Najpierw duża akcja przy pomniku smoleńskim, na który wszedł mężczyzna z przedmiotem przypominającym broń. Potem kolejne zatrzymanie 70-latka, który spacerował po placu Piłsudskiego z wiatrówką przewieszoną przez ramię. Zapytaliśmy prokuraturę i policję, jak skończyły się głośne interwencje służb 10 listopada.
Dzień przed Świętem Niepodległości w Warszawie ogłoszono alarm dla policjantów. Przez ponad trzy godziny na pomniku smoleńskim stał mężczyzna z przedmiotem przypominającym broń. Groził, że jeżeli służby do niego podejdą, popełni samobójstwo. Z mężczyzną trwały negocjacje, na miejscu byli policyjni negocjatorzy i antyterroryści. Mężczyzna został obezwładniony przez policję. Zatrzymany, jak podawała policja, trafił początkowo do szpitala, teraz jest pod lupą prokuratury.
- Prokuratura Rejonowa Warszawa Śródmieście-Północ wszczęła w tej sprawie śledztwo - przyznał nam Piotr Skiba, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Postępowanie dotyczy artykułu 168 Kodeksu karnego mówiącego o "przygotowaniu do przestępstwa", w tym wypadku przygotowania do wybuchu pięciu petard połączonych taśmą razem z kulkami. Jak dodał prokurator Skiba, "osoba, która weszła na pomnik, została zwolniona, nie została zatrzymana do dyspozycji prokuratora".
- Postępowanie jest w toku, na bardzo wczesnym etapie - poinformował.
Zachowywał się jak turysta, nagle wszedł na pomnik
Piotr Skiba potwierdził też nasze wcześniejsze ustalenia, że ten sam mężczyzna postawił służby na nogi tuż przed wyborami, 14 października 2023 roku. Wówczas Krzysztof B. przyjechał pociągiem z Lublina do Warszawy, a następnie udał się na plac Piłsudskiego. Miał torbę, w której znajdowały się megafon i rzeczy osobiste. Początkowo zachowywał się jak typowy turysta. Podchodził, robił zdjęcia. W pewnym momencie wszedł na schody pomnika. Policjanci wezwali go do zejścia, ale zagroził, że zdetonuje ładunek wybuchowy. Użyciem "bomby" straszył, pozostając na szczycie monumentu.
Ewakuowano plac Piłsudskiego. Wezwano większe siły policyjne, również pirotechników. Policjanci zatrzymali kilka przypadkowych osób, ponieważ podejrzewali, że B. działał z kimś w porozumieniu.
Mężczyzna zażądał rozmowy z negocjatorem, któremu przekazał swoje żądania. Jakie? Chciał, by powiadomiono o zdarzeniu media i przekazano komendantowi głównemu policji zawiadomienia o "ujawnionych przez niego przestępstwach". Dowody, jak twierdził, zgromadził na pendrive'ie, który miał ze sobą.
Policjanci ściągnęli mężczyznę z pomnika, gdy ustalili, że nie posiada materiałów wybuchowych. "Detonator" okazał się długopisem z kablem ciągnącym się do torby.
Akt oskarżenia w tej sprawie trafił do sądu w maju.
Paradował z bronią na ramieniu, mógł ją mieć
To nie był jedyny incydent na placu Piłsudskiego, o którym informowaliśmy 10 listopada. Policjanci zatrzymali wówczas także 70-latka, który miał przy sobie "przedmiot wyglądający na długą broń pneumatyczną". Z przewieszoną przez ramię, spacerował po placu.
O ciąg dalszy tej sprawy zapytaliśmy Jakuba Pacyniaka, rzecznika śródmiejskiej policji. - Zatrzymaliśmy 70-letniego mężczyznę, został przewieziony do komendy. Zabezpieczono przy nim przedmiot przypominający broń palną - powiedział rzecznik. - Przedmiot został zabezpieczony, poddany szczegółowym oględzinom oraz wstępnej ocenie przez biegłego z zakresu broni i amunicji. Według biegłego jest to broń pneumatyczna, którą można posiadać bez zezwolenia - dodał.
70-latek po przesłuchaniu został zwolniony, nie usłyszał zarzutów.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Pgal/Kontakt24