Zgodnie z decyzją powiatowego inspektoratu nadzoru budowlanego, mokotowska skocznia musiała zostać rozebrana. Zdezelowana konstrukcja groziła bowiem katastrofą budowlaną. Okazało się jednak, że ekspertyzy fachowców to jedno, a praktyka to zupełnie co innego. Firma rozbiórkowa długo nie mogła sobie poradzić z konstrukcją.
Podcięli, pociągnęli i nic
Prace rozbiórkowe zaczęły się już kilka dni temu, ale właśnie w czwartek miały się rozkręcić na dobre. Na miejscu pojawił się ciężki sprzęt - m.in. koparka uzbrojona w gigantyczne nożyce do cięcia betonu i zbrojeń.
Robotnicy przewiercili słupy podpierające skocznię z jednej strony. Do jej szczytu przymocowali stalową linę. Druga koparka miała za nią pociągnąć i w ten sposób "położyć" skocznię.
- Na razie nic z tego nie wyszło. Konstrukcja nawet nie drgnęła - relacjonował Filip Chjzer, który od samego rana przygląda się zmaganiom robotników.
Chwilę później skocznia się jednak poddała. Dokładnie w południe, zgodnie z planem, konstrukcja została fachowo "położona" i tym samym skoki narciarskie w Warszawie przeszły do historii.
Skocznia nie wróci, ale sport zostanie
Choć obejmujący teren skoczni plan miejscowy postulował jej zachowanie, to decyzja PINB i ryzyko katastrofy były ważniejsze. Nie ma też raczej szans na to, by skocznia została odbudowana. Jak wyjaśniał w rozmowie z tvnwarszawa.pl szef Warszawskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, który zarządzał obiektem, nie ma to ekonomicznego uzasadnienia.
Ten sam plan miejscowy jest natomiast gwarancją, że w tym miejscu nie powstanie np. osiedle mieszkaniowe. Teren musi pełnić funkcje sportowe. Co więc może się tu znaleźć? Od kilku lat po mieście krążą różne pomysły, m.in. budowa ośrodka ze ściankami wspinaczkowymi. WOSiR nie kryje jednak, że nie ma pieniędzy i na szybkie inwestycje w tym miejscu nie ma co liczyć.
roody/ec