie mogą zostać spalone, ze względu na przekroczenie norm stężenia substancji szkodliwych, zostaną przekazane do specjalistyczych firm, które mają uprawnienia do ich utylizacji - informuje rzecznik MPWiK i dodaje, że ostatni raz do tak poważnego zanieczyszczenia ścieków doszło 20 lat temu.
Zanim odpady zostaną odebrane, minie co najmniej kilka tygodni, ponieważ firma, która zajmie się utylizacją, musi zostać wyłoniona w przetargu. We wtorek po południu mają zostać otwarte koperty z ofertami. Dopiero po ich analizie, może zostać podpisana umowa.
Monitoring albo do Komisj Europejskiej
Mieszkańcy boją się o swoje zdrowie. Dlatego zażądali spotkania z przedstawicielami wodociągów. Odbędzie się ono w środę w sali gimnastycznej gimnazjum w Choszczówce.
Sąsiedzi Czajki domagają się także społecznego monitoringu stężenia szkodliwych substancji. Wodociągowcy nie wykluczają, że takie informacje będą publikowane na stronie internetowej spółki. Kiedy? Tego nie są w stanie określić.
Mieszkańcy ostrzegają, że jeśli ich propozycja nie zostanie szybko zaakceptowana, będą interweniować u przedstawicieli Komisji Europejskiej (rozbudowa oczyszczalni była dofinansowana z funduszy unijnych).
- Mamy dobre kontakty z przedstawicielami technicznymi Komisji Europejskiej. Oni wiele razy wizytowali ten obiekt w trakcie budowy. Poprosimy ich o interwencję, jeśli nie będzie zgody na monitoring społeczny – zapowiada Krzysztof Cieślak.
Bartłomiej Frymus – b.frymus@tvn.pl /b