Nurkowie ze stołecznej straży pożarnej mają coraz więcej pracy. Od początku czerwca już 16 razy byli proszeni o pomoc w poszukiwaniach i działaniach ratowniczych. To ponad jedna trzecia wszystkich podjętych w tym roku interwencji. Jeden ze strażaków zdradził, że ich działania dotyczą nie tylko utonięć, ale też namierzania narzędzi zbrodni i ich ofiar.
Na co dzień jeżdżą do pożarów i wypadków, ale gdy konieczne są poszukiwania na rzekach i jeziorach zamieniają wozy strażackie na łodzie lub skutery wodne i ruszają do akcji. Mowa o członkach grupy ratownictwa wodno-nurkowego działającej w Jednostce Ratowniczo-Gaśniczej nr 1 w Warszawie. Spośród 53 strażaków-ratowników tej jednostki 43 nurkuje. Grupa ma do dyspozycji dwa samochody ratownictwa wodnego, pięć łodzi i skuter wodny. Szukają osób, które uległy wypadkom na wodzie, ale też ofiar morderstw, których ciała ukryto pod wodą, czy dowodów zbrodni.
120 minut na ratunek
Zastępca dowódcy JRG nr 1 młodszy kapitan Jakub Nowak opowiedział w rozmowie z Polską Agencją Prasową o kulisach działań na wodzie. Jak wyjaśnił, członkowie grupy ratownictwa wodno-nurkowego działają zwykle na dwa sposoby. - Jeżeli od wpłynięcia zgłoszenia do nas nie minie jeszcze 120 minut, to traktujemy takie zgłoszenie w trybie ratowniczym. W innym przypadku akcja ma już tylko charakter poszukiwawczy - powiedział.
Dodał, że w pierwszym przypadku strażacy powinni w trybie alarmowym, jak najszybciej dojechać na miejsce i natychmiastowo rozpocząć działania, a po wyciągnięciu takiej osoby z wody prowadzić resuscytację do przyjazdu pogotowia ratunkowego. - W literaturze medycznej podawane są przypadki, gdzie rzeczywiście udało się jeszcze przywrócić czynności życiowe, aczkolwiek, żeby doszło do takiej sytuacji, musi zostać zachowany szereg sprzyjających okoliczności, między innymi zimna woda, która spowalnia procesy zachodzące w organizmie. Sam słyszałem o przypadku, gdzie po czterdziestu kilku minutach przebywania pod wodą udało się jeszcze przywrócić czynności życiowe bez trwałego uszczerbku na zdrowiu - powiedział Nowak.
Zaznaczył jednak, że przy obecnych warunkach termicznych procesy obumierania postępują dużo szybciej. - Zdarzają się też takie sytuacje, że po długotrwałej akcji resuscytacyjnej z udziałem lekarza lub ratowników medycznych, przy wykorzystaniu ich profesjonalnego defibrylatora udaje się przywrócić akcję serca. Mam w pamięci taki przypadek, że po dwudziestu paru minutach udało się przywrócić wędkarza. Trafił do szpitala, ale otrzymaliśmy informację zwrotną, że niestety jego mózg obumarł, jednak jego narządy wewnętrzne nadawały się jeszcze do transplantacji - opisywał strażak. - To też jest jakiś pozytywny sygnał, że te nasze starania może nie zawsze zwrócą życie osobie, która utonęła, ale narządy tej osoby uratują życie komuś innemu - dodał.
Gdy na odnalezienie żywej osoby nie ma już szans
Inaczej jest w przypadku, gdy od zgłoszenia upłynie więcej niż 120 minut. Po takim czasie działania ratowników mają już zwykle jedynie status humanitarny i polegają tylko na poszukiwaniu ciał. - W takich przypadkach czas już nie gra roli. Już wiemy, że nie uratujemy takiej osoby, a jedynie szukamy ciała, żeby rodzina mogła je pochować i może trochę łatwiej pogodzić się ze śmiercią bliskiej osoby - powiedział.
Dodał, że takich akcji jest niestety najwięcej, bo stosunek liczby osób uratowanych do nieuratowanych jest niewielki. - Pracując w takim środowisku powoli się do tego przyzwyczajamy, ale żeby poradzić sobie z tym stanem emocjonalnym, z podwyższonym napięciem rozmawiamy ze sobą, a czasami z psychologiem. Dzięki temu można to napięcie rozładować - zaznaczył.
Zwrócił uwagę, że działania nurków charakteryzują się dużym obciążeniem fizycznym i psychicznym dla ratowników. - Nierzadko na miejscu jest rodzina osoby zaginionej. Mogą to być rodzice, mąż lub żona. Jest rozpacz, jest płacz. To wszystko nie jest obojętne ratownikom, którzy są na miejscu. Oni to widzą, ale muszą zachować profesjonalizm w obliczu tej tragedii, z która mają styczność - powiedział.
Akcje na rzekach są bardziej wymagające
Pytany o specyfikę pracy w jeziorach i rzekach zaznaczył, że poszukiwania w jeziorach są znacznie szybsze i - jeśli świadkowie wskażą orientacyjne miejsce utonięcia - akcja poszukiwawcza może się zakończyć nawet po kilkudziesięciu minutach. Inaczej jest w rzekach, gdzie ciało przemieszcza się z nurtem, a akcja skupia się na poszukiwaniach w miejscach, gdzie ciało może się zatrzymać.
- Zaraz po utonięciu ciało opada na dno i po dnie wraz z nurtem rzeki się przemieszcza. Dopiero po jakimś czasie, co zależy od temperatury wody i głębokości, ciało wraz z postępem gnilnym zaczyna się unosić - powiedział.
W poszukiwaniu ofiar i narzędzi zbrodni
Strażacy często współpracują też z policją poszukując między innymi dowodów zbrodni. - Szukaliśmy na przykład noża w Wiśle i go znaleźliśmy, poszukiwaliśmy też pendrive'ów ze słynnej afery podsłuchowej w restauracji Sowa i Przyjaciele i też - o dziwo - się odnalazły - mówił Nowak.
- Obecnie zostaliśmy poproszeni przez policję do pomocy w poszukiwaniach razem z WOPR poćwiartowanej ofiary zabójstwa - powiedział.
Nowak zaznaczył, że do poszukiwań, na przykład narzędzi zbrodni i niewielkich elementów, wykorzystuje się tak zwaną metodę sektorową, gdzie obszar dzieli się na sektory, które są następnie przeczesywane przez nurków. - Jeżeli wiadomo, że szukamy, na przykład noża, to możemy się wspomóc się podwodnym wykrywaczem metali - powiedział.
Coraz więcej interwencji nurków ze stołecznej straży pożarnej
Strażak podkreślił, że w ostatnim czasie liczba zdarzeń, do których wysyłana jest grupa ratownictwa wodno-nurkowego wzrasta. - Od początku roku mieliśmy 40 takich dyspozycji, z czego tylko od początku czerwca wyjeżdżaliśmy 16 razy - wskazał Nowak.
Dodał, że w lecie poszukiwane są przede wszystkim ofiary utonięć, zaś kiedy jest chłodniej, osoby, które popełniają, bądź próbują popełnić samobójstwo, zimą wędkarze, ale też często są to ofiary zakładów po alkoholu i próby przejścia przez zamarzniętą rzekę, czy staw.
Niedawno narodził się pomysł, żeby podnieść świadomość wypoczywających nad wodą i działać prewencyjnie. Dlatego do końca wakacji strażacy prowadzą wspólne patrole z policją przy stołecznych akwenach i w pobliżu Wisły. Akcja ruszyła 1 lipca i już pierwszego dnia udało się uratować człowieka, który wpadł do Stawu Koziorożca na warszawskich Włochach.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: KM PSP Warszawa