- Był wielki huk, wybuch, jak bomba. A potem ogromny krzyk, pisk niesamowity. Dobiegliśmy i nie wiadomo, za co się zabrać, kogo pierwszego ratować, co robić – mówi Zbigniew, świadek wypadku.
Do wypadku doszło w piątek przed południem w miejscowości Tenczyn, na trasie z Krakowa do Zakopanego. W wypadku uczestniczyły trzy pojazdy - autokar, którym podróżowali uczniowie z warszawskiej szkoły podstawowej, samochód ciężarowy oraz osobowy.
"Krzyk i pisk"
- Był wielki huk, wybuch, jak bomba. A potem ogromny krzyk, pisk niesamowity. Dobiegliśmy i nie wiadomo, za co się zabrać, kogo pierwszego ratować, co robić – mówi Zbigniew, świadek wypadku.Policja i prokuratura sprawdzają, jaki dokładnie był przebieg zdarzenia.- Z Zakopanego w kierunku Krakowa jechał samochód osobowy, zanim jechał autokar z dziećmi. Z naprzeciwka nadjechał samochód ciężarowy. Doszło do zderzenia bocznego samochodu z naczepą ciężarówki. W wyniku tego zderzenia, samochód ciężarowy zjechał na przeciwny pas ruchu zderzając się czołowo z autobusem. W najcięższym stanie było cztery osoby, w tym dziecko i opiekun wycieczki – mówi mł. insp. Sebastian Gleń z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie.W wyniku wypadku rannych zostało prawie pięćdziesiąt osób. Większość to wracający z zielonej szkoły uczniowie siódmej klasy jednej ze stołecznych szkół.- Odebrałam telefon od mojej córki. Bardzo płakała, nie mogłam jej zrozumieć. Słyszałam w słuchawce ten płacz dzieci i ich przeraźliwy krzyk. Córka powiedziała mi, że mieli wypadek, czołowo zderzyli się z tirem. To była najgorsza chwila – mówi Agnieszka Borycka, matka jednej z poszkodowanych uczennic.
Zorganizowana akcja ratunkowa
Na miejscu przez długie godziny pracowało osiemnaście zastępów straży pożarnej, jednostki policyjne z całego województwa, osiem zespołów ratownictwa medycznego, cztery śmigłowce lotniczego pogotowia ratunkowego oraz helikopter wojskowy.
- Cudem nikt nie zginął w tym wypadku. Dzieci pomagały sobie nawzajem, budzili się, mówili do siebie, tak jak instruowali ich lekarze – mówi Magdalena Janowska, wychowawczyni, która wraz z grupą młodszych dzieci jechała busem za autokarem.Najwięcej obrażeń odniósł kierowca ciężarówki, który w stanie ciężkim przebywa na oddziale ortopedii w szpitalu w Nowym Targu. Ma wstrząśnienie mózgu. Żyje dzięki szybkiej pomocy mieszkańców Tenczyna, którzy jeszcze przed przybyciem pierwszych służb odcięli duszący go pas.- Usłyszałam z domu, jak wielu ludzi krzyczy, wzywa pomocy. Najbardziej dramatyczny był widok kierowcy autokaru, który był przygnieciony do kierownic. Jego najtrudniej było wyciągnąć – mówi Jadwiga, świadek wypadku.- Pas bezpieczeństwa ścisnął mu się pod szyją. Już praktycznie nie oddychał. Mówił, że brak mu tlenu – dodaje inny ze świadków.
Dzieci pod opieką psychologów
Uczniowie, którzy nie odnieśli większych obrażeń zostali przewiezieni do pobliskiej szkoły. Tu od razu otoczono ich opieką psychologiczną. Po kilkoro z nich przyjechali z Warszawy rodzice. Część poszkodowanych dzieci była w takim szoku, że nie czuła obrażeń. Dopiero po chwili zaczęły się uskarżać na ból. Do szpitali w Krakowie, Nowym Targu, Limanowej, Suchej Beskidzkiej trafiło ponad trzydzieści osób.- Spytałam córki, czy coś jej się stało. Powiedziała, że uderzyła się w głowę i bardzo ją ta głowa boli, ale że obok są dzieci, które mają połamane ręce i nogi. To był straszny moment, dlatego że ona była daleko ode mnie, a ja nie mogłam się tam szybko zjawić i jej pomóc – mówi Agnieszka Borycka.Poszkodowani cały czas są pod opieką psychologów. Mimo, że z Warszawy przyjechał autokar, by zabrać ich do domu, dzieci tak bardzo bały się nim jechać, że wybrano podróż pociągiem. Po powrocie wszystkie rodziny mają stały dostęp do terapeutów.- Część z tych dzieci ma takie symptomatyczne zachowania, które świadczą o dużej traumie. Część z nich bardzo się zamknęła, nie chce w ogóle rozmawiać o wypadku. My staramy się mówić tym dzieciom i ich rodzicom, co mogą zrobić, by przeżyć to. Czasem te rany psychiczne są poważniejsze od tych fizycznych – mówi Ewa Maksymowska, terapeutka.Słowa psychologa potwierdza matka poszkodowanej w wypadku Julki.- Jak jechaliśmy do Warszawy, córka była bardzo niespokojna. W nocy krzyczała: trzymajcie się, bo spadamy. Widać, że ma koszmary – mówi Agnieszka Borycka.
ZOBACZ CAŁY MATERIAŁ NA STRONIE "UWAGA!" TVN
ran/mś