Piotr, mieszkaniec warszawskiego Bródna, był jednym z trzech synów państwa Kurków. Prawdopodobnie był też najzdolniejszy, bo skończył sześć klas gimnazjum i planował wstąpić do seminarium. Plany pokrzyżowała mu choroba. "Piotrowi coś się w głowie pomyliło. Oszalał" - opisywał reporter "Tajnego Detektywa". Kurkowie oddali syna pod opiekę zakładu dla umysłowo chorych.
Policjant usłyszał "straszny ryk", sąsiad doniósł służbom
Z upływem czasu młody mężczyzna miał się coraz lepiej, ale leczenie przedłużało. Nie należało do najtańszych, więc Kurkowie w końcu zabrali Piotra do domu. Nie na długo, bo niedoszły ksiądz wkrótce zniknął. Gdy sąsiedzi pytali, gdzie podział się Pietrek, matka i ojciec odpowiadali: - Wrócił na leczenie.
To uspokajało ciekawskich, którzy przez niemal 20 następnych lat myśleli, że Piotr Kurek przebywa na terapii pod Warszawą. Aż do 21 sierpnia 1931 roku. Służby - jak opisywał "Tajny Detektyw" - zaalarmował jeden z policjantów, który nocą po służbie przechodził obok domu Kurków i usłyszał "straszny ryk, jaki nagle przeszył powietrze". Uznał, że sprawę należy sprawdzić. Według innej wersji, przedstawianej przez ówczesną prasę, ktoś w końcu doniósł policji powiatowej, że gospodarze "10-morgowej kolonji" uwięzili swojego chorego syna.
Seria pytań i rewizja w gospodarstwie
Policyjne wozy pojawiły się na posesji Marianny i Józefa Kurków, pojawiły się też pytania, które gospodyni - jedyna obecna w domu - początkowo pozostawiała bez odpowiedzi. Śledczy chcieli wiedzieć, skąd pochodził hałas, który słyszał policjant i gdzie jest Piotr Kurek.
Matka najpierw milczała, a później niechętnie stwierdziła, że syn wyszedł z ojcem na pole. Widocznie nikogo nie przekonała, bo rozpoczęto przeszukanie. W kuchni, za piecem znaleziono niewielkie okienko. Policjanci otworzyli je bez wahania, ale natychmiast pożałowali swojej odwagi. Z, wiodącego do stajni, otworu buchnął przeraźliwy smród. To mogło jeszcze nikogo nie zdziwić, ale stajnię trzeba było sprawdzić.
W stajni znaleźli "trochę większą trumnę" i "żywego trupa"
Panowie w mundurach już mniej pewnie i ochoczo otworzyli drzwi. Smród był nie do zniesienia. W środku znaleźli konia i dziwaczną konstrukcję na niewysokich palach. "Długość - dwa metry, wysokość - jeden i pół metra, a szerokość 45 centymetrów. Krótko mówiąc - trochę większa trumna" - relacjonował "Express Mazowiecki".
A "Express Poranny" opisywał kolejne szczegóły: "W dnie celi - szpara na odchody, z boku - okienka, przez które wsuwano mu ochłapy strawy”. W środku siedział skulony mężczyzna. Był niemal nagi. Drżał na widok obcych twarzy. "Był to żywy trup, szkielet obciągnięty skórą, owrzodzony i tak zarośnięty, iż widok ten mógłby wstrząsnąć nerwami najsilniejszego człowieka" - obrazował swoim czytelnikom "Ilustrowany Kuryer Codzienny". "Express Poranny" do podobnego opisu dodawał jeszcze: "Na twarzy nie znać, że płynie w nim choćby kropla krwi. Jest szaro-biały - i brudny".
Piotr Kurek po uwolnieniu nie powiedział ani słowa. Zasłonił tylko oczy, oślepiony słońcem, którego nie widział od lat.
CZYTAJ TEŻ: "Naga, pokryta jedynie brudem i robactwem". Przez 25 lat była więźniem własnej matki
18 lat w niewoli
Okazało się, że państwo Kurkowie, "rodzice - potwory" i "rodzice bez czci i wiary", jak opisywały dzienniki, syna w prowizorycznej klatce więzili przez 18 lat. Trafił tam prosto ze szpitala dla chorych umysłowo.
Dlaczego rodzice zamknęli go w stajni? Dziennikarze rozważali, że najpewniej nie chodziło o to, że nie było ich stać na leczenie, bo gospodarze mieli pieniądze. Może okrutny los spotkał mężczyznę przez skąpstwo, a może przez brak zaufania do lekarzy? "Nie można uważać, aby w grę wchodziła tu przede wszystkim ciemnota, aby Kurkowie nie zdawali sobie sprawy ze swego postępku" - twierdził "Dzień Pomorski" w obszernej relacji.
Stajnię i klatkę zabezpieczono. Na miejscu przeprowadzono wizję lokalną. Matkę i ojca początkowo aresztowano. Jednak Marianna Kurek, ze względu na stan zdrowia, szybko została zwolniona. Jej synem zaopiekowały się służby. Dostał ubranie, został umyty i ogolony. Wraz z ojcem trafił do Powiatowej Komendy Policji na Nowym Świecie.
Zjadł trzy obiady, a później trafił do szpitala
Przez kolejne 24 godziny milczał, siedział w kącie i tylko się trząsł. Minęła doba, gdy "wyraził chęć jedzenia". Policjanci, wyposażeni w gotówkę Kurka seniora, którą oddano do depozytu, posłali po obiad dla Piotra. A potem po jeszcze dwie dokładki. Mężczyzna w końcu zasnął, a gdy się obudził "rozmawiał z otaczającymi go, ale na zadawane mu pytania dawał zupełnie bezsensowne odpowiedzi".
Następnie 42-latka przewieziono do szpitala. Według jednych relacji do Tworek, według innych do Drewnicy, gdzie kiedyś przebywał. Tu Piotr Kurek miał klaskać w ręce i tańczyć z radości, a policjantów, którzy przywieźli go na miejsce "ciągnął za rękawy, namawiając ich, aby nie wyjeżdżali".
Nie wiadomo, jaka kara ostatecznie spotkała rodziców 42-latka. Prasa szybko zapomniała o historii, którą jeszcze przed chwilą była tak wstrząśnięta. A "Dzień Pomorski" podsumowywał: "Doprawdy, wydaje się nieprawdopodobnem, aby coś podobnego mogło dziać się w dwudziestym wieku na przedmieściu miljonowej przeszło stolicy".
Autorka/Autor: Tamara Barriga
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Express Poranny, Express Mazowiecki