Maria Kordalewska była najpierw wolontariuszką na Torwarze. Tamtejszy punkt recepcyjny został zamknięty 8 kwietnia. Ale zapał do pomagania pozostały. Nie tylko u niej. - Nadal jest bardzo dużo osób dobrej woli, które chcą pomagać. Dlatego teraz jesteśmy stowarzyszeniem TOR WARszawskiej Pomocy. Dalej pomagamy tym uchodźcom, którzy już są w Polsce i tym, którzy nadal napływają z Ukrainy - mówiła w czwartkowym "Wstajesz i wiesz" Kordalewska. Cele są takie same. Zapewnienie noclegu, wyżywienia, pomoc w znalezieniu pracy, szkoły czy przedszkola dla dzieci.
Podkreśliła, że w punktach dla uchodźców wciąż "jest bardzo dużo potrzeb". - Nawet takich prozaicznych, jak jedzenie, którego czasami też brakuje. Trzeba zorganizować tym ludziom pracę, ale również relokację, bo Warszawa jest naprawdę przepełniona - zauważyła.
Punkt w biurowcu Ilmet już działa, są wolne miejsca
Wolontariuszka mówiła, że wciąż przyjmowane są dary, m.in. w budynku Ilmetu przy rondzie ONZ. To opuszczony biurowiec, należący do firmy Skanska. Jest przeznaczony do rozbiórki, ale deweloper postanowił, że nim do niej dojdzie, obiekt może służyć uchodźcom z Ukrainy. Na dwóch piętrach przygotowano kilkaset miejsc, w dwu- i trzyosobowych pomieszczeniach. Jednak do niedawna nikogo tam nie było. Ratusz tłumaczył, że przyczyną jest m.in przeciekający dach. Skanska zaprzeczała.
- Od około 10 dni działa tam punkt dla uchodźców. Sytuacja w majówkę była taka, że zabrakło podstawowych produktów. Jeżeli ktoś chce pomóc, to zapraszamy - mówiła Kordalewska. Dodała, że przydadzą się również ręce do pracy przy wydawaniu posiłków, opieką nad dziećmi oraz udzielaniu informacji. Rzeczniczka stołecznego ratusza Monika Beuth-Lutyk potwierdziła nam, że Ilmet służy już uchodźcom. Przekazała, że zajęte są 222 miejsca (z 312 dostępnych). - Obecnie w punkcie przebywa 93 dzieci - dodała.
"Skala tragedii, jaka spotkała tych ludzi, jest niewyobrażalna"
Maria Kordalewska stwierdziła również, że po dwóch miesiącach ludzie zaczynają zdawać sobie sprawę, że nie są w stanie pomagać 24 godziny na dobę, bo muszą zająć się swoimi sprawami. - Pewne rzeczy można było odłożyć w perspektywie dwóch, trzech tygodni. Jesteśmy też bardzo zmęczeni pomaganiem. Patrzymy na cierpienie ludzkie każdego dnia i to nie jest łatwe - mówiła wolontariuszka.
Zwróciła również uwagę, że obecnie do Polski docierają osoby, które doświadczyły najgorszego okrucieństwa wojny. Są to osoby m.in. z Mariupola czy Buczy. - Skala tragedii, która je spotkała jest niewyobrażalna. Te osoby potrzebują specjalnego traktowania. To nie są osoby, które mogą trafić na ogromną halę typu Nadarzyn - mówiła. - Powinny być pod opieką psychologa czy psychiatry. Wymagają zupełnie innego podejścia niż osoby, które przybyły do Polski na początku wojny - podsumowała.
Autorka/Autor: dg/b
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Artur Węgrzynowicz, tvnwarszawa.pl