"Zginęły dwie małe dziewczynki i matka". Przeżył tylko ojciec. Koniec procesu

Tragiczny wypadek w Sitnem
Prokurator odczytał akt oskarżenia
Źródło: TVN24

- Zginęły dwie małe dziewczynki, matka rodziny, ojciec został bardzo mocno poszkodowany. To przestępstwo zniszczyło całą strukturę rodziny, szereg żyć, dlatego powinno być potraktowane surowo - przekonywał w sądzie pełnomocnik rodziny, która ucierpiała po tragicznym wypadku pod Wołominem.

We wtorek w Sądzie Rejonowym w Wołominie zakończył się proces mężczyzny, który w kwietniu ubiegłego roku we wsi Sitne śmiertelnie potrącił rodzinę podróżującą na rowerach. Przeżył tylko ojciec. We wtorek sędzia Agnieszka Bus-Masłosz zamknęła przewód sądowy, a prokurator, pełnomocnik rodziny oraz obrońca oskarżonego mówili, ile lat - ich zdaniem - Kamil B. powinien spędzić w więzieniu.

Ojciec ciągle dochodzi do siebie

Prokuratura oskarżyła Kamila B. o to, że w kwietniu 2018 roku, jadąc blisko 100 km/h w terenie zabudowanym, doprowadził do tragicznego wypadku. Uderzył w rodzinę, która wracała z wycieczki rowerowej z pobliskiej wsi, od dziadków. 43-letnia Małgorzata i jej 6-letnia córka Ania zginęły na miejscu. Starsza dziewczynka - 8-letnia Lena - zmarła kilka godzin później w Centrum Zdrowia Dziecka.

Przeżył tylko ojciec, ale do dziś nie odzyskał pełnej sprawności. Podczas toczącego się od blisko roku procesu, na sali sądowej pojawił się tylko raz - w październiku. Jego zeznania zostały utajnione, nie był w stanie mówić o tragicznym wypadku, patrząc Kamilowi B. w oczy.

Za to na każdej rozprawie licznie gromadzili się bliscy obu stron. Tak samo było we wtorek. Wszyscy wysłuchali mów końcowych.

Oskarżony strażak ochotnik

- Materiał dowodowy nie pozostawia wątpliwości co do samego przebiegu zdarzenia, co do sprawstwa oskarżonego oraz skutku, które ten wypadek spowodował - zaczął prokurator Krzysztof Burzyński.

Bo żadna ze stron podczas całego postępowania nie negowała, że to Kamil B. siedział za kierownicą bordowego auta, które z dużą prędkością wyjechało z łuku, że stracił panowanie nad samochodem, że zjechał na pobocze; że uderzył w drzewo, a później w rowerzystów.

- Ale dziś chciałbym wskazać te okoliczności, które zdaniem prokuratury wskazywały na kwestię umyślności, świadomego łamania przepisów ruchu drogowego przez oskarżonego – kontynuował prokurator.

Burzyński przypomniał, że w aktach sądowych znajdziemy między innymi opinię komendanta lokalnej Ochotniczej Straży Pożarnej oraz proboszcza, którzy pochlebnie wypowiadali się o oskarżonym, a ten sam był przez dłuższy czas strażakiem ochotnikiem.

- To znaczy, że miał pośrednią wiedzę o tym, co dzieje się w trakcie wypadku, kiedy udzielana jest pomoc osobom poszkodowanym, albo tym, którzy nie przeżyli. Pomimo tego doświadczenia, nie wykazał jakiegoś myślenia w trakcie tego, co wydarzyło się w dniu wypadku - argumentował prokurator.

B. - jak sam przyznawał podczas procesu - doskonale wiedział, jak wygląda droga, na której doszło do wypadku. Wiedział, że dochodzi tam do niebezpiecznych sytuacji, bo często z bocznych polnych dróżek wyjeżdżają maszyny rolnicze, a z przydrożnych lasów wybiegają dzikie zwierzęta.

- Mimo to znacznie przekroczył prędkość. Mało tego, krótko przed samym zdarzeniem doszło do zdarzenia z udziałem opla, które prowadził Arkadiusz P. - opisywał prokurator.

Świadkowie mówią o niebezpiecznej jeździe

Arkadiusz P., razem z żoną, mijali B. na drodze przed Sitnem. Według ich relacji, mężczyzna jechał tak szybko, że musieli zjechać na pobocze. I że omal nie doszło do wypadku.

