- Przeprowadziliśmy odwołanie burmistrza Grodzkiego, a w jego miejsce powołaliśmy Wiesława Sikorskiego, byłego burmistrza Bemowa, jeszcze z czasów gdy było ono gminą, a nie dzielnicą - informuje Łukasz Lorentowicz, radny komitetu Dla Bemowa.
- Na sesji obecnych było 14 radnych. Członkowie klubów Dla Bemowa, Wybieram Bemowo i Bemowska Wspólnota Samorządowa pojawili się w pełnym składzie i jednogłośnie opowiedzieli się za wyborem pana Sikorskiego - dodaje.
Bez radnych PO i PiS
Cała rada dzielnicy liczy 25 osób. Na wtorkowym posiedzeniu nie zjawił się nikt z Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości. Nie licząc samego burmistrza Michała Grodzkiego (PiS), który do obradujących radnych zszedł, aby - jak sam przyznaje - "poinformować ich, że to co robią jest niezgodne z prawem".
Dlaczego? Aby to zrozumieć, należy przypomnieć krótko posiedzenie rady dzielnicy sprzed dwóch tygodni. Przewodniczący Marek Cackowski (PiS) otworzył je, po czym ogłosił przerwę do lutego. Z jego decyzją nie zgodzili się radni związani z Jarosławem Dąbrowskim. Tym bardziej, że na sesji mieli głosować właśnie nad odwołaniem Cackowskiego. Mimo ogłoszonej przerwy "dąbrowszczacy" postanowili zostać w sali i dalej prowadzić obrady. W swoim gronie przegłosowali odwołanie Cackowskiego i na jego miejsce wybrali Hannę Głowacką z lokalnej Bemowskiej Wspólnoty Samorządowej.
Ratusz wkracza do gry
Działania te szybko zakwestionował - po pierwsze - sam Cackowski, a po drugie - zarząd dzielnicy z Grodzkim na czele. Od dwóch tygodni w bemowskim urzędzie trwa przepychanka polityczna w sprawie tego, która strona - PiS z PO czy radni związani z Dąbrowskim - ma rację, a co za tym idzie władzę.
W poniedziałek głos w sprawie zabrał stołeczny ratusz, a konkretnie wiceprezydent Witold Pahl. Wydał zarządzenie, w którym wstrzymał uchwały podjęte przez radnych Dąbrowskiego. Jako główny powód wskazał prowadzenie obrad przez osobę do tego nieuprawnioną. Sesją, jak informowaliśmy na tvnwarszawa.pl, kierowała nimi wówczas najstarsza radna Wiesława Schubert-Figarska. Wiceprezydent podkreślił, że taka sytuacja może mieć miejsce tylko w przypadku nieobecności przewodniczącego, a ten (Cackowski) był przecież na sali obrad.
"Ordynarna polityka"
Radny Łukasz Lorentowicz sprawę zarządzenia prezydenta komentuje krótko: "polityka". - Ordynarna polityka, w której zasadniczym celem jest to, by nie dopuścić do unormowania sytuacji na Bemowie - stwierdza.
Ostro krytykuje też działania Michała Grodzkiego. - Wiedział, że dziś [w poniedziałek - red.] mamy sesję, a udawał Greka. Mówił, że niby nic o niej nie wie. Przychodził do nas albo wysyłał ochroniarzy, by wyprosili nas z urzędu. Trochę to niesmaczne - komentuje dalej Lorentowicz. - Ostatecznie nie mogliśmy procedować w sali sesji, więc obradowaliśmy na korytarzu - dodaje radny.
Stanowisko burmistrza Grodzkiego w całej sprawie jest jasne: żadnej sesji w poniedziałek nie było. - Nie ma możliwości, by uznać to, co zrobili dzisiaj radni za zgodne z prawem. Poinformowałem ich o tym, bo zostałem zobligowany do tego zarządzeniem prezydenta miasta - wskazuje w rozmowie z tvnwarszawa.pl.
Dopytywany czy czuje się odwołany ze swojej funkcji odpowiada krótko: nie. - Równie dobrze mógłbym się czuć odwołany przez przypadkową grupę ludzi - dodaje.
Rozpad koalicji
Polityczne zamieszanie na Bemowie jest wynikiem rozpadu koalicji Prawa i Sprawiedliwości, Platformy Obywatelskiej i Bemowskiej Wspólnoty Samorządowej. Porozumienie to zawiązało się półtora roku temu, by odsunąć od władzy byłego wiceprezydenta Jarosława Dąbrowskiego (którego komitet wygrał wybory samorządowe na Bemowie).
Po ponad roku wspólnego rządzenia Bemowska Wspólnota Samorządowa wyszła z koalicji. PiS i PO - choć współpracują nadal - nie mają już większości w radzie dzielnicy.
Zobacz jak wyglądała ostatnia sesja na Bemowie, na której doszło do rozpadu koalicji:
Sesja Bemowo
Sesja Bemowo
Karolina Wiśniewska /b
Źródło zdjęcia głównego: Mateusz Szmelter / tvnwarszawa.pl