Czarnym markerem wykreślano nazwiska w dziennikach operacyjnych wojskowych tajnych służb. Zrobiono to tak, że danych tych nie da się już odczytać. Inne dokumenty ukrywano, aby nie trafiły do Instytutu Pamięci Narodowej - donosi "Wprost" na swojej stronie internetowej.
Przeszłość w latach 2003 i 2004 zamazywała grupa oficerów Wojskowych Służb Informacyjnych. Pomagać im miało dwoje pracowników IPN. Dlatego komisja ds. likwidacji WSI zawiadomiła Wojskową Prokuraturę Garnizonową w Warszawie.
Ustawa o powołaniu IPN zawiera zapis blokujący dekonspirowanie najbardziej wpływowej agentury PRL. Szef UOP i minister obrony narodowej mogli zastrzec, że do przekazywanych przez nich do IPN dokumentów nikt poza wskazanymi przez nich osobami nie będzie miał dostępu. Powstanie zbioru zastrzeżonego IPN było doskonale zaplanowanym wprowadzeniem kontroli tajnych służb nad działalnością IPN. Chodziło przede wszystkim o ochronę danych agentury, głównie osób publicznych. Za kadencji prof. Kieresa z uwagi na bezpieczeństwo państwa umieszczono w zbiorze zastrzeżonym dane TW Historyk, którym – według SB – był profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, a także dane kilku innych wpływowych przedstawicieli świata nauki i Kościoła, uważanych przez opinię publiczną za autorytety.
Na zakończenie kadencji prof. Kieresa zbiór zastrzeżony w IPN – zdaniem informatorów "Wprost" - liczył 8 kilometrów akt. Za prezesury Janusza Kurtyki zmniejszono wielkość zbioru zastrzeżonego i dużą część akt włączono do zbioru ogólnego. Nadal jednak nie wprowadzono kryteriów, na podstawie których prezes IPN kwalifikuje akta do zbioru zastrzeżonego.
Istnienie zbioru zastrzeżonego miało wpływ na wyniki procesów lustracyjnych. Gdy rzecznik interesu publicznego Bogusław Nizieński zwracał się do IPN o akta w związku z procesem lustracyjnym, otrzymywał informacje tylko i wyłącznie ze zbioru ogólnego. Skutek był taki, że wiele osób publicznych pozytywnie przeszło lustrację. Zbioru zastrzeżonego nie uwzględniono także w trakcie śledztw historycznych prowadzonych przez IPN.
Większość tajnych współpracowników służb PRL czynnych obecnie w biznesie, mediach czy polityce pozostała niezdemaskowana. Gdy SB w 1989 r. zaczęła niszczyć swoje archiwa (przede wszystkim zaczynając od tych dotyczących najbardziej wpływowych osób), kopie trafiały do ZSRR.
Jest oczywiste, że tajne rosyjskie służby używały i używają akt uzyskanych od służb PRL do działań werbunkowych w Polsce. Aby dziś przeprowadzić rzeczywistą lustrację, nie można wyłączać części zbiorów archiwalnych, bo wtedy lustracja traci sens - pisze "Wprost".
Źródło: wprost.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24