Jana i Vadim pochodzą z Ukrainy. W Polsce mieszkają od ponad pięciu lat. Najmłodszym z ich trójki dzieci był trzyletni Damian.
- Był wspaniałym dzieckiem, bardzo wesołym, śpiewał, tańczył – wspomina matka dziecka.
- Nigdy nie chorował, nic się nie działo, wszystko było dobrze – dodaje ojciec.
ZOBACZ WIĘCEJ: Szukali pomocy dla dziecka w szpitalu, ale odsyłano ich do domu. 3-letni Damian nie żyje
"Zostaliśmy odesłani z dzieckiem do domu"
Dramat rodziców miał miejsce rok temu 27 kwietnia. Wieczorem ich najmłodszy syn Damian zaczął wymiotować. Rodzice pojechali z nim do szpitala dziecięcego przy ulicy Niekłańskiej w Warszawie. Tam, o drugiej po północy, chłopiec został przyjęty na szpitalny oddział ratunkowy.
- Zbadał go lekarz, wypisał leki i pojechaliśmy do domu. Potem praktycznie cały dzień spał – opowiada pani Jana. I dodaje: - Na drugi dzień było gorzej, podniosła mu się temperatura, wymiotował, zmienił się na buzi, miał sine pod oczami. Miał też sine usta. Źle wyglądał.
29 kwietnia rodzice po raz drugi pojechali z synem do tego samego szpitala dziecięcego. Od momentu przyjęcia na szpitalny oddział ratunkowy minęły dwie godziny zanim chłopczyk został zbadany przez dyżurującą lekarkę.
- Popatrzyła na niego. Zbadała go ogólnie, żadnego badania krwi nie było, nic takiego. Nakrzyczała jeszcze na mnie, powiedziała, że z dzieckiem nic strasznego się nie dzieje. Powiedziała, żebym jechała do domu i poszła do swojej przychodni – przywołuje matka Damiana.
- Znowu zostaliśmy odesłani z dzieckiem do domu – podkreśla pan Vadim.
- Żona mówiła, by zostawić dziecko w szpitalu, zrobić mu kroplówkę. Dziecko byłoby z lekarzami – uważa mężczyzna. Jego zdaniem wtedy jego syn, by żył.
Stan dziecka pogorszył się jeszcze bardziej. Pojawiły się krwiste wymioty, a biegunka zaostrzyła się. Po kilku godzinach Damian trzeci raz trafił do tego samego szpitala, tym razem został przywieziony przez karetkę pogotowia. Co jest zaskakujące, trzylatek otrzymał żółtą opaskę pacjenta, co oznacza dopiero trzeci stopień kolejności przyjęcia. Przez ponad godzinę oczekiwania na lekarza dziecko dalej wymiotowało.
"Po prostu wezwali sprzataczkę"
- Widzieli, że dziecko na czarno zwymiotowało na ścianę, a oni po prostu wezwali sprzątaczkę. Nie wiem, kto to był, czy pielęgniarka czy ktoś inny. Mąż mówił, by wzywać pomoc do dziecka. A ona powiedziała, że wszystko będzie dobrze i mamy czekać – przywołuje matka Damiana.
- W końcu, jak dostaliśmy się do lekarza, to dziecko było w bardzo krytycznym stanie. Zbadali go, od razu wzięli do innego gabinetu, gdzie próbowali działać – mówi pani Jana.
- Lekarze ratowali go dwie godziny. Przyszła lekarka i powiedziała, że ma dla nas niedobrą wiadomość: "Wasz synek już nie żyje". Byliśmy z żoną w szoku – mówi ojciec chłopca.
- Zaczęłam krzyczeć i płakać. Dla matki to jest coś niemożliwego. Pamiętam, że jak wyszłam ze szpitala, to chciałam rzucić się pod samochód, żeby nie czuć tego bólu – mówi matka Damiana.
To była sepsa
W ciągu 44 godzin rodzice chłopca aż trzy razy szukali dla niego pomocy w tym samym szpitalu. Co mogło być przyczyną śmierci Damiana i czy można było temu zapobiec? Z dokumentacją medyczną dziecka zapoznała się poproszona przez nas doświadczona lekarka.
- Z tego całego przebiegu wynika, że dziecko padło ofiarą bardzo ciężkiej infekcji pod postacią sepsy – mówi dr n. med. Agnieszka Dyla, specjalista pediatrii, anestezjologii i intensywnej terapii.
