Pukali do drzwi, pytali o nich sąsiadów i rodzinę. O działaniach policji wobec uczestników protestów w obronie Margot pisze portal OKO.press. Policja tłumaczy, że chodziło jedynie o potwierdzenie adresu do korespondencji. Prawnik zauważa jednak, że takie działania są prowadzone zwykle wobec osób, którym zarzucane są poważne przestępstwa.
Chodzi o osoby, które w nocy z piątku na sobotę brały udział w proteście przeciwko zatrzymaniu aktywistki LGBT Margot. Na Krakowskim Przedmieściu i w okolicy komendy przy Wilczej policja zatrzymała wówczas 48 osób.
Jak podaje portal OKO.press, niedługo później policjanci mieli pukać do drzwi zatrzymanych wcześniej osób, pytać o nie sąsiadów i rodziny. Już w sobotę policja miała pukać między innymi do domu Dominika Puchały ze Studenckiego Komitetu Antyfaszystowskiego, który przebywał jeszcze w tym czasie na komendzie policji w Legionowie.
Jak czytamy, funkcjonariusze weszli też do domu aktywistki Natalii Jakackiej. Jak relacjonowała, drzwi otworzyli jej 85-letni dziadkowie. Policjanci weszli do środka i spisali jej kuzyna. "Dzwonili też do mojej matki i pytali, czy mam dzieci na utrzymaniu i czy płacę alimenty" – mówił dla OKO.press Jakacka.
Ze wszystkich relacji zatrzymanych aktywistów wynika, że funkcjonariusze pytali rodzinę czy współlokatorów o faktyczne miejsce zamieszkania. Nie mieli nakazów. Pukali też do drzwi obok, by zapytać, czy są dobrymi sąsiadami.
"Chodziło o weryfikację miejsca zamieszkania"
Sprawę skomentował w TVN24 rzecznik Komendy Stołecznej Policji Sylwester Marczak. Policjant zastrzegł, że po piątkowych wydarzeniach "pojawiło się już bardzo dużo informacji niepotwierdzonych, sugerujących chociażby przeszukania w poszczególnych mieszkaniach, gdzie te osoby zamieszkiwały czy przebywały". - To jest oczywiście nieprawda – stwierdził na wstępie.
Wytłumaczył, w jakim celu policjanci pukali do drzwi zatrzymanych. - W tym przypadku policjanci weryfikowali przede wszystkim miejsce zamieszkania. Jest to prosty sposób, przede wszystkim ułatwiający dalsze czynności. Mamy stuprocentową gwarancję, że pod danym adresem przebywa osoba i w momencie, kiedy będzie trzeba wykonać dalsze czynności, wiemy, że korespondencja, która będzie wysłana, dotrze do właściwego adresata. I to jest tak naprawdę jedyny powód prowadzonych czynności - zapewnił.
Dopytywany, z jakiego powodu policja rozpytywała sąsiadów, odpowiedział, że "chodzi przede wszystkim o potwierdzenie". - To jest typowy wywiad. Ktoś może zamieszkiwać pod danym adresem, ale w nim nie przebywać, bo pojawia się raz na pół roku czy raz na rok, więc w tym przypadku wszelkie pytania są jak najbardziej istotne – argumentował rzecznik KSP.
Prawnicy mają jednak wątpliwości, że takie działania policji są zasadne. Według Piotra Kładocznego z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, który jest ekspertem w dziedzinie prawa karnego, wywiad środowiskowy stosuje się w przypadku osób podejrzanych o poważne przestępstwa. Jak przekazał OKO.press, trudno, by takie działania coś wniosły do sprawy. Jego zdaniem policjantom powinny wystarczyć nagrania z protestu, a takie działania są jedynie sygnałem, by nie brać udziału w takich wydarzeniach. Zbędne są także pytania funkcjonariuszy o życie prywatne.
Źródło: OKO.press, TVN24