O zdarzeniu, do którego doszło we wtorek po godzinie 10 w Alejach Jerozolimskich przed wjazdem do tunelu w kierunku Prymasa Tysiąclecia, informowaliśmy we wtorek, 11 czerwca. Nasz reporter Artur Węgrzynowicz dowiedział się, że policja zabezpieczyła już monitoring, na którym widać sekwencję zdarzeń, które doprowadziły do ataku.
- Ojciec Viki Gabor wjechał przed samochód dostawczy stojący w korku. Zrobił to, przekraczając linię ciągłą. Wyszedł z pojazdu, bo najpewniej był przekonany, że doszło do kolizji. Mężczyzna podszedł do dostawczego samochodu i wywiązała się kłótnia - opowiada Węgrzynowicz.
Potem 53-letni mężczyzna miał wrócić do samochodu. Niedługo potem przy pojeździe, w którym artystka jechała z ojcem, pojawił się mężczyzna z samochodu dostawczego.
- Napastnik zaczął uderzać ojca Viki Gabor po głowie, a potem użył gazu - relacjonuje Artur Węgrzynowicz.
Na miejsce zdarzenia została wezwana policja. Kiedy funkcjonariusze pojawili się na miejscu, młoda piosenkarka i jej ojciec siedzieli na chodniku. Pomocy udzielały im postronne osoby.
- Młoda artystka starała się wycierać gaz ze swojej twarzy. Auta, którymi jechały osoby biorące udział w tym zdarzeniu, były jeszcze na jezdni - relacjonuje reporter tvnwarszawa.pl.
Zatrzymany mężczyzna czeka na zarzuty
Na miejsce wezwano zespół ratownictwa medycznego, który zabrał 53-letniego letniego ojca artystki do szpitala. - Ojciec Wiktorii został pobity, stracił przytomność, jest w szpitalu. Także Wiktoria przebywa w prywatnej klinice okulistycznej, trwają badania - potwierdził we wtorek Oskar Laskowski, menadżer artystki, który pojawił się w Alejach Jerozolimskich po telefonie od wokalistki.
Jak się dowiedzieliśmy, mężczyzna niedługo potem wyszedł ze szpitala, bo obrażenia nie okazały się poważne.
Policja zatrzymała 34-latka z samochodu dostawczego ze względu na podejrzenie popełnienia przestępstwa z artykułu 157 Kodeksu karnego, czyli spowodowania lekkiego lub średniego uszczerbku na zdrowiu.
- Mężczyzna wciąż przebywa w pomieszczeniach dla osób zatrzymanych. Zostanie przewieziony do prokuratury, gdzie zostanie przesłuchany - przekazał w środę o godz. 14:30 Rafał Wieczorek, rzecznik komendy policji na Ochocie.
"Niezliczone sygnały wsparcia"
Niedługo po ataku w mediach społecznościowych Viki Gabor pojawiło się oświadczenie agencji reprezentującej artystkę. Czytamy w nim, że piosenkarka jechała do studia nagraniowego.
"Podróż (...) została przerwana nagannym zachowaniem innego kierowcy. Viki wraz z tatą przebywają pod opieką specjalistów po nieuzasadnionym ataku na nich, między innymi gazem pieprzowym".
W oświadczeniu przedstawiciele młodej wokalistki dziękują za "niezliczone sygnały wsparcia" oraz kobiecie, która widziała całe zdarzenie i ruszyła z pomocą.
Niedługo potem zamieszczono również oświadczenie siostry Viki Gabor: "Jestem Romką i na co dzień spotykam się z przykrymi sytuacjami (...) niestety społeczeństwo polskie ma duży problem z akceptacją i traktowaniem Romów".
Jednocześnie siostra piosenkarki zaatakowała policjantów, którzy - jak napisała "stwierdzili, że to nic takiego". "Gdzie tu sprawiedliwość, młoda dziewczynka zaatakowana gazem, ojciec pobity trafił do szpitala, a oni twierdzą, żeby podać sobie ręce. Jest to kpina i zamiatanie prawdziwych intencji napastników pod dywan" - napisała.
Policja nie chciała odnosić się do tych słów. Rafał Wieczorek, rzecznik komendy na Ochocie, przekazał jedynie, iż "z jego wiedzy wynika, że sytuacja przebiegała inaczej", a napastnik został szybko zatrzymany.
Artystka wygrała dziecięcą eurowizję
Viki Gabor jest piosenkarką, kompozytorką i autorką tekstów. Artystka dała się poznać szerszej publiczność w 2019 roku, wygrywając 17. Konkurs Piosenki Eurowizji Junior odbywający się w Gliwicach. Ma na swoim koncie dwa albumy studyjne i dwa minialbumy. W 2020 roku nagrała singiel "Ramię w ramię" w duecie z Kayah.
W 2020 roku piosenkarka i jej ojciec zostali napadnięci przy sklepie na warszawskim Mokotowie. Policjanci zatrzymali wówczas trzech podejrzanych o usiłowanie rozboju.
Autorka/Autor: bż/gp
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Łukasz Gągulski