Do Sądu Dyscyplinarnego w Krakowie trafił wniosek o pociągnięcie sędziego Wojciecha Łączewskiego do odpowiedzialności karnej – poinformowała krakowska Prokuratura Regionalna. Sędzia może stanąć przed sądem za składanie fałszywych zeznań na temat włamania na jego konto na Twitterze, do którego – według świadków i biegłych – nie doszło. - Do chwili obecnej nic nie dostałem i odniosę się, jak będę wiedział do czego - mówi w rozmowie z tvn24.pl Łączewski.
Chodzi o sprawę opisaną przez media w 2016 roku. Sędzia miał zaoferować redaktorowi naczelnemu "Newsweeka" Tomaszowi Lisowi "zmianę strategii" i prowadzenie antyrządowej kampanii.
Według zapisu rozmowy na Twitterze, ujawnionego przez dziennikarzy, wiadomości były przesyłane między ukrywającym się pod innym nazwiskiem Łączewskim a osobą, która podszywała się pod Lisa.
Sędzia przyznał wówczas, że miał konto pod innym nazwiskiem, ale zaprzeczył, jakoby doszło do tej konwersacji. Złożył zawiadomienie w prokuraturze dotyczące włamania na jego konta i prowadzenia z nich korespondencji.
Prokuratura: dowody wskazują, że sędzia zeznał nieprawdę
Prokuratura Regionalna w Krakowie w wydanym w poniedziałek komunikacie przekazała, że według jej ustaleń do włamania nie doszło. Dodano, że zgromadzone dowody wskazują, iż sędzia zeznał nieprawdę, jakoby to rzekomy włamywacz namawiał osobę, którą wziął za Tomasza Lisa, do prowadzenia antyrządowej kampanii.
"Zlecona przez prokuraturę ekspertyza z zakresu informatyki jednoznacznie wykazała, że nikt poza sędzią Wojciechem Łączewskim nie miał dostępu do jego urządzeń elektronicznych i kont na Twitterze. Zeznania świadków przeczą zaś wersji zdarzeń przedstawionych przez sędziego" – napisała w komunikacie prokuratura.
Według opinii biegłego nie doszło do włamania na konta, które sędzia prowadził na Twitterze pod fikcyjnymi nazwiskami "Marek Matusiak" i "Krzysztof Stefaniak". Biegły nie znalazł również śladów świadczących o tym, że nieuprawnione osoby miały dostęp do komputerów, tabletu, telefonu sędziego. Prokuratura złożyła do Sądu Dyscyplinarnego w Krakowie wniosek o pociągnięcie sędziego Wojciecha Łączewskiego do odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań i "złożenia doniesienia o przestępstwie, którego nie było".
Sędzia może zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej, jeśli sąd dyscyplinarny wyrazi na to zgodę.
Wojciech Łączewski pytany przez tvn24.pl o komentarz podkreśla, że nie otrzymał wniosku prokuratury. - Stwierdzam, że do chwili obecnej nic nie dostałem i odniosę się, jak będę wiedział do czego. Do informacji, którą jako pierwsze podały media zależne od partii rządzącej, nie jestem w stanie się odnieść - dodaje sędzia.
Złożył zawiadomienie
Łączewski złożył w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie zawiadomienie, że nieznana mu osoba włamała się na jego konta w lutym 2016 roku. Zwrócił się o ściganie osoby, która między 16 a 28 stycznia 2016 roku miała podszywać się pod niego na Twitterze w celu wyrządzenia mu szkody osobistej. W sprawie zostało wszczęte śledztwo.
"Przyznaję, że emocje powodują, że nie jestem w stanie obiektywnie przeanalizować tej sytuacji. Obawiam się natomiast prowokacji wymierzonej przeciwko mnie lub innego rodzaju manipulacji, gdzie ktoś podszywając się pode mnie wyrządzi mi szkodę lub spowoduje ujmę dla sprawowanego urzędu" - napisał w zawiadomieniu.
Sędzia złożył je po ukazaniu się 29 stycznia 2016 r. w portalu Kulisy24.com publikacji "Zaplątany sędzia", w której autorzy – nie wymieniając z nazwiska sędziego Wojciecha Łączewskiego – opisywali, że znany sędzia za pośrednictwem Twittera nawiązał prywatną korespondencję z osobą, którą wziął za Tomasza Lisa i namawiał ją do przyjęcia nowej strategii w walce politycznej z rządem.
Autor: Grzegorz Łakomski / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24