- Wiele bakterii jest w stanie wywołać taką uogólnioną reakcję organizmu. O sepsie mówimy wówczas, gdy te bakterie pływają po całej naszej krwi, dopływają do różnych narządów, a te usiłują z tymi bakteriami walczyć. Zaczynają działać coraz gorzej. W sepsie, nie tylko u dzieci, ale również u osób dorosłych, najważniejszym czynnikiem jest czas. Dochodzi do niewydolności wielu narządów – nerek, serca, płuc czy mózgu – tłumaczy dr n. med. Agnieszka Dyla.
- Ponieważ jestem i pediatrą, i anestezjologiem, to wiem, że w pracy z dziećmi, zwłaszcza z tymi krytycznie chorymi, zawsze ważna jest duża czujność i to jest chyba to, czego tutaj na wielu etapach zabrakło – uważa ekspertka.
Śmierć dziecka jest dla rodziców Damiana potężnym wstrząsem. - Mąż chciał jechać na wojnę. Chciał mnie zostawić i jechać na Ukrainę. Syn mój mówił, że nie chce żyć i chce do Damianka – mówi załamana kobieta.
- Chcę, żeby oni odpowiedzieli za to, co się stało. Winię lekarkę, która odmówiła przyjęcia mojego dziecka do szpitala – podkreśla pani Jana.
Prokuratura od ponad roku prowadzi postępowanie w sprawie narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Rzecznik prasowy szpitala nie przyjął naszego zaproszenia do spotkania przed kamerą i przesłał oświadczenie, w którym napisano, że przedstawiciele szpitala nie chcą z nami rozmawiać do czasu prawomocnego wyjaśnienia okoliczności śmierci chłopca.
Szpital wydał jednak oświadczenie. "Dyrekcja i Pracownicy Szpitala Dziecięcego im. prof. med. Jana Bogdanowicza są bezpośrednio zainteresowani pełnym wyjaśnieniem wszystkich okoliczności śmierci Damiana Hnatyshyna. Szpital po stwierdzeniu zgonu Pacjenta był w bezpośrednim kontakcie z Prokuraturą i przekazał wszystkie materiały konieczne do jego wyjaśnienia. Podczas obecnie trwającego śledztwa Szpital bezzwłocznie wypełnia wszystkie polecenia Prokuratury, zaś pracownicy medyczni zaangażowani w leczenia Damiana stawiają się na zaplanowane w toku śledztwa przesłuchania. Do momentu prawomocnego wyjaśnienia okoliczności śmierci naszego Pacjenta Szpital nie będzie medialnie przekazywał żadnych informacji. Deklarujemy, że nasi mali pacjenci mogą liczyć w naszym Szpitalu na profesjonalną pomoc, a także ciepło i zrozumienie dla ich cierpienia" - napisano w nim.
Ile może potrwać prokuratorskie postępowanie? Okazuje się, że wciągu ostatnich pięciu lat w warszawskich prokuraturach zarejestrowano ponad 10 spraw dotyczących błędów medycznych w tym szpitalu. Postępowania średnio trwały około dwa lata, natomiast sprawy w sądzie mogą trwać jeszcze dłużej.
- Każdy, widząc, czy słysząc o takiej sytuacji, od razu myśli o sobie i swoich bliskich, co by było, gdybym to ja czekała na SOR-ze z dzieckiem wymiotującym krwią, a nikt by mi natychmiast nie pomagał - mówi mec. Joanna Lazer, pełnomocniczka rodziców Damiana. I dodaje: - Każdy jest przerażony i być może tego typu programy pomogą w unaocznieniu problemu czy to z czujnością lekarzy, czy to z procedurami szpitali. Chodzi o to, żeby pacjenci byli bezpieczni, a procedury adekwatne do potrzeb pacjentów.
Jakich objawów u dziecka nie można bagatelizować?
- Taką przydatną wskazówką dla rodziców jest poszukiwanie dużych zmian w zachowaniu dziecka. Na przykład, kiedy jest bardzo senne i nie można go zbudzić, albo jest tak słabe, że nie można postawić go na nogi. Albo dziecko, które chętnie się bawiło, nawet w sytuacji, kiedy spada mu temperatura, to nie za bardzo nawiązuje kontakt. Nie jest zainteresowane rzeczami, którymi do tej pory było zainteresowane, chociażby swoją ulubioną bajką. To nie są objawy dyskretne. To jest coś, czego nie da się przeoczyć – tłumaczy dr n. med. Agnieszka Dyla.
Autorka/Autor: Agnieszka Madejska
Źródło: Uwaga! TVN
Źródło zdjęcia głównego: Uwaga! TVN