Około północy grupa protestujących przeszła na ulicę Mickiewicza na Żoliborzu. Chcieli dojść przed dom prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, ale w poprzek jezdni stanął kordon policji. - Ulica jest szczelnie obstawiona przez policjantów - mówił po północy Jan Piotrowski, reporter TVN24.
I ocenił, że na miejscu było kilkuset funkcjonariuszy, kilkadziesiąt policyjnych pojazdów i co najmniej kilkuset manifestantów. Skandowali oni między innymi "nas nie powstrzyma Jarek ani wirus" i "jestem człowiekiem, nie inkubatorem". W ten sposób chcieli wyrazić swoje niezadowolenie z decyzji Trybunału Konstytucyjnego, który w czwartek orzekł o niekonstytucyjności przepisów dotyczących aborcji w przypadku ciężkiego upośledzenia płodu.
"Zrobiło się nerwowo"
W pewnym momencie doszło do przepychanek z policją. Z relacji Piotrowskiego wynika, że funkcjonariusze użyli gazu łzawiącego, a protestujący rzucali kamieniami, które leżały przy torowisku tramwajowym. - Po tym starciu zrobiło się nerwowo. Część protestujących usiadła na ziemi i namawia do tego pozostałych uczestników - opisywał Piotrowski po północy.
Jak relacjonował po godzinie 1, policja użyła kilka razy gazu, a protestujący kilka razy rzucali kamieniami. Reporter dodał też, że niektórzy protestujący byli wyciągani z tłumu i zatrzymywani przez funkcjonariuszy.
Do sprawy na Twitterze odniosła się stołeczna komenda. "Policjanci zareagowali, gdy część osób zebranych na ul. Mickiewicza zaatakowała funkcjonariuszy, rzucając w nich kamieniami i usiłując przerwać policyjny kordon. W celu przywrócenia porządku użyto jednostkowo gazu pieprzowego i siły fizycznej" - czytamy we wpisie.
Policjanci zareagowali, gdy cześć osób zebranych na ul. Mickiewicxa zaatakowała funkcjonariuszy, rzucając w nich kamieniami i usiłując przerwać policyjny kordon. W celu przywrócenia porządku użyto jednostkowo gazu pieprzowego i siły fizycznej.
— Policja Warszawa (@Policja_KSP) October 22, 2020
Przed godziną 2 Marta Lempart ze Strajku Kobiet podała na antenie TVN24, że ma informację o zatrzymaniu siedmiu osób. - Ale sprawdzamy to – zastrzegła. W rozmowie z reporterem TVN24 zaapelowała do uczestników o stawienie się w tym samym miejscu w piątek.
Z kolei reporter TVN24 Jan Piotrowski poinformował przed godziną 2, że protestujący zaczynają się rozchodzić. Dodał, że policjanci legitymują osoby, które jeszcze zostały na Mickiewicza.
Policja nie podała na razie, ile osób zatrzymano w nocnych starciach. Bilans ma być znany około godziny 9.
Przejście przez centrum
Na Żoliborz protestujący kierowali się między innymi przez centrum. Jak przekazał w czwartek o godzinie 23 Piotrowski, pochód szedł aleją Jana Pawła II. - Za chwilę dojdzie do ronda Zgrupowania AK "Radosław", a stamtąd już tylko kilka kilometrów w stronę ulicy Mickiewicza, bo tam najprawdopodobniej ta manifestacja będzie miała finał - relacjonował.
Manifestujący szli jezdnią, na czele było kilka radiowozów. Tłum wznosił okrzyki: "moje ciało, moja sprawa", "konstytucja jest kobietą". Grupa osób na czele protestu trzymała plakat z napisem "strajk kobiet #wyp...ć".
Protest przed siedzibą PiS
Wcześniej manifestujący zebrali się przed siedzibą PiS przy Nowogrodzkiej. - Grupa protestujących wzdłuż ogrodzenia posesji przy Nowogrodzkiej rozwiesiła baner z wulgaryzmami wycelowanymi w rząd. Takiego sprzeciwu, tak mocno i wulgarnie akcentowanego, nie słyszałem dawno. Część manifestujących broni tego baneru, więc tam jest dosyć nerwowo, bo policjanci chcą go zdjąć - mówił o godzinie 21.30 Piotrowski.
Zwrócił też uwagę, że na miejsce skierowano duże siły policyjne. - Przed chwilą wzywali oni do rozwiązania tej spontanicznej manifestacji - relacjonował reporter TVN24. Jak z kolei doprecyzował obecny na miejscu reporter Polskiej Agencji Prasowej, przed godz. 22 demonstranci coraz liczniej zaczęli się gromadzić przed ogrodzeniem siedziby PiS. Skandowali między innymi "hańba", "mojej siostry będę bronić, kiedy państwo mnie nie chroni".