Następnym autem, które tragicznego dnia mijał B., nieomal się z nim zderzając, był volkswagen. Sekundy przed wjechaniem w rodzinę.

Jego kierowca powiedział podczas jednej z wcześniejszych rozpraw: - Niewiele brakowało, a ja bym był ofiarą tego wypadku. Nie chciałbym ponownie spotkać oskarżonego na drodze.

- Ale to nie wzbudziło w nim refleksji, nie pomyślał, że na kolejnym łuku drogi może wydarzyć się podobne zdarzenie. I ono się wydarzyło - mówił we wtorek prokurator i zawnioskował o najwyższą możliwą karę, czyli osiem lat więzienia, 15 lat zakazu prowadzenia pojazdów oraz 50 tysięcy nawiązki dla rodziny.

Prokurator chce również, aby wyrok został podany do publicznej wiadomości.

Powszechne łamanie przepisów

Takiej samej kary dla oskarżonego chciał pełnomocnik rodziny - mecenas Daniel Szeliga.

- Zginęły dwie małe dziewczynki, zginęła matka rodziny, ojciec rodziny został bardzo mocno poszkodowany. Przestępstwo zniszczyło całą strukturę rodziny. To przestępstwo zmieniło szereg żyć, dlatego powinno być potraktowane surowo - przekonywał Szeliga.

- Mimo że oskarżony miał chwilę przed wypadkiem dwie niebezpieczne sytuacje, nie zreflektował się, nie zdjął nogi z gazu, nie zauważył, że jego jazda może doprowadzić do poważnych konsekwencji - mówił dalej pełnomocnik rodziny.

Mecenas przyznał, że musimy pracować nad zmianą mentalności Polaków w sprawach bezpieczeństwa na drogach. A drogą do tego są również surowe wyroki.

- Tylko odpowiednio surowe karanie sprawców przestępstw może spowodować, że mentalność kierowców zmieni się i że kierowcy, którzy przekraczają przepisy, co jest powszechne, zaczną myśleć o konsekwencjach swojego zachowania. O czym nie pomyślał oskarżony, niszcząc rodzinę pokrzywdzonego - argumentował mecenas Szeliga.

"Fatalny zbieg okoliczności"

Z kolei obrońca oskarżonego, mecenas Andrzej Różyk, złożył wniosek o wymierzenie Kamilowi B. kary dwóch lat pozbawienia wolności i nawiązki na rzecz poszkodowanego.

Adwokat zwrócił uwagę, że oskarżony przyznał się do winy, żałuje tego, co zrobił i ma świadomość, że musi ponieść konsekwencje swojego zachowania. Przypomniał, jak zachował się zaraz po wypadku, kiedy wyszedł z leżącego jeszcze na dachu auta i zaczął reanimację.

- Zaraz po wypadku zachował się w sposób wzorcowy, starał się pomóc. Stała się rzecz straszna, stała się tragedia, ale mówiąc o odpowiedzialności karnej, musimy pamiętać o tym, jakim oskarżony jest człowiekiem – podkreślił Różyk.

- Przeprosił już podczas pierwszego postępowania, zadeklarował pomoc materialną. Jeżeli oskarżony pójdzie do więzienia na osiem lat, to w tym momencie nie wywiąże się z obowiązków, które sam chciał na siebie wziąć, w tym nie zwróci nawiązki. Jeżeli będzie "siedział", to nic z tego nie wyjdzie. Tutaj nastąpił fatalny zbieg okoliczności, pojawił się samochód, nieszczęsne drzewo, gdyby nie to, to oskarżony wjechałby w pole, nikomu nic by się nie stało - przekonywał obrońca.

"Cały czas jest to w mojej głowie"

Kamil B. podczas rozprawy w ręku trzymał kartkę, ale ostatecznie nie zrobił z niej użytku. Nie był w stanie powiedzieć wiele.

- Jest mi strasznie żal. Cały czas jest to w mojej głowie. Cały czas to czuję. Ciężko mi o tym mówić. Cały czas chcę pomóc i jeszcze raz przeprosić całą rodzinę za to, co zrobiłem - powiedział.

Wyrok usłyszy 15 listopada. Poczeka na niego na wolności.

Czytaj także: