Trzej ratownicy pogotowia są podejrzani o to, że okradali starsze osoby podczas udzielania im pomocy.
91-letni pan Karol uważa, że jest jedną z ofiar ratowników. Samotny mężczyzna z centrum Warszawy wezwał na pomoc pogotowie, bo upadł w łazience. - Uderzyłem się w biodra, upadłem też na łokieć. Przeczołgałem się i usiłowałem wstać. Nie dało rady. Przedostałem się do pokoju, do telefonu - relacjonuje.
Mężczyźnie udało się dodzwonić na telefon alarmowy 112. Ratownicy pogotowia, którzy przyjechali mu pomóc, dostali się do mieszkania dzięki strażakom, przez wyłamane drzwi. Na podłodze znaleźli pana Karola.
- Mogłem rozmawiać, ale bardzo źle było z poruszaniem się. Poprosiłem, żeby posadzili mnie na tapczanie. Pani doktor chciała dowód osobisty. Nie mogłem wstać, poprosiłem jednego z sanitariuszy. Usłyszałem, że otwiera torbę i powiedziałem, że to nie tam jest dowód - opowiada pan Karol.
W torbie przechowywał wszystkie swoje oszczędności. Po śmierci żony odkładał miesięcznie po 700 złotych. W ten sposób uzbierał 78 tysięcy złotych oraz blisko tysiąc dolarów.
Zgubiony glukometr?
Dyrektor Pogotowia Warszawskiego jest zaskoczony całą sprawą. Uważa, że jego pracownicy zajmują się ratowaniem ludzi, a nie szukaniem okazji do kradzieży.
- To jest nieprzewidywalne. Nie znamy powodów działań, żeby coś takiego zrobić. Niejednokrotnie nie ma czasu, żeby ratownicy, którzy jadą do osoby w ciężkim stanie, mieli możliwość interesowania się czymś innym niż zaopatrzenie tej osoby i szybkim dotarciem z nią do szpitala - mówi Karol Bielski, dyrektor pogotowia w Warszawie.
Ratownicy odwieźli pana Karola do szpitala na badania. Po kilku godzinach wrócił do domu. Do mieszkania został odwieziony przez innych sanitariuszy, którzy nie wchodzili do środka. Pan Karol był w domu sam. Krótko po powrocie usłyszał domofon.
- Pytam się: Kto tam? Pogotowie. Mówię, że pogotowia nie wzywałem. Usłyszałem, że zostawili glukometr, który kosztuje parę groszy. W dobrej wierze otworzyłem. Przez wizjer zobaczyłem, że mają służbowe ubrania, że to pracownicy pogotowia. Otworzyłem drzwi. Weszli. I zaczęli szukać - opowiada.
Jeden z ratowników miał pilnować pana Karola, drugi miał szukać glukometru. Z relacji mężczyzny wynika, że ratownicy wyszli o godzinie 00:30.
- Otwieram torbę, a tam nie ma portfela. Od razu pomyślałem, że oni mi zabrali. Po śmierci mojej żony odkładałem pieniądze. Starałem się co miesiąc tak organizować swoje życie, żeby odłożyć parę groszy na losowe przypadki - opowiada.
- To pokazuje, że wystarczy jedno takie zdarzenie. Jedna lub dwie osoby, które mogą coś takiego zrobić, żeby to rzutowało na pracę wszystkich. Ciężką, codzienną pracę polegającą na poświęcaniu się dla drugiego człowieka - mówi Bielski.
Policja bada sprawę
Pan Karol zorientował się ze prawdopodobnie został okradziony dopiero następnego dnia. Ze swoim siostrzeńcem chcieli zapłacić ślusarzowi za wymianę zamka w drzwiach.
Policjantów z warszawskiego Śródmieścia zaskoczyła bezczelność złodziei. Tym bardziej, że wiele razy z pogotowiem udzielali pomocy potrzebującym. Spośród kilkunastu zgłoszonych kradzieży, gdzie mogli być zamieszani ratownicy pogotowia podejrzewa się ich tylko o te, do których doszło w mieszkaniach.
- W momencie, kiedy była udzielana im pomoc ginęły pieniądze, często dorobek całego życia. Natomiast kilkanaście innych spraw dotyczyło trochę innej sytuacji. Osoba pokrzywdzona była zabierana karetką do szpitala z ulicy, z jakiejś kolizji, wypadku. To były trudne sprawy, bo trzeba było analizować wszystkie poszczególne tropy i sygnały - mówi Robert Szumiata, oficer prasowy Komendy Rejonowej Policji Warszawa-Śródmieście.
I wylicza: W tym przypadku mówimy o ponad 86 tysiącach złotych oraz dziewięciu tysiącach dolarów. To pieniądze, które zginęły dwóm ofiarom.
Okradziona 80-latka
Kolejną prawdopodobną ofiarą ratowników z pogotowia jest 80-letnia mieszkanka centrum Warszawy. Świadkiem tej kradzieży była jej siostra, która sama na pomoc wezwała do domu karetkę. - Zbadali ją i był potrzebny dokument, dowód osobisty. Zaczęłam szukać, poszłam do pokoju. Jeden z panów został w kuchni, szukał dalej. Zdziwiłam się, że zaglądał do torby i w portmonetce też coś szukał. Byłam zdziwiona, co on szuka - przyznaje siostra okradzionej.
Zginęło osiem tysięcy złotych.
- Ta sprawa szokuje. Biorąc pod uwagę, że te osoby pojawiały się w mieszkaniach pokrzywdzonych w określonym celu. Po to, by nieść im pomoc medyczną. Natomiast doszło do przestępstwa kradzieży. Kara łączna, która grozi podejrzanym to dziesięć lat pozbawienia wolności - mówi Łukasz Łapczyński, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Wróćmy do pana Karola.
- Moja żona była lekarzem i mój brat był ordynatorem chirurgii, więc na tych ludziach ja się troszkę znałem. Nie spotkałem się przez całe swoje życie, żeby tacy ludzie, z pogotowia mogli to zrobić - mówi.
Trzej aresztowani mężczyźni są już na wolności. Nie pracują w pogotowiu, bo nie przedłużono im kontraktów. Dotarliśmy do jednego z nich. Długoletni ratownik pogotowia nie chciał rozmawiać. Udawał, że jest inną osobą.
- Nie mam zielonego pojęcia, o co chodzi w ogóle - powiedział.
- Czekamy na rozstrzygnięcie sądowe. Jeżeli się okaże, że nie będzie możliwości przypisania im winy i nie potwierdzą się te oskarżenia to dla nich miejsce w karetkach będzie - mówi Bielski.
Pan Karol nie dożył materiału w "UWADZE!" ani procesu.
ZOBACZ CAŁY MATERIAŁ NA STRONIE "UWAGI!" TVN
Krzysztof Spiechowicz, "Uwaga!" TVN
kw/pm