"Macie krew na togach"
Przed przejściem na Nowogrodzką manifestujący zebrali się około godziny 19 przed siedzibą Trybunału Konstytucyjnego, który orzekł w czwartek o niekonstytucyjności przepisów dotyczących aborcji w przypadku ciężkiego upośledzenia płodu.
Mieli ze sobą transparenty i kartki z hasłami: "Prawo ma nas chronić", "Macie krew na togach" czy "Zrozumcie prawica: to moja macica" oraz zapalone znicze. Namalowali również na chodniku napis: "Macie krew na rękach". Co jakiś czas wykrzykiwali też "Solidarność naszą bronią" czy "Hańba". Na miejscu była policja.
W proteście brali udział również politycy, a wśród nich między innymi posłanka Lewicy Joanna Scheuring-Wielgus, którą reporter TVN24 zapytał, czy politycy nie powinni "tonować emocji" w trakcie takiego protestu w związku z obostrzeniami związanymi z pandemią. - Jak mam tonować emocje, kiedy Prawo i Sprawiedliwość i politycy Konfederacji doprowadzają do całkowitego zakazu aborcji w Polsce? Jak spojrzy pan na mapę dostępności aborcji, Polska jest na szarym końcu. I ja wiem, że Prawo i Sprawiedliwość zrobiło to specjalnie i proceduje tą ustawę, kiedy ludzie umierają w swoich domach i szpitalach, tylko po to, żeby nie było protestów. Ale te protesty będą - odpowiedziała posłanka.
Zaznaczyła również, że wszyscy protestujący mają na twarzach maseczki i wiedzą, jakie są zasady panujące w dobie pandemii.
"Legitymujemy uczestników"
Jak podał Jarosław Florczak z biura prasowego Komendy Stołecznej Policji, funkcjonariusze "w celu zapewnienia bezpieczeństwa wstrzymują czasowo ruch na odcinkach ulic, którymi poruszają się zgromadzeni". - Policjanci legitymują osoby uczestniczące w tym przemarszu, z uwagi na to, że wszystkich obowiązują obostrzenia sanitarne. Warszawa jest też w strefie czerwonej i obowiązuje tu zakaz spontanicznych zgromadzeń. Policjanci przy użyciu nagłośnienia informują zebranych o tych przepisach - zaznaczył Florczak.
Odniósł się też do manifestacji, która odbywała się przed siedzibą TK w alei Szucha. - Uczestnicy grają na bębenkach i dzwonkach. Policjanci informują zebranych o obostrzeniach związanych z reżimem sanitarnym i stosowaniu się do obowiązujących przepisów - mówił przed godziną 21.
"Marzenie Jarosława Kaczyńskiego i koszmar tysiąca polskich kobiet"
Przed siedzibą Trybunału Konstytucyjnego była między innymi posłanka Lewicy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, z którą łączył się prowadzący "Fakty po Faktach" w TVN24. Zdaniem posłanki przez ostatnie 27 lat w Polsce obowiązywało bardzo restrykcyjne i ostre prawo antyaborcyjne i w czwartek zostało ono jeszcze bardziej zaostrzone. - Kompromisu na ten temat w Polsce nie było. Było porozumienie zawarte między prawicowymi politykami a Kościołem katolickim, porozumienie ponad głowami kobiet i mające ich prawa za nic - zwróciła uwagę.
Odniosła się też do samego protestu. - Te kobiety są przerażone, ale też zdeterminowane i bardzo silne, żeby walczyć o swoje prawa, żeby walczyć o to, żeby w Polsce mogło być normalnie, żeby każda kobieta mogła decydować, czy chce zostać matką, czy nie, i żeby Polki były wolne od tortur. Bo to, co dzisiaj zrobił pseudotrybunał konstytucyjny to krok w kierunku legalizacji tortur w Polsce - nie tylko zakaz aborcji, ale zmuszanie kobiet do tego, żeby rodziły dzieci, które nie będą zdolne do samodzielnego życia. To będzie tortura dla tych kobiet i dla tych dzieci - podkreśliła Dziemianowicz-Bąk.
Posłanka mówiła też o słowach, które - jak relacjonowała - miał wypowiedzieć kiedyś Jarosław Kaczyński, że nawet te poważnie uszkodzone ciąże powinny być doprowadzane do porodu, żeby móc takie nowo narodzone dziecko ochrzcić. - Dziś spełnia się marzenie Jarosława Kaczyńskiego i koszmar tysiąca polskich kobiet, które będą bały się iść do lekarza na badanie prenatalne - stwierdziła.
Protesty odbywały się też w innych miastach Polski, między innymi Łodzi, Poznaniu, Szczecinie i Gdańsku.
Autorka/Autor: mp/ran
Źródło: tvnwarszawa.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24