Środek nocy, koniec lipca 2022, Kobyłka pod Warszawą. Mercedesem SL500, o mocy ponad 400 koni mechanicznych, kieruje Adrian B., policjant. Jest po służbie. Obok, na fotelu pasażera, siedzi jego dobry kolega, przyjaciel, w sądzie powie: jak rodzina. Na dachu nominalnie dwuosobowego auta podróżuje jeszcze dwóch mężczyzn. Wszyscy pijani.
Wyjeżdżają na ulice Kobyłki około 00.10. Dziesięć minut później przejeżdżają przez opadające rogatki, na liczniku auta, jeżeli patrzyli, zobaczyli ponad 90 kilometrów na godzinę, dwukrotnie więcej niż mogli. Nagle kierowca stracił panowanie nad autem, uderzył w krawężnik, a następnie w słup. Mężczyźni, którzy podróżowali na dachu, zginęli na miejscu. W domach czekały żony, dzieci.
Dwaj, którzy przeżyli, uciekli.
Były już policjant za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym oraz prowadzenie pod wpływem alkoholu został skazany przez Sąd Rejonowy w Wołominie. Za kratkami miał spędzić osiem i pół roku. Sąd orzekł też dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych. Ale wyrok się nie uprawomocnił. Sprawa we wtorek trafiła do Sądu Okręgowego Warszawa-Praga.
Nie zgadzali się z wysokością kary
Apelowały wszystkie strony. Prokurator oraz pełnomocnik jednej z wdów uznali, że wyrok jest zbyt łagodny. Domagali się jego zwiększenia. Postulowali, aby za prowadzenie pod wpływem alkoholu były policjant usłyszał karę dwóch lat więzienia, za spowodowanie tragicznego wypadku - 12. Łącznie miałby spędzić za kratkami 14 lat.
Z kolei obrońca oskarżonego był zdania, że wyrok jest zbyt surowy. Wnosił o jego zmniejszenie, a konkretnie skazanie jego klienta na pięć miesięcy za to, że wsiadł po kieliszku. I na pięć lat za spowodowanie wypadku.
Obrońca: Tutaj ryzyko było. Była zabawa, był alkohol
Oskarżony nie pojawił się we wtorek na sali. W jego imieniu mówił obrońca, adwokat Dariusz Budzyński. Zaczął od przeprosin: - Przekażę głębokie ubolewanie oskarżonego za to, co się stało. Oskarżony jeszcze raz przeprasza wdowy, rodziny, swoją żonę, najbliższych. To jest tragedia wielu rodzin.
Po chwili dodał: - Jednak nie możemy tracić z pola widzenia faktu, że oskarżony znał się z osobami pokrzywdzonymi, spożywali razem alkohol, to byli przyjaciele, jeździli razem na wczasy, w góry, na andrzejki, byli bardzo dobrymi znajomymi.
Przypomniał, że mężczyźni wspólnie przygotowywali się do wesela szwagra oskarżonego. - O godzinie 24 postanowili wszyscy, że będą jechali. To nie była tylko decyzja oskarżonego. To była wspólna decyzja. Wspólnie biesiadowali, wspólnie pili alkohol, wspólnie wsiedli. Nie możemy porównać tego do sytuacji, gdzie kierowca potrąca kogoś na chodniku, na ławce. Wtedy możemy mówić, że takie osoby chciały żyć, tutaj ryzyko było. Była zabawa, był alkohol, było ryzyko - stwierdził.
Dodał, że właściciel auta, który zginął, dokładnie wiedział, jakim samochodem jedzie, ile osób mogło się w nim znajdować. - Zgodził się. Wręczył kluczyki, jego pozwolenie było, udostępnił swój samochód - zauważył mecenas Budzyński.
Obrońca przyznał, iż fakt, że Adrian B. był funkcjonariuszem policji, był obciążający. Zastrzegł jednak: - Co do kary nigdy się nie zgodzę, że ma otrzymać większą, bo jest policjantem. A gdyby to był sędzia, prokurator, adwokat? To kara będzie większa? A gdy będzie rolnik, to mniejsza? Nie, kara musi być jednakowa.
"To nie jest pirat drogowy. To było na życzenie"
Przypomniał, że żona oskarżonego, jeszcze przed ogłoszeniem wyroku w sądzie pierwszej instancji, w jego imieniu, przekazała wdowom po 50 tysięcy złotych w ramach zadośćuczynienia. - To się rzadko zdarza, ale to była jedna rodzina - powiedział.
Odkupiła też rozbity kabriolet. - Ubezpieczyciel nie wypłaciłby nawet złotówki, gdyby wiedział, że właściciel samochodu, będąc pod wpływem alkoholu, przekazał kluczyki - stwierdził obrońca.
O swoim kliencie mówił: - Jest opinia kuratora. Bardzo dobry, przykładny mąż, funkcjonariusz policji bez zastrzeżeń. Można powiedzieć: zgłupiał. Ale czy tylko on zgłupiał?
- Prędkość była przekroczona, rzeczywiście. Spanikował. Przejazdy kolejowe się zamykały i on "przygazował". Tym bardzo szybkim samochodem nie wyrobił się na zakręcie i uderzył w krawężnik - dodał obrońca. Formułował też zastrzeżenia co do oceny badania zawartości alkoholu: - Sąd rejonowy popełnił jeden kardynalny błąd (...) bowiem przyznał, że w chwili popełnienia czynu ilość alkoholu była większa niż w chwili badania.
Zapewnił, że jego klient chce naprawić szkody: - Zdaje sobie sprawę, że trzeba będzie płacić renty dzieciom, które zostały. To nie jest pirat drogowy, który zabił ludzi na przejściu. To było na życzenie. To była 24, puste ulice. Tu można było tylko sobie zrobić krzywdę i tak to się stało.
Prokurator: kara nie odzwierciedla tragicznego skutku
Mniej podczas rozprawy mówił prokurator Mariusz Ejfler. Jego zdaniem kara orzeczona przez sąd pierwszej instancji "nie jest współmierna do popełnionego czynu, nie odzwierciedla stopnia zawinienia, stopnia społecznej szkodliwości czynu, nie odzwierciedla tragicznego skutku, do jakiego doprowadziło zachowanie oskarżonego".
- Dlatego stwierdzić należy, że kara, o którą wnosi prokuratura, będzie adekwatna, będzie uwzględniała tragiczny skutek, do jakiego zachowanie oskarżonego doprowadziło - dowodził prokurator.
Przypomnijmy, że przed ogłoszeniem wyroku w Sądzie Rejonowym w Wołominie prokuratura domagała się dla byłego policjanta 16 lat więzienia.
Pełnomocnik: wdowa nie wierzy w skruchę oskarżonego
- Dzisiaj słyszymy, że pan przejeżdżając przez rogatki, które się zamykały, przegazował mercedesa, który miał ponad 400 koni, dlatego doszło "na życzenie pokrzywdzonych" do tragedii - zaczął swoją mogę pełnomocnik jednej z wdów mecenas Marcin Kołecki, odnosząc się do słów obrony.
- Zapominamy, że będąc w stanie nietrzeźwości, prowadził pojazd, który miał możliwość przewożenia dwóch osób, mając świadomość, będąc dorosłym człowiekiem, z zawodu policjantem, że przewozi cztery osoby. Zauważony przez patrol policyjny, przez swoich kolegów, postanowił uciekać przed zatrzymaniem. To nie było przypadkowe przegazowanie przed przejazdem. Uświadamiając sobie, że może być zatrzymany, wjeżdżał na zamykające się rogatki na czerwonym świetle - opisywał mecenas Kołecki.
Przypomniał zeznania świadków, którzy zapewniali, że wcześniej oskarżony jechał z prędkością 50 kilometrów na godzinę. Nie uwierzył też w skruchę oskarżonego. - Zdaniem oskarżycielki posiłkowej mają one charakter procesowy, interesu procesowego - ocenił.
Wytykał, że oskarżony zmieniał swoją relację. Przypomniał, że najpierw nie przyznał się do winy, mówił, że nie wiedział o pasażerach na dachu. - Później się przyznał, ale podtrzymywał, że nie widział kolegów na dachu. Jeżeli dzisiaj twierdzimy, że wszyscy uzgodnili przekazanie kluczyków, to wyjaśnienia oskarżonego nie są prawdziwymi, wiarygodnymi - argumentował.
Na argument o wcześniejszej niekaralności oskarżonego, na co wskazywał jego obrońca, odparł: - Jakby był karany, toby nie mógł pełnić służby.
Orzeczoną karę uznał za zbyt niską.
Sąd utrzymał wyrok. "Kara wyważona"
Kilka godzin później sędzia Aleksandra Mazurek ogłosiła wyrok. Decyzja Sądu Rejonowego w Wołominie została utrzymana w mocy.
- Analiza pisemnych motywów zaskarżonego wyroku przedstawiona przez sąd pierwszej instancji prowadzi do jednoznacznego wniosku: kara, jaką sąd rejonowy wymierzył, jest karą wyważoną, uwzględniającą wszystkie okoliczności, zarówno te obciążające, jak również okoliczności łagodzące - argumentowała sędzia.
Odniosła się również do kwestii oceny stężenia alkoholu we krwi oskarżonego w momencie zdarzenia. - Z tym sąd odwoławczy się zgodzić nie może. Sąd rejonowy dokonując opisu czynu przyjął wartości, jakie wynikały z przeprowadzonego badania oskarżonego - mówiła sędzia.
Podniosła też kwestię nawiązek: - To nie jest tak, że jeżeli sąd zasądził na rzecz oskarżycielek posiłkowych nawiązki w wysokości 40 oraz 50 tysięcy złotych, to te wartości zostały zaspokojone poprzez to, że oskarżony przekazał, przed ogłoszeniem wyroku, po 50 tysięcy, a także został odkupiony samochód. Te okoliczności, jak wynika z analizy pisemnych motywów wyroku, sąd rejonowy absolutnie wziął pod uwagę, jako okoliczność łagodzącą. Nawiązki, które zostały orzeczone w wyroku, uwzględniają tę okoliczność.
Przyznała, że pasażerowie mercedesa wiedzieli, w czym uczestniczą. - Nie ulega wątpliwości, że pasażerowie niewątpliwie przyczynili się do skutków wypadku. Byli świadomi tego, że spożywają alkoho, wspólnie z oskarżonym, wspólnie z pasażerem, który zajmował to jedyne miejsce, które było przeznaczone dla pasażera. Zdawali sobie sprawę, że nie powinni się znajdować w tym samochodzie - podkreśliła.
W ocenie sądu skrucha oskarżonego była szczera.
Wyrok jest prawomocny.
Autorka/Autor: Klaudia Ziółkowska
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Mateusz Szmelter / tvnwarszawa.pl