Do niebezpiecznego zdarzenia doszło we wtorek, 14 października po godzinie 16 na ulicy Walecznych na Saskiej Kępie. Pani Elżbieta spacerowała tam ze swoim psem, niewielkim terierem Leosiem.
- Szłam z opuszczoną głową, trzymałam Leosia na smyczy, on zatrzymał się i wąchał sobie trawkę. Nagle zobaczyłam - to był ułamek sekundy - jak wielki łeb jest na Leosiu - opisuje w rozmowie z TVN24 pani Elżbieta.
Z relacji kobiety wynika, że z jednej z posesji wybiegł duży pies, "pitbull albo amstaff" i zaatakował jej czworonoga.
- Próbowałam Leosia wyswobodzić z tych szczęk. Ten pies pojawił się nagle i po prostu go dopadł. Nie było żadnego ostrzeżenia, nie było interakcji między psami. Ten pies wybiegł bez żadnego zabezpieczenia, smyczy czy kagańca. Na moich oczach rozerwał mojego psa - mówiła pani Elżbieta, łamiącym się głosem.
Relacja świadka ataku
Atak zauważyli świadkowie. - Wszystko trwało mniej więcej cztery minuty. To jest tak szokujące, że tego nie da się "odzobaczyć" i "odsłyszeć" wrzasku pani Eli - opowiada kobieta, która widziała tę sytuację.
Jak mówi, interweniowała między innymi kobieta z punktu usługowego po drugiej stronie ulicy. Wylicza, że polewała psa wodą, jeden mężczyzna próbował odciągnąć go na bok, inny próbował rzucić kurtkę między oba czworonogi.
- Tego małego psa nie było widać. Pani Ela leżała na ziemi, a ten wielki pies stał nad nią nieruchomo. Wielkie bydlę. Straszne to było - wspomina.
I dodaje, że początkowo nic nie pomagało: krzyki, odciąganie, próba przepychania agresywnego psa. Mimo reakcji kilku osób, nie odpuszczał ataku. Uciekł, dopiero gdy dwukrotnie został polany wodą.
"Leoś umarł, sama jestem pogryziona"
Pani Elżbieta relacjonuje, że jeden z mężczyzn zawinął później jej psa w bluzę, a drugi zawiózł ich do lecznicy. Tam Leoś odszedł. Kobieta potrzebowała pomocy medycznej. Spędziła jeden dzień w szpitalu, gdzie podano jej serię zastrzyków, m.in. przeciwko wściekliźnie i tężcowi. W wyniku pogryzienia doznała złamania dwóch placów, ma też pokaleczone dłonie.
- Leoś umarł, sama jestem pogryziona i mam złamane palce. Nie wiem, jak sobie z tym wszystkim poradzę. Jestem na silnych lekach, mam stany lękowe i nie wiem, jak sobie z tym dam radę - przyznaje w rozmowie z reporterką TVN24.
"To nie jest pierwsza taka sytuacja"
Kobieta przekazała, że zgłosiła sprawę Komendzie Rejonowej Policji Warszawa VII przy Grenadierów. - Czuję na sobie dużą odpowiedzialność, żeby zapobiec podobnemu nieszczęściu w przyszłości. Tu obok są małe dzieci, jest też przedszkole w okolicy. Ten pies niejednokrotnie biegał już luzem i zaatakował. Nigdy nie skończyło się to tak tragicznie - poinformowała pani Elżbieta.
- To nie jest pierwsza taka sytuacja. Ten pies pogryzł już niejedną osobę i niejednego psa. Jest puszczany bez zabezpieczenia, bez smyczy, bez kagańca - twierdzi Kinga Morlińska, adwokatka i wiceprzewodnicząca sekcji praw zwierząt przy Okręgowej Izbie Adwokackiej.
Jak podkreśla prawniczka, właściciele psa powinni zostać ukarani mandatem na podstawie artykułu 77 Kodeksu wykroczeń.
- Będzie należało wyciągnąć szerzej idące konsekwencje, ponieważ poszkodowana została właścicielka zmarłego psa. Takie sytuacje nie mogą pozostawać bezkarne. Właściciele agresywnych psów nie mogą mieć świadomości, że takie wypadki uchodzą im na sucho, a to się niestety często zdarza, bo ludzie nie zgłaszają takich incydentów na policję, a nawet jeśli zgłaszają, to jest to bagatelizowane - zaznacza Morlińska.
Przypomina, że na właścicielu zwierzęcia spoczywa obowiązek zabezpieczenia posesji w taki sposób, żeby zwierzę nie mogło się wydostać. - Jeśli się wydostanie, właściciel ponosi za to odpowiedzialność - dodaje.
Pytania o tę sprawę wysłaliśmy mailowo do KRP Warszawa VII. W sobotę nie udało nam się telefonicznie skontaktować z jej przedstawicielami. Czekamy na odpowiedź.
Autorka/Autor: Klaudia Kamieniarz/ tam
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne