Alarm dla policji i duża akcja służb w centrum Warszawy. Przez ponad trzy godziny na pomniku smoleńskim był mężczyzna z przedmiotem przypominającym broń. Mężczyzna został obezwładniony przez policję. Jak dowiedział się nieoficjalnie portal tvnwarszawa.pl, to ten sam mężczyzna, który w podobnej sytuacji postawił na nogi służby w październiku ubiegłego roku. Zatrzymany, jak podała w niedzielę policja, trafił do szpitala.
- Niezbędna była konsultacja psychiatryczna i lekarz zdecydował, że mężczyzna zostanie na obserwacji w szpitalu - przekazał w niedzielę Jacek Wiśniewski z wydziału prasowego Komendy Stołecznej Policji.
Użyli granatów hukowych
Przypomnijmy, w sobotę o godz. 13.20 do Komendy Stołecznej Policji wpłynęła wiadomość, że nieznany mężczyzna wszedł na pomnik Ofiar Tragedii Smoleńskiej na placu Piłsudskiego w Warszawie i ma przy sobie przedmiot przypominający broń. Groził, że jeżeli służby do niego podejdą, popełni samobójstwo. Z mężczyzną trwały negocjacje, na miejscu byli policyjni negocjatorzy i kontrterroryści.
O godzinie 16.45 komisarz Małgorzata Wersocka przekazała, że mężczyzny nie ma już na pomniku. - W wyniku podjętych negocjacji mężczyzna zszedł około (godziny) 16.35 z pomnika, po czym został obezwładniony i zatrzymany przez policję. Czynności na miejscu wciąż trwają, policjanci prowadzą oględziny miejsca i rzeczy, które posiadał przy sobie mężczyzna - przekazała kom. Wersocka. Dodała, że policjanci sprawdzają teren pod kątem pirotechnicznym.
- Policjanci użyli granatów hukowych, co miało służyć dezorientacji (mężczyzny), natomiast nie wywołało żadnych uszkodzeń ciała. Można uznać, że zagrożenie już minęło - przekazał Jacek Wiśniewski z biura prasowego Komendy Stołecznej Policji, przed godz. 17.
Komendant Stołecznej Policji ogłosił wcześniej w garnizonie alarm, co oznaczało, że w trybie pilnym wezwani zostali policjanci różnych pionów. Na miejsce została wezwana grupa negocjatorów policyjnych oraz inne siły.
Działania policji przy pomniku
W czasie, gdy mężczyzna był na pomniku Wiśniewski przekazał nam, że została wyznaczona strefa bezpieczeństwa i "odseparowane zostały wszystkie potencjalne osoby niepowołane", które mogłyby wejść w tę strefę i tym samym narazić się na niebezpieczeństwo. Plac Piłsudskiego i jego bezpośrednie otoczenie zostało zamknięte.
Po godz. 15.30 policjant mówił, że jest kontakt z mężczyzną, który wtargnął na pomnik. - Trwają negocjacje, rozmowy z tym mężczyzną - opisywał. Mężczyzna miał ze sobą flagę Polski, na której napisał adres filmu w serwisie YouTube i opis: "wyjaśnienie katastrofy Smoleńskiej, to, czego nikt Ci nie powie".
W związku z akcją służby informowały o utrudnieniach w ruchu. Autobusy linii 106, 111, 128, 175 skierowane zostały na trasę objazdową.
Jeden akt oskarżenia już w sądzie
Jak ustalił nieoficjalnie portal tvnwarszawa.pl, to ten sam mężczyzna, który postawił na nogi służby tuż przed wyborami - 14 października 2023 roku. Wówczas Krzysztof B. przyjechał pociągiem z Lublina do Warszawy, a następnie udał się na plac Piłsudskiego. Miał torbę, w której, jak się później okazało, znajdowały się megafon i rzeczy osobiste. Początkowo zachowywał się jak typowy turysta. Podchodził, robił zdjęcia. W końcu jednak wszedł na schody pomnika. Policjanci wezwali go do zejścia, ale zagroził, że jeżeli podejmą próbę ściągnięcia go, zdetonuje ładunek wybuchowy.
Na dowód wyjął "detonator". B. wszedł na sam szczyt pomnika i dalej groził detonacją "bomby". Na nogi zostali postawieni policjanci z różnych oddziałów, wezwano również pirotechników. Ewakuowano wszystkich z placu Piłsudskiego.
Policjanci zatrzymali kilka przypadkowych osób, ponieważ podejrzewali, że B. działał z kimś w porozumieniu. Zażądał on rozmowy z negocjatorem policyjnym, któremu przekazał swoje żądania. Jakie? Chciał, by powiadomiono o zdarzeniu media i przekazano komendantowi głównemu policji zawiadomienia o "ujawnionych przez niego przestępstwach". Dowody, jak twierdził, zgromadził na pendrivie, który miał ze sobą.
Policjanci zatrzymali B. i ściągnęli go z pomnika, gdy zorientowali się, że nie posiada on materiałów wybuchowych. "Detonator" był długopisem z przyklejonym kablem ciągnącym się do torby.
Ostatecznie Krzysztof B. usłyszał zarzut "stworzenia sytuacji mającej wywołać przekonanie o istnieniu zagrożenia". Akt oskarżenia w tej sprawie został skierowany do sądu w maju tego roku.
"Działał w stanie wyższej konieczności"
B. nie przyznał się do winy, złożył wyjaśnienia. Powiedział śledczym, że wszystko zaplanował już dwa lata temu. Miał zamiar stworzyć tzw. viral, który krążyłby w internecie i w ten sposób nagłośniono by ujawnione przez niego "przypadki korupcji i międzynarodowych operacji szpiegowskich na szkodę państwa polskiego". Powiedział, że nie miał materiałów wybuchowych i nie zamierzał nikomu zrobić krzywdy.
Podczas przeszukania mieszkania należącego do Krzysztofa B. policjanci zabezpieczyli należący do niego rewolwer czarnoprochowy i czarny proch, których posiadanie jest legalne.
Dlaczego B. miał takie przedmioty w domu? Jak wytłumaczył, "jest preppersem i przygotowuje się na trudne czasy", m.in. gromadząc żywność i wodę.
W jego ocenie "działał w stanie wyższej konieczności". Mężczyzna przed sądem miał odpowiadać z wolnej stopy.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24