Dziś stałem się wielkim zwolennikiem wyborów. Wielbicielem przedwyborczego okresu. Jak dla mnie powinien trwać cały czas. Dzień i noc, tydzień w tydzień, każdego dnia w roku. Ale do rzeczy. Gnałem dziś do rodzinnego Sanoka przez pół Polski. I nie ukrywam, że specjalnie wybrałem trasę z Warszawy na Lublin, a właściwie trasę na Garwolin.
Już nie mogłem się doczekać tej "autostrady słońca", prawdziwej Route 66, tej nowo otwartej obwodnicy wiecznie zakorkowanego miasta. Jadę i jest... No miód, malina. Gruszka CB radia, z którą nie rozstaję się podczas podróży, wyleciała z dłoni. Rozsiadłem się w fotelu, przycisnąłem gaz w "cytrynie", rozglądam się na boki, widzę pola. Myślę, no, no... prawie jak HiWay w Ilinois. Prawie, bo do naszej, polskiej, drogowej rzeczywistości wracam tylko dlatego, że wciąż mam w pamięci to huczne otwarcie kilkukilometrowego odcinka z udziałem min. Polaczka, lokalnych władz i polityków PiS-u. Ale nic, jadę. Rozsiadam się wygodnie. Sięgam po puszkę napoju regeneracyjnego. Otwieram i ... z całą siłą naciskam hamulec. Koniec dobrego, koniec obwodnicy. Gadam, z kierowcą jadącym z naprzeciwka.
- Siemanko! Panowie i jak, czysto, nie ma misiaczków, można grzać? -pyta.
- Grzać możesz, ale chyba w samochodzie podkręcając temp. Bo jak się swoim... 5 litrów pojemności rozbujasz to spokojnie wyhamujesz pod Warszawą... - odpowiadam, siląc się o godz 6.30 rano na wymyślenie jakiegoś prymitywnego żartu.
Za chwile wracam do tego co zwykle, do korków, tłoku, remontów. I jest jak zawsze - ot, swojsko, drogowo... Ale tak sobie myślę, że jakby każdego dnia były wybory, jakby każdego dnia otwierano 500 metrów autostrady i 30 km obwodnicy, jakby z okazji gospodarskich wizyt ministrów i premiera remontowano lokalne drogi, to nie byłoby źle. Minister mógłby sobie opowiadać co chce, lokalni wieszcze pisali by wiersze, pochwalne pieśni (to już gdzieś widzieliśmy...) a my - do auta i w drogę. Niestety, na częste wybory nie ma co liczyć. Zapewne budżet nie wytrzymałby realizacji tych przedwyborczych chwytów reklamowych...
P.S Choć podsunę jeden tani pomysł władzom Warszawy. Może by tak zamontować w stacjach metra automaty sprzedające bilety. Bo co z tego, ze metro w nocy jeździ skoro kioski juz nieczynne. Nie mówiąc juz o ubikacjach, których w okolicy metra, wieczorową porą nawet nie ma co szukać. Kilka rad, ułatwiających życie. Ale co tam, u nas musi być inaczej, niż gdzieś tam na świecie. Nie ma co, jesteśmy oryginalni. Zresztą władzę też taką mamy...