"Z głębokim bólem przyjęliśmy wiadomość o śmierci 92-letniej Leokadii Krajewskiej, jednej z pierwszych kobiet w stołecznej Kompanii Ruchu Drogowego. Z uśmiechem na ustach przez kolejne dekady pełniła służbę na ruchliwych warszawskich skrzyżowaniach, pozbawionych wówczas sygnalizacji świetlnej" - czytamy w komunikacie Komendy Stołecznej Policji.
"Lodziu pozostaniesz w naszej pamięci" - podkreślili policjanci.
Pierwsze skrzyżowanie
KSP na pamiątkę Krajewskiej przypomniało wywiad z nią z marca 2014 roku z miesięcznika "Policja 997".
W kwietniu 1945 roku sąsiad, funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej, namówił ją, by spróbowała się w służbach ruchu drogowego.
– Miałam 17 lat, ale powiedziałam, że 18. Nikt wtedy nie sprawdzał dokładnie papierów. Dostałam zielone umundurowanie, owijacze, podkute buty, furażerkę, chorągiewki zieloną i czerwoną, no i karabin, a później pistolet. Po krótkim przeszkoleniu trafiłam do Kompanii Ruchu Drogowego i na swoje pierwsze skrzyżowanie na rogu ulic Targowej i Wileńskiej. W tamtym okresie byliśmy skoszarowani na Bednarskiej, a całą naszą gażą był deputat żywnościowy, głównie kasza gryczana i śledzie - opowiadała Krajewska.
Niebezpieczna służba
Kiedy zaczynała służbę, korki w Warszawie jeszcze nie istniały, jednak nie oznaczało to, że pracowało się lekko. Ona i kilka innych koleżanek na równi z mężczyznami musiały odstać na skrzyżowaniu osiem godzin, niezależnie od pogody. A mimo niewielkiego ruchu dochodziło do tragicznych w skutkach wypadków z udziałem regulujących ruch milicjantów i milicjantek. Irenę Małecką, koleżankę pani Leokadii z KRD, śmiertelnie potrąciła ciężarówka.
– Ja też zostałam potrącona, ale niegroźnie. Były też i inne niebezpieczeństwa. Koleżankę Janinę Krzemińską zabito, kiedy wracała po służbie. Zabrano jej pistolet. Do mnie i koleżanki ktoś strzelał, kiedy stałyśmy na placu Trzech Krzyży. Schowałyśmy się do budki strażniczej na pobliskiej budowie. Wtedy w Warszawie przestępczość była naprawdę ogromna. Innym razem wyskoczył do mnie z korbą rosyjski kierowca, którego chciałam ukarać. Obezwładnili go ludzie, wrzucili na pakę i zawieźli do komendy, a przełożeni potem pytali mnie, co on mi chciał zrobić, że go tak urządziłam - wspominała Lodzia.
Popularna milicjantka
Po czasie kompania została rozkoszarowana, a funkcjonariusze mogli zamieszkać we własnych domach. Krajewskiej przydzielano służbę na coraz to nowych skrzyżowaniach. Młoda milicjantka zaczęła zwracać na siebie uwagę kierowców i przechodniów. – Nie było nas wtedy dużo, ze 20 dziewcząt w kompanii, rzucałyśmy się w oczy, a ja, jak mi mówiono, byłam atrakcyjną kobietą. Zaczęło się oglądanie, jak pracujemy. Choć dla mnie raz o mały włos nie skończyło się to tragicznie. Zapatrzył się na mnie kierowca i o mało mnie nie potrącił - mówiła.
Prawdziwa popularność Lodzi zaczęła się jednak od posterunku na Brackiej. Powstał wtedy o niej pierwszy artykuł. Później były następne. Rysowali ją także między innymi: Marian Walentynowicz, Konstanty Sopoćko. Powstała o niej piosenka.
"Ludziom nie przeszkadzało, że karałam mandatami"
- Gapiów było mnóstwo, i młodych, i starych. Ludziom nie przeszkadzało, że karałam mandatami, lubili mnie. Jak zaczęłam już być znana z imienia, zaczęłam dostawać na imieniny kwiaty, balony. Kiedyś zagrała dla mnie Orkiestra z Chmielnej, ale ja przerażona i zawstydzona schowałam się do bramy, a i tak następnego dnia przełożony zwrócił mi uwagę, że nie powinnam się tak afiszować.
13 sierpnia 1947 roku na rogu Nowego Światu i Alej Jerozolimskich Krajewska pokierowała pierwszą sygnalizacją świetlną w odbudowywanej stolicy. – Siedziało się na tak zwanym bocianim gnieździe i ręcznie przełączało światła – wspominała.
Wtedy dla warszawiaków stała się Lodzią. Z kolei podest, na którym pełniła służbę, nazwano "balią". O Lodzi i balii napisał Wiech w felietonie "Balie obniżyć": (...) balia jest ciut‑ciut za wysoko i o obrazę władzy w tych warunkach nietrudno. Lodzia jest władziuchna wyjątkowo twarzowa, a tak wysoko stoi, że okien tramwajowych kalotechniką sięga. To tyż może się zdarzyć, że jakiś warszawiak niechcący naumyślnie ją pocałuje. I masz pojęcie, co się będzie działo. Lodzia z balii zeskoczy, żeby protokół zestawić i faceta do mamra odprowadzać, a tem czasem fatalne zabadziarażenie kołowego ruchu może nastąpić. Po mojemu balię musowo obniżyć.
Czarowi Lodzi uległ też burmistrz Sztokholmu, który, będąc z wizytą w Warszawie, zaprosił ją na kolację, proponując także wizytę w stolicy Szwecji.
Z drogówki do dochodzeniówki
W 1950 roku pożegnała się ze służbą na ulicy. Ten rok był ważny w jej życiu także z innego powodu – wyszła za mąż za kolegę z pracy Edmunda Krajewskiego (jej panieńskie nazwisko: Kubanowska). Po odejściu z ruchu drogowego pracowała w łączności, inspekcji, szkoleniach; była również sekretarką, maszynistką, kierownikiem hali maszyn.
W tym samym czasie państwo Krajewscy doczekali się dzieci – synów Darka i Ryszarda. W 1965 r. wróciła do drogówki, ale nie na skrzyżowanie, a do dochodzeniówki. W 1968 roku otrzymała stopień podporucznika. Kiedy w stopniu kapitana odchodziła ze służby w 1973 roku, w stołecznej prasie ukazał się artykuł "Lodzia opuszcza szeregi MO". Zorganizowano jej uroczyste pożegnanie w Białej Sali w KSP. Józef Cyrankiewicz przysłał 30 róż i własnoręcznie podpisane życzenia. Były premier pamiętał, jak w 1948 roku razem tańczyli w pierwszej parze na sylwestrowym balu przodowników, którego Lodzia była honorowym gościem.
Krajewska ostatnie lata życia spędziła na Żoliborzu pod opieką syna Darka. 15 lat temu pochowała męża.
Z kolei w poniedziałek w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach spoczął Henryk Wujec:
Henryk Wujec nie żyje
Autorka/Autor: mp/ran
Źródło: tvnwarszawa.